Wednesday 12 July 2017

Co czytam, kiedy nie piszę?

Odpowiedź krótka: głównie zestawienia faktur za materiały budowlane.

Odpowiedź dłuższa: ...oraz wiele książek przypadkowych i zaplanowanych, które pozwalają mi oderwać się od kołowrotu w postaci ustalania faktury płytek, umiejscowienia zawiasów drzwi (wejściowo-wyjściowych!), czy rodzaju oświetlenia w "salonie".

Tak się bowiem złożyło, że mniej-więcej miesiąc temu wyemigrowałam (już na stałe) z Warszawy na Wieś przy Mieście Rodzinnym, i żyję obecnie w ferworze walki znanym jako Kompleksowy Remont Całego Piętra. Jedna trzecia już za mną - trzymajcie kciuki, może nie zwariuję.

Czytam zatem głównie podczas tak zwanego work commute, w pociągach (dalekobieżnych) i autobusach (miejskich) - albo w domu, jeśli istnieje uzasadniona obawa, że dopiero co rozpoczętą książką będę skłonna obrazowo walnąć o ścianę. Taka możliwość istniała - całkiem wymiernie - w przypadku Księcia Lestata Ani Ryż. Materiał do zapamiętania: nie warto kupować książek z powodów sentymentalnych, a zwłaszcza nie wolno kupować "kontynuacji serii" pojawiających się po X latach od tejże serii zakończenia. Książę... miał bowiem niewiele wspólnego z Kronikami wampirów, a między jękliwymi monologami bohaterów (a imię ich Legion, i po co to komu?) - zaciągał za to buduarowym klimatem innej serii autorstwa pani Rice: tak, dobrze myślicie, tej o Śpiącej Królewnie. Propozycja wyłącznie dla zdeterminowanych pasjonatów.

Na drugim krańcu spektrum umieszczam natomiast spontaniczny zakup z niezawodnego BookDepository: New Boy, czyli wkład Tracy Chevalier w Projekt Szekspir. Nigdy nie przyszłoby mi głowy opowiedzenie Otella przez pryzmat interakcji szóstoklasistów z Waszyngtonu (w roku pańskim 1974): pomysł okazał się jednak genialny w swej prostocie, a sposób wykonania rozłożył mnie na łopatki. Polecam, polecam, polecam.

Jako i Górę Tajget Anny Dziewit-Meller, przeczytaną zapewne z kilku(nasto?)miesięcznym opóźnieniem, ale dającą po głowie i działającą lepiej, niż jakakolwiek klimatyzacja na gorące dni w komunikacji publicznej. Świat jest doprawdy przerażającym miejscem.

Na szczęście mamy książki - oraz imprezy nastawione na ich promocję. Na Big Book Festival nie udało mi się w tym roku zawitać (karmiłam w tamtych dniach fiordy, z ręki), a Targi Książki na Narodowym okazały się dla mnie bardzo łaskawe: miałam przyjemność spotkać panią Hannę Krall, wyprosić od pana Michała Rusinka specjalną dedykację przy ulubionym limeryku mamy (to ten o panu z pewnego miasta w Turcji...), i poznać Mojego Prezydenta.

A pan Wojciech Bonowicz (pozdrowienia, Redaktorze!) był uprzejmy sprzedać mi cenną informację o koncercie Wojciecha Waglewskiego i Mateusza Pospieszalskiego - panowie wybitnie wysoko ustawili poprzeczkę dla wszystkich grających na żywo muzyków, których będę w przyszłości słuchała - i zapamiętać moje imię. Podejść po autograf pana Waglewskiego, i zostać przywitaną radosnym: "Dzień dobry, pani Leno, dotarła pani!" - bezcenne.

Czego i Wam życzę, PT Czytelnicy, i oddalam się w kierunku biografii Leonarda Cohena...