Thursday 7 July 2016

Ekspresowe nadrabianie zaległości.

To już chyba ten wiek, kiedy nic się nie chce, i zwala winę na pogodę - myślę sobie od paru dni kilka razy dziennie, zbierając się do napisania choć kilku słów o książkach, z którymi się ostatnio zaprzyjaźniałam. Wcześniej miałam wymówkę w postaci działań kreatywnych (mieszałam pewien serial SF z pewnym musicalem w opcji 10-rozdziałowej, i lepiłam brokatowy Order z Ziemniaka dla Młodszej Bliźniaczki): ale odkąd wrzuciłam w sieć ostatni odcinek fanfika, i wręczyłam prezent współjubilatce, jedynym usprawiedliwieniem dla mojego milczenia musi być meteopatia.
Albo nieuleczalne lenistwo.
Lub oba razem, jak w Drodze do Eldorado.
NIC TO. Wynurzam się z otchłani powtarzania sobie Trylogii Husyckiej, i ogłaszam, że ostatnimi czasy urzekły mnie:

The Heart Goes Last Margaret Atwood.
Wydane u nas (na dniach niemalże) jako Serce umiera ostatnie. Dystopia, czyli to, co M.A. - moja osobista, jedyna i niezaprzeczalna kandydatka do Nobla z literatury - pokazuje najcudowniej. I jej sposób pokazywania coraz to nowych aspektów charakteru bohaterów: myślisz, że wiesz już o danej postaci absolutnie wszystko, i nagle otwierają się kolejne drzwi, wszystko zostaje wywrócone do góry nogami, a ty masz ochotę wrócić na pierwszą stronę i przeczytać całość jeszcze raz, żeby zobaczyć, czy coś ci nie umknęło.
I ab ovo, i na nowo, że tak polecę Przyborą.
To jest opowieść o małżeństwie. O wprowadzaniu zmian w swoim życiu, i o tym, że wystarczy jedna drobna rzecz, żeby odebrać nam poczucie zadowolenia i satysfakcji.
To jest książka, która złapie Was za gardło, i nie puści. Warto bardzo.

Ganbare! Warsztaty z umierania Katarzyny Boni.
Czyli moment refleksji: na cholerę poszłam byłam na takie, a nie inne studia?!
Przeczytana głównie na balkonie, z kotem, papierosem i winem/herbatą pod ręką. Bez "wspomagania" się nie dało: tu chodzi o Fukushimę, i całe pokłosie tamtego tsunami. Zostało mi po niej dojmujące uczucie zimna i wewnętrznego dygotu.
Ale chyba dobrze, że taka książka jest, i nadaje pewnym lękom i marudzeniom właściwej perspektywy.
Muszę sobie zrobić własne warsztaty umierania.
Nie mam pojęcia, jakie będą efekty.

Książka o czytaniu Justyny Sobolewskiej.
Biłam z nią rekord Guinnessa w zbiorowym czytaniu na świeżym powietrzu, podczas tegorocznego Big Book Festivalu. Pierwsze, bardzo trafne skojarzenie: to jest taki rodzaj zbioru esejów (felietonów?), który śmiało można nazywać "polskim Ex librisem". Czytaliście Anne Fadiman? Jeżeli tak, wiecie, o czym mówię; a jeżeli nie: zróbcie sobie tę przyjemność, i łyknijcie obie. Dwudaniowa uczta dla bibliofilów, mniam!

Zakonnice odchodzą po cichu Marty Abramowicz.
Miałam w życiu chwilę fascynacji życiem zakonnym (zapewne zainspirowaną podziwem dla sióstr z parafii, do której sporadycznie uczęszczam do dziś): ale szybko mi ona przeszła. Jak wynika z opowieści autorki: na całe szczęście.
Jeśli chcecie się smutno zadumać nad kondycją kobiety w ogóle, i kobiety w Kościele w szczególe - to może być dobry punkt wyjścia do takich rozważań.
A na dokładkę proponuję Kościół kobiet Zuzanny Radzik.

Nic zwyczajnego Michała Rusinka.
Podobnie jak Ganbare!, Książkę o czytaniu, Neponset, Historię pszczół i ładnych parę innych rzeczy, kupiłam ją (a raczej: dostałam gratis, za pieczątki) w Księgarni Autorskiej, oddział w Sanoku (choć zazwyczaj odwiedzam ten warszawski). Książki z Autorskiej zazwyczaj okazują się dobre, albo bardzo dobre: a wspomnienie Sekretarza o Poetce wzruszyło mnie, rozbawiło, i skłoniło do refleksji. I przypomniało mi o istnieniu Jeszcze, znanego także jako Wiersz, Przy Lekturze Którego Wróżka Płacze Łzami. Polecam, jako obraz relacji pełnej sympatii, szacunku i ironicznego poczucia humoru.

Tyle mojego. A co czytają tego lata P.T. Czytelnicy?