Saturday 8 September 2018

114/156: Naomi Alderman, "Disobedience"

I've been thinking about two states of being - being gay, being Jewish. They have a lot in common. You don't choose it, that's the first thing. If you are, you are. There's nothing you can do to change it. Some people might deny this, but even if you're only 'a little bit gay' or 'a little bit Jewish', that's enough for you to identify yourself if you want.
The second ting is that both stages - gayness, Jewishness - are invisible. Which makes it interesting. Because while you don't have a choice about what you ARE, who have a choice about what you show. You have a choice about whether you 'out' yourself. Every time you meet someone new, it's a decision. You alwatys have a choice about whether you PRACTISE.
Practise, of course, means a lot of different things. Probably something different to everyone. You can practise every day, or just once in a while. But if you don't ever practise, you'll never know what it could have meant to you. You'll never know who you might have been. If you don't practise, you'll probalby even feel awkward claiming that identity: if it has no function in your life, what's the point of saying it? It's still there, of oucrse. It'll never go away. But if you don't practise, it can never change your life.

W zeszłym roku pojawiła się zajawka filmu z Rachel McAdams i Rachel Weisz, i od razu wiedziałam, że jest to coś, co chciałabym obejrzeć. I obejrzałam. Rozczarowanie moje było wielkie, szczególnie po miesiącach oczekiwania. Historia sama w sobie nie należała do szczególnie odkrywczych: po śmierci Ronit powraca do społeczności, z której wyrwała się jako młoda dziewczyna - i odkrywa, że Esti (kobieta będąca przyczyną jej odejścia) wyszła za mąż za Dovida, kuzyna Ronit. Zainteresował mnie przede wszystkim fakt osadzenia historii w środowisku ortodoksyjnych Żydów w Londynie, i problem postrzegania nieheteronormatywnych zachowań przez tę grupę wyznaniową. Spodziewałam się po filmie jakichś odpowiedzi, analizy społecznej, odpowiedzi na szereg pytań, które rodziły mi się w głowie na myśl o przenikaniu się społeczności ortodoksyjnych Żydów oraz grup queer. Tymczasem film zaoferował mi mnóstwo szczegółów dotyczących dziwnego seksu między kobietami, i konkluzję fabuły w żaden sposób nie wynikającą z rozwoju akcji.

Byłabym zostawiła ten temat i już zawsze kojarzyła tytuł Disobedience z dojmującym poczuciem niesmaku - na szczęście jednak uświadomiono mi, że film powstał na podstawie książki, i że jest ona o niebo lepsza, i zdecydowanie warta lektury. I tego, proszę Państwa, należy się trzymać.

Tam, gdzie film stawia na spłycone wyjaśnienia sprowadzające motywację bohaterów do chęci zaspokojenia swoich żądz, książka podaje wyjaśnienia możliwe do pokazania w formie filmowej bardzo niewielkim kosztem czasu i efektów, a przy tym - pokazujące, że decyzje podejmowane przez główne osoby dramatu nie były ani nie są proste lub jednoznaczne. Każdy rozdział rozpoczyna się od cytatu z pism religii judaistycznej, oraz komentarza Autorki na poruszony w nim temat. Stąd wynika kolejny fragment historii naszych bohaterów, i uzasadnienie dla podejmowanych przez nich decyzji. Naomi Alderman pokazuje, że wychowanie i społeczność, w której dorastamy, wpływa na nasze decyzje równie mocno, co przekonania i pragnienia, z którymi przychodzimy na świat. Ronit i Esti muszą zdecydować, ku czemu się zwrócić - czy kontynuować swój związek, czy też postępować zgodnie z wymogami religii, od której żadna z nich nie potrafi się ostatecznie odwrócić. W historii tej bardzo ważna jest również postać Dovida, przedstawionego w filmie jako płaski, ambicjonalny uczony w Piśmie, istny czarny charakter z Nowego Testamentu - tymczasem z książki dowiadujemy się dużo więcej o jego motywacjach, poglądach na uczucie łączące jego żonę i kuzynkę, i wreszcie - zapatrywaniach na "walkę o władzę" w kuluarach synagogi. Nagle wszystko układa się w całość, i zakończenie - identyczne w obu mediach - zaczyna robić sens.

Krótko mówiąc: książka i film to dwa kompletnie różne światy, i wielkim błędem byłoby poprzestanie jedynie na filmie, z którego wynosi się wyłącznie przekonanie o tym, że Rachel McAdams powinna spędzić resztę swojej kariery aktorskiej na całowaniu kobiet. Książce natomiast przyznaję Lubego Leniwca, i dopisuję Naomi Alderman na listę autorów, których twórczość będę chciała poznać dogłębnie.

No comments:

Post a Comment