Wednesday 28 February 2018

Na nieznanych wodach. "Głębia Challengera" Neila Shustermana


Myślałby kto, że przy dzisiejszej technice samochody będą się diagnozować same, ale nie, na desce rozdzielczej jest tylko kretyńska lampka „sprawdź silnik”, która zapala się zawsze, kiedy coś jest nie tak – co dowodzi, że auta są bardziej organiczne, niż nam się wydaje. Widać, że wzorowano je na ludzkim mózgu. Istnieje wiele sposobów na zapalenie lampki „sprawdź mózg”, ale wiecie, co jest porąbane? Kierowca jej nie widzi. To tak, jakby lampka była umieszczona w uchwycie do napojów na tylnym siedzeniu, pod pustą puszką coli, która stoi tam od miesiąca. Nie widzi jej nikt oprócz pasażerów – i to też tylko pod warunkiem, że naprawdę jej szukają, albo dopiero wtedy, kiedy zrobi się tak jasna i gorąca, że stapia puszkę, a potem zapala się od niej cały samochód.

Tak opisuje swoją chorobę Caden Bosch – piętnastolatek podróżujący w stronę Głębi Challengera (najgłębszego punktu Rowu Mariańskiego), lub może przechodzący terapię farmakologiczną w szpitalu psychiatrycznym; walczący z Wężem Głębinowym i uwalniający galion statku, a może – szukający właściwej drogi poprzez terapie i koktajle leków; wpychany do wnętrza armaty, aby wyczyścić je w stanie całkowitego bezruchu – lub ciężko znoszący rezonans magnetyczny. Nic nie jest tutaj jednoznaczne: wizje Cadena, obrazy pirackiego statku z bocianim gniazdem, jednookim kapitanem i przemądrzałą papugą, mieszają się z rzeczywistością szpitala, opowieściami o zajęciach terapii grupowej i rozmowach z lekarzem prowadzącym. Galion-Kaliope okazuje się być dziewczyną o imieniu Callie, bezustannie wpatrującą się w okno (-Jestem tu po raz trzeci – zwierza mi się. – To mój trzeci epizod. – Epizod? – Tak to nazywają. – To raczej miniserial.). Każdy element świata ma swój odpowiednik w wizjach Cadena: i to właśnie powoduje, że są one tak sugestywne i trudne do porzucenia.
Na tych wodach kompas może Was zawieść...
 Nie mówiąc już o tym, że samo „dostrzeżenie lampki ostrzegawczej” zajmuje pasażerom auta (rodzicom bohatera) bardzo, bardzo dużo czasu.

Neil Shusterman napisał Głębię Challengera w oparciu o przeżycia własnej syna, Brendana (to jego rysunki, wykonane w okresie znacznego nasilenia choroby, towarzyszą tekstowi książki). I chwała mu za to: wykonał bowiem tytaniczną pracę, mającą na celu nie tyle „sensacyjne wejście do głowy chorego nastolatka”, co przybliżenie czytelnikom sposobu postrzegania świata przez osobę walczącą z chorobą. Wykonał również bardzo ważny krok w kierunku odmitologizowania postaci dziecka z tak zwanymi „problemami”. Martwe dzieci stawia się na piedestale, a te chore psychicznie zamiata się pod dywan – te słowa bohatera Głębi… świetnie obrazują sposób postrzegania problemów natury psychicznej (nie tylko tych trapiących dzieci) przez ludzi, którzy na temat schorzeń i bolączek psyche mają – mówiąc oględnie – raczej mgliste pojęcie. W zasadzie powinno się kierować do tej książki nie tylko młodzież (dla której pozycja ta jest w zamierzeniu przeznaczona), ale również rodziców dzieci i młodzieży (uwaga: nie tylko jako podręcznik postępowania w obliczu choroby, ale także jako lekturę „zapobiegawczą”), a w szerszej skali: wszystkich, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o funkcjonowaniu osoby zmagającej się z tego rodzaju problemami.

Być może najważniejszym wnioskiem płynącym z lektury Głębi Challengera jest świadomość, że przypięcie łatki/postawienie diagnozy konkretnej osobie, a nie przypadkowi z podręcznika psychiatrii klinicznej, jest bardzo trudne, i nie musi oznaczać ostatecznego rozpoznania choroby. Już dla samej tej świadomości cieszyłabym się z możliwości poznania powieści-reportażu Neila Shustermana: przeglądając LubimyCzytać.pl nabrałam przekonania, że autor ten nie unika trudnych tematów, i na pewno sięgnę po kolejne jego książki. Trudno jednak będzie im przebić (nomen-omen) głębię znaczeniową opowieści Cadena.

Jeżeli mielibyście przeczytać w tym roku tylko jedną powieść dla młodzieży – Głębia Challengera z powodzeniem spełni jej rolę.
Mysz dzielnie wspierała mnie podczas niełatwej, ale bardzo potrzebnej, lektury.
--

Ps. Tak, tak, jestem Wam winna notkę o książce Katie Roiphe. Cierpliwości, Drodzy, się pisze...

Sunday 25 February 2018

Gdzie każdy może być sobą. "Casa Valentina" w Och-Teatrze

Jest początek lata 1962 roku. Do niewielkiego pensjonatu prowadzonego przez Ritę (Maria Seweryn) i jej męża George'a (Rafał Mohr) przyjeżdża młody mężczyzna - Jonathan (Maciej Kosmala) - w towarzystwie Mirandy, którą starzy bywalcy tego miejsca będą musieli przekonać do ujawnienia się i "wyjścia na światło dzienne". Może się to okazać stosunkowo trudne: Jonathan ostatnio przedstawił Mirandę światu kilka lat temu, podczas swojej... nocy poślubnej: przymierzając sukienkę własnej żony... Albowiem Jonathan, podobnie jak pozostali bywalcy pensjonatu Rity i George'a, jest heteroseksualnym transwestytą. Traf chciał, że na swój "debiut" w gronie podobnych mu mężczyzn wybrał weekend, w którym ma mieć miejsce spotkanie organizacyjne Zgromadzenia legalizującego hobby wszystkich obecnych panów - co ciekawe, rzeczywistym odpowiednikiem tej organizacji jest stowarzyszenie Tri-Ess – The Society for Second Self (www.tri-ess.org). Stowarzyszenie ma pomóc w legitymizacji zainteresowań jego (nomen omen) członków, oddzielając ich przysłowiową grubą kreską od homoseksualistów. Pomysł nie przypada jednak do gustu części zebranych: pomimo tego, że George'a-Valentinę mogą czekać poważne nieprzyjemności ze strony władz federalnych, jeżeli nie wytłumaczy swoich związków z tajemniczą przesyłką zawierającą kompromitujące materiały...


Na Casę Valentinę trafiłam przypadkiem. Odwołano przedstawienie, które mieliśmy oglądać tydzień wcześniej - a następnego dnia w telewizji śniadaniowej pokazano materiał z próby generalnej do Valentiny (premiera odbyła się 16 lutego), który zachęcił nas do zakupu biletów. 

Spodziewaliśmy się lekkiej, łatwej i przyjemnej komedii (Cezary Żak, Piotra Machalica i Witold Dębicki w sukienkach? NO PROSZĘ.): tymczasem zaserwowano nam kawałek bardzo mądrego teksty o bardzo poważnych sprawach. Kwestia odpowiedzialności za życie własne oraz naszych bliskich - poziom, do którego możemy windować naszą samolubną chęć realizowania się w ramach własnego hobby czy stylu życia - to, jak tego rodzaju działania wpływają na nasze otoczenie oraz jak są przez nie postrzegane: dylematy te dotyczą w jakimś stopniu każdego z nas, choć bohaterowie (bohaterki?) sztuki Harvey'a Fiersteina przeżywają je o wiele intensywniej, niż przeciętny zjadacz chleba. Chcę być normalny - mówi George, który pod koniec sztuki będzie musiał dokonać wyboru pomiędzy swoim męskim i kobiecym wcieleniem. I nie będzie to łatwy wybór: nawet dla kogoś, kto ma tak wielkie oparcie w żonie, jak George w Ricie.

Pierwszy, historyczny Luby Leniwiec Teatralny wędruje do Valentiny w uznaniu dla świetnej reżyserii Macieja Kowalewskiego (jemu również zawdzięczamy znakomicie dobraną muzykę, kontrapunktującą poszczególne sceny spektaklu) oraz dla aktorstwa na najwyższym poziomie: Rafał Mohr nosi sukienkę i jest kobietą najlepiej od czasów Lee Pace'a w Dziewczynie Żołnierza, a pozostali aktorzy z powodzeniem dotrzymują mu kroku. Zròbcie sobie przyjemność, i nie bądźcie, jak ja: wybierzcie się do Och Teatru z pełną premedytacją, i spędźcie piękny wieczór obcując ze sztuką, ktòra nie tylko Was rozbawi, ale również - da Wam co nieco do myślenia...

Friday 23 February 2018

27/52. Marek Łuszczyna. "Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne"

Bardzo ważna książka, którą - pomimo ciężkiej i trudnej do zaakceptowania treści - polecam każdemu, szczególnie w obliczu aktualnych debat i problemów dyplomatycznych.

Nie potrafię mówić o niej bez emocji. Zamiast moich słów - dwa cytaty.



Wednesday 21 February 2018

Totenwald i dusza ludzka - "Tajemnica Nawiedzonego Lasu" Anny Kańtoch



W peerelowskiej rzeczywiści zaludnionej przez przybyłe nie wiadomo skąd anioły, w tajemniczym Instytucie Totenwald ukrytym w mateczniku Puszczy Białowieskiej, pośród tajemnic i zagrożeń, „[Nina Pankiewicz] zastanowiła się przelotnie, jakim cudem ze zwyczajnej trzynastolatki czytającej książki przygodowe i chodzącej z koleżankami do kina nagle stała się trzynastolatką, (...) która w prezencie dostaje zdjęcia z miejsca zbrodni...”
Okładka zachęca do wkroczenia do Lasu...
Ninę poznaliśmy w powieści Tajemnica Diabelskiego Kręgu: dla przypomnienia, nasza bohaterka dołączyła wówczas do grupy dzieci i młodzieży zebranej przez anioła w dawnym klasztorze w miejscowości Markoty. Na skutek skomplikowanego splotu okoliczności, Nina i jej przyjaciele obdarowani zostali przymiotami zarezerwowanymi dotąd dla dziecka zwanego Wybrańcem: odwagą, bystrością umysłu, zręcznością itp. - a ponadto odkryli u siebie magiczne zdolności. Mimo to nie sposób byłoby nazwać ich pobytu w Markotach przyjemnymi wakacjami: potencjalni Wybrańcy zostali wciągnięci w walkę „aniołów” (cudzysłów jak najbardziej uzasadniony!) z bestią nie z tego świata, i nie wszyscy wyszli z niej bez szwanku.

Ninie udało się wrócić do domu w mniej-więcej nienaruszonym stanie - przynajmniej pod względem fizycznym. Bardzo szybko jednak dociera do niej, że tak zwane zwykłe życie już jej nie wystarcza - i pomimo klasycznych objawów traumy i stresu pourazowego zaczyna nieśmiało tęsknić do przygód i zagadek rodem z jej ukochanych książek. Po kilku miesiącach względnego spokoju coś się w końcu wydarza: Nina trafia w kolejne odosobnione i podejrzane miejsce, w którym oczekuje się wielkich rzeczy od „potencjalnie niezwykłych” dzieci. Mimo podobnego schematu budowy historii, Tajemnica Nawiedzonego Lasu różni się jednak znacząco od pierwszego tomu cyklu autorstwa Anny Kańtoch.

Pierwsza przygoda Niny, miała swoje źródła w mitologii oraz działalności istot nadprzyrodzonych („aniołów”) - druga wynika w dużej mierze z działań podjętych przez ludzi, przy o wiele mniejszym zaangażowaniu pierwiastka nadnaturalnego. Nina dość szybko dochodzi do wniosku, że chętniej stawiłaby czoła kolejnej bestii z zaświatów, niż grupie komunistów - trudno jej się dziwić, ponieważ w porównaniu z „prostolinijnym” potworem ludzie wypadają dość negatywnie. Nie wiadomo, komu można, a komu absolutnie nie powinno się wierzyć: zresztą, Nina oraz jej przyjaciele z Markotów są o wiele sceptyczniej nastawieni do swoich nowych „opiekunów”. Jeżeli przygoda z aniołem i bestią w klasztorze czegoś ich nauczyła, to przede wszystkim tego, że nikomu nie powinno się ufać bezkrytycznie. Nawet, o czym Nina przekonuje się szczególnie boleśnie - samemu sobie.

Ilustracje sugestywnie oddają nastrój obu części przygód Niny.

To wielka sztuka: pokazać wzrost duchowy oraz rozwój emocjonalny bohaterów na przestrzeni krótkiego czasu, i przy użyciu stosunkowo podobnych tropów fabularnych. Autorce Tajemnicy Nawiedzonego Lasu sztuka ta udała się znakomicie. Nina nie straciła zbyt wiele ze swojej bujnej wyobraźni oraz egzaltacji - ale w przypadku tej przygody jest w stanie zrobić dobry użytek z tych cech charakteru, i osiągnąć wyznaczony cel. Nie oznacza to bynajmniej, że dziewczyna nie popełnia przy tym żadnych błędów: owszem, skutki pewnych decyzji podjętych w jak najlepszej wierze pozostaną z nią jeszcze na długo, i na zawsze zmienią jej życie. Swoją drogą, jest to naprawdę znakomity plot twist, otwierający przed bohaterką nowe możliwości rozwoju - a czytelnika wprowadzający w przyjemny nastrój oczekiwania na dalsze przygody Niny i jej przyjaciół.

Podobnie jak po zakończeniu lektury Diabelskiego Kręgu, i tym razem nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co jeszcze mogłoby się wydarzyć w tym ponurym świecie rodem z Poego i Jamesa. Jestem pewna, że Autorka po raz kolejny wywróci moje wyobrażenia o Ninie do góry nogami - i wcale nie jest mi z tego powodu przykro!

Sunday 18 February 2018

24/52. David Mack, "Star Trek: Discovery. Desperate Hours"


Gwiezdne Wojny obejrzałam po raz pierwszy przed premierą Przebudzenia Mocy – ale jedno z moich najdawniejszych wspomnień dotyczy oglądania Star Treka: Next Generation w niedzielne poranki – na jednym z niemieckich kanałów bardzo dawnej kablówki. Trek został ze mną na długo – przez pewien czas „w tle” moich popkulturowych obsesyjek; powrócił z pełną mocą kilka lat temu, gdy obejrzałam Orange is the New Black i zapragnęłam pooglądać sobie inne rzeczy, w których grała Kate Mulgrew (aka. Red Reznikov).

Tak zaczęła się moja znajomość z Voyagerem – serią o deprawacji i samotności, i o rodzinie złożonej z ludzi, których złączył ze sobą przypadek. Poza tym był to jednak przede wszystkim i po pierwsze Star Trek, czyli opowieść o ludziach starających się żyć w harmonii i poszanowaniu innych kultur i cywilizacji, odkrywać nowe światy i przesuwać granice poznania: w ramach łagodnej eksploracji i tolerancji dla Innego.

Star Trek nigdy nie bał się trudnych tematów. W odcinku TNG „The Outcast” Will Riker zakochuje się w przedstawicielu/przedstawicielce humanoidalnej rasy, w której nie ma wyraźne rozgraniczonych ról płciowych, a osoby identyfikujące się jako mężczyźni lub kobiety poddawane są karze w postaci terapii elektrowstrząsami. „The Game” podejmuje temat uzależnień, rozpoczynających się od społecznie akceptowalnych zachowań. W oryginalnym serialu z lat sześćdziesiątych – w odcinku „Let that be your last battlefield” – dwie rasy, wyglądające dokładnie tak samo (połowa ich ciała jest biała, a druga połowa – czarna) dla postronnego obserwatora, mordują się nawzajem, uważając  „tych drugich” za etnicznie gorszych (i nie, nie ma tutaj żadnego happyendu). Przy okazji: nie zapominajmy również o tym, że to w oryginalnym Star Treku zobaczyliśmy pierwszy „międzyrasowy” pocałunek w telewizji. Voyager przyniósł odcinki mówiące o wolności kobiety do decydowania o swoim ciele (Tom Paris, zakochany po uszy, ale nie chcący wykorzystywać chwili słabości swojej ukochanej w genialnym odcinku „Blood Fever”, powinien stać się wzorem dla wszystkich mężczyzn na Ziemi i sąsiadujących planetach) oraz o prawie jednostki do decydowania o kontynuacji lub zakończeniu własnego życia („Deathwish”).

Na długi czas przyjęłam, że Voyager będzie moim ulubionym serialem z tego uniwersum – tymczasem kilka miesięcy temu CBS All Access zaczęło pokazywać zupełnie nową jakość – Discovery, czyli serial pokazujący przyszłość z perspektywy roku 2017, nie 1966. Podeszłam do sprawy z pewną nieśmiałością: jak się okazało, niesłusznie. Powróciły aktualne tematy – wykorzystywanie stworzeń niższego gatunku do moralnie wątpliwych celów, granice rozwoju nauki, rozdział posłuszeństwa od inicjatywy i proaktywnego zachowania – a w pakiecie dołączono również świetne scenariusze, bardzo dobrą grę aktorską i wszechświat lustrzany, jeden z najgenialniejszych motywów powracających na przestrzeni całej franczyzy. Poza tym, po raz pierwszy w historii Treka, mamy w serialu parę jednopłciową, i to bardzo sensownie napisaną i wyreżyserowaną. Kudos dla twórców DSC.

Polecam Discovery w całej rozciągłości (kapitan Lorca, grany przez Jasona Isaaca, prawie został moim absolutnym ulubieńcem wszech czasów) – pierwszy sezon właśnie się skończył, tym chętniej więc rzuciłam się na pierwszą powieść nawiązującą do fabuły serialu. Desperate Hours opowiada o katastrofie naturalnej (czy na pewno?) na odległej planecie: dwa statki Floty Gwiezdnej, Shenzhou i Enterprise, odpowiadają na wysłany przez mieszkańców sygnał S.O.S., ale nic nie idzie tak dobrze, jak mogłoby się wydawać. Pod względem proporcji walk i przemocy do relacji międzyludzkich i rozwoju współpracy międzyplanetarnej, książka ta przypomina klimatem Gwiezdne Wojny niż Treka, ale nie była całkowicie zmarnowana próba literacka – uzyskałam kilka odpowiedzi na pytania o rodzinę Michael Burnham, bohaterki Discovery, i z większym optymizmem podchodzę do kolejnej powieści – Drastic Measures. Tym razem dowiemy się więcej o relacji Lorki i Georgiou. Zacieram ręce, i ruszam do księgarni internetowej…

Live long, Prosper, and watch Star Trek, folks.

Friday 16 February 2018

23/52. Wioletta Grzegorzewska - "Stancje"

Coś mi tutaj nie chciało grać. Jakiś czas temu połknęłam Guguły tejże Autorki, i nie miałam absolutnie żadnych zastrzeżeń co do ich formy i treści - a przy Stancjach nie mogłam się wczuć ani w jedno, ani w drugie. Ot, ciekawostka. I trochę smutno...

Może po prostu mam braki w temacie, bo nigdy nie mieszkałam na żadnej stancji? Zapewne sporo mnie ominęło - przynajmniej sądząc z opisu historii bohaterki-Autorki - ale jakoś tego nie żałuję...

(Podobnie jak faktu nadejścia piątku. Weekend, Drodzy, weekend! Wszystkiego spokojnego, swobodnego i zaczytanego!)

Thursday 15 February 2018

Dość często upojone alkoholem dziewczę gadające z duchami: "Szamanka od umarlaków" Martyny Raduchowskiej

Wychodzi na to, że przejęcie "rodzinnego interesu" nie jest takim znowu najgorszym pomysłem na życie - nawet jeżeli wydaje nam się, że w ogóle nie mamy do niego drygu. Lepsze to niż wprowadzanie się w stan upojenia alkoholowego lub... rozmowy z duchami.

Ida Brzezińska, bohaterka powieści Martyny Raduchowskiej Szamanka od umarlaków, nie chce iść w ślady swoich rodziców. Rodzice jej są bowiem czarodziejami - wysoko postawionymi, dobrze skoligaconymi, zajmującymi się polityką czarodziejami - a Idzie kompletnie brak zdolności w tym kierunku (i mowa tutaj tak o polityce, jak o czarodziejstwie). Ida, wychuchana jedynaczka, chce iść na studia na normalnym uniwersytecie, a nie w jakiejś dziwacznej szkole magii. (Dziwna, prawda?) Z pozoru dopina swego, i rozpoczyna studia na psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim... po czym z miejsca trafia w nią wizja piekielnych otchłani, harpii za oknem oraz tragicznie zmarłej koleżanki z pokoju w akademiku. I nie jest to wina substancji psychoaktywnych spożytych podczas imprezy integracyjnej. No, prawie na pewno nie.


Oto i Szamanka, oraz wcale nie przypadkowo wybrane karty z gry Munchkin: Cthulhu. Być może domyślicie się z nich, czego można się spodziewać po lekturze.
W dalszej części historii pojawiają się: Alicja zza lustra, ciotka-wróżka, łapacz snu podobny do japońskiego liska o granatowej sierści, duszka-miłośniczka kotów, mniej lub bardziej profesjonalni magowie, dusze wymagające przeprowadzenia na drugą stronę istnienia oraz Wiatr Zaświatów. A także: błyskotliwe dialogi, przystojny łowca (duchów, demonów, i zbłąkanych szamanek) o ksywie Kruchy, alkohol, oraz subtelne nawiązania do utworów pewnego znanego pisarza fantasy. A może to tylko moja nadaktywna wyobraźnia coś sobie roi? Bardzo możliwe...

(Ps. Kto rozpoznał, do czego/kogo nawiązuje tytuł tej notki?...)

Jak być może wiecie, mam problem z szeroko pojętą fantastyką: rzadko kiedy coś z tej kategorii zajmuje mnie językowo i fabularnie na tyle, że mam ochotę poznawać kolejne tomy napoczętej serii. Na tle jakże często spotykanych na półkach księgarni opowieści o absolutnie perfekcyjnych bohaterkach radzących sobie ze wszystkim, z czym konfrontuje je Los, perypetie panny Brzezińskiej - której zdarza się popełniać błędy, pakować w kłopoty, z których nie potrafi wyjść sama, i przyznawać do chwil niemocy - cechuje wysoce pożądana świeżość podejścia do bohaterek gatunku fantasy. Z problemami Idy (co zrobić, kiedy nie udaje nam się znaleźć wymarzonej pracy? Jak sobie radzić w gąszczu obostrzeń formalnych, którymi najeżona jest nasza droga zawodowa? Jak przetrwać kolejny dzień, nie zabijając nikogo po drodze?) w pełni się utożsamiam, bo sama często doświadczałam ich i doświadczam. Co prawda w rozwiązywaniu moich kłopotów niekoniecznie pomogłaby poświęcona kreda, nie mówiąc już o Lampie Aladyna - ale przyjemnie jest przekonać się, że komuś się ta trudna sztuka udaje. Szczególnie, gdy wbrew naszej bohaterce nieustannie działa przebrzydły Pech.

Ida podchodzi do swojego zajęcia, którego ostatecznie nie wybrałaby pewnie dla siebie samej, bardzo poważnie - do tego stopnia, że pierwszy tom kończy z nową, piramidalnie skomplikowaną Misją. Ciekawa jestem, jak silny charakter i zdrowy kręgosłup moralny bohaterki poradzą sobie podczas wędrówki po... Piekle. Premiera Demona luster, drugiego tomu przygód Idy, już niebawem. Spodziewajcie się dalszych wieści z Wrocławia, Zaświatów i Okolic. Czuj duch! (sic)

Wednesday 14 February 2018

21/52 - Peter Heller, "Gwiazdozbiór Psa".

Nie jestem do końca pewna, czy czytanie książki post-apokaliptycznej, w której 99 procent populacji wymarło z powodu powikłań pogrypowych - w sezonie zachorowań na grypę, było aby najlepszych pomysłem - co nie zmienia faktu, że Peter Heller opisał bardzo przejmujący świat. Kiedy każdy człowiek może się okazać zarówno śmiertelnym zagrożeniem, jak i wybawieniem dla drugiego - kiedy zmieniający się klimat eliminuje kolejne gatunki "użytkowych" roślin i zwierząt - kiedy bliska ci osoba prosi, żebyś uwolnił ją od cierpień w jak najbardziej dosłownym znaczeniu tych słów - kiedy nie możesz wytrzymać bez ludzi, ale twój najbliższy (i jedyny) sąsiad to psychopata - wszystko ulega przewartościowaniu, a drobne porażki urastają do rozmiarów tragedii.

Hig, bohater Gwiazdozbioru Psa, goni sygnał radiowy sprzed kilku lat. Wyrusza swoim wysłużonym samolotem w podróż, z której nie będzie mógł powrócić: ponieważ, o ile u jej celu nie napotka życzliwych sobie ludzi, zabraknie mu paliwa na drogę powrotną. Hig nie liczy na życzliwość. Stracił przyjaciela, wydaje mu się, że traci kontrolę nad własną duszą i życiem, i wcale nie zależy mu na powrocie na opuszczone lotnisko, przy którym mieszka w towarzystwie pewnego nieobliczalnego miłośnika granatników i karabinków snajperskich. Wybiera się w pogoń za możliwością, i znajduje coś, czego kompletnie się nie spodziewał.

I tak mi się wydaje, że to może nie jedyna - obok szalejącej epidemii grypy - analogia pomiędzy światem Higa, a zimą dwa tysiące osiemnastego roku.

Życzę Wam zatem, w dniu patrona chorych nerwowo oraz epileptyków, żebyście zawsze mieli energię potrzebną do wyruszania w podróż. I żebyście przywozili z niej równie interesujące rzeczy, co Hig... choć może nieco mniej ran postrzałowych.

Wasza Wróżka.

Sunday 11 February 2018

20/52. Jarosław Kamiński - "Tylko Lola"

Klasyczny przykład tego, jak nieumiejętnie "targetowali" mnie znajomi, którzy polecali mi tę książkę.

Zapewne wzięłabym się za nią o wiele wcześniej, gdybym - zamiast "o, to jest dobra książka!" - usłyszała w pierwszej kolejności: Lenka, to jest powieść o różnych wymiarach miłości na tle historycznym, z nielinearną narracją, której bohaterką jest nieheteroseksualna Żydówka.

Biorąc pod uwagę przekrój moich zainteresowań, potraktowałabym to jako idealny hattrick, i nie zwlekała z zapoznaniem się z "Lolą". A mimo tego - czuję, że moje z nią spotkanie przypadło w bardzo dobrym momencie: wtedy mianowicie, gdy zaczęłam się zastanawiać nad cyklicznością polskiej historii.

Za moment dosłownie minie pół wieku od Marca '68. I chyba niczego się przez te wszystkie lata nie nauczyliśmy. Siedzi w nas ta sama złośliwość, nieufność wobec Obcego i kiepsko skrywana ksenofobia, która wywróciła do góry nogami życie bohaterek "Loli". (Wybaczcie, jeśli w tej chwili dość mocno "jadę bo bandzie", ale ta tematyka dotyczy mnie osobiście, choć w dość ograniczonym zakresie, i trudno mi powstrzymać emocje.) Powieściowy pamiętnik dwóch związanych z Lolą kobiet rzucił mnie na łopatki, i byłby właściwie doskonały - gdyby nie cokolwiek żenujące opisy kobiecej anatomii intymnej. To już jednak wina naszego ubogiego języka, a nie umiejętności Autora (swoją drogą, broszka? No, ja przepraszam...).

Krótko i zwięźle: dołączam niniejszym do fanów "Loli", zaczynam szukać "Rozwiązłej" tegoż autora, i przyznaję drugiego w tym roku Lubego Leniwca Literackiego.

Dobrej niedzieli! Co się u Was czyta?

Tuesday 6 February 2018

19/52. Hari Kunzru - "Impresjonista".

Kim będziesz, jeśli możesz być każdym?

Kim zostaniesz, żeby uciec od własnej nijakości?

Dokąd uciekniesz, kiedy okaże się, że źle wybrałeś?

Nie mam pojęcia, kim tak naprawdę czuł się bohater tej książki: ale śledzenie jego drogi sprawiło mi wielką przyjemność. Pasjami lubię czytać o Indiach - jeszcze bardziej lubię czytać teksty napisane w czasie teraźniejszym - a dodatkowo otrzymałam bonus w postaci wiedzy o hidżrach, której dotąd Los mi poskąpił.

Niedługo premiera kolejnej książki pana Kunzru. Czekam z niecierpliwością.

18/52. Anna Kańtoch - "Tajemnica Diabelskiego Kręgu"

W epoce głębokiego PRL-u nad Polską zaczynają spadać anioły.

Prześladowane przez UB, ukrywane w mieszkaniach bogobojnych obywateli, czczone jako potencjalne panaceum na zło powojennej rzeczywistości - ni stąd, ni zowąd zapraszają do klasztoru w małej miejscowości trzynaścioro dzieci. Czy jedno z nich jest Wybrańcem? Jaką rolę odgrywa w ich misji czternasty, niespodziewany kandydat do tej szczytnej roli? Co trzynastolatka w pięknej sukience ma wspólnego z Herculesem Poirotem? Do czego służy sól?

I wreszcie: jak można było zapobiec upadkowi Domu Usherów?

Niezbyt często zdarza mi się czytać książki dla młodzieży - szczególnie te "seryjne" - chichocząc nad zgrabnie powplataną tu i ówdzie autoironią, a tuż po zakończeniu lektury zastanawiać się, co jeszcze może spotkać bohaterkę w kolejnych częściach cyklu. Przy odrobinie szczęścia, niedługo się dowiem - i postaram się Wam o tym opowiedzieć.

Stej tjund.