Friday 13 November 2015

Feblik do wnuczki, wnuczka do feblika - czyli syndrom sztokholmski.*

Na początku był "Kwiat kalafiora", bodajże pierwsze wydanie, jeszcze w twardej oprawie. Potem "Kłamczucha", z czerwoną okładką (kto pamięta?): a potem poszło już z górki. "Brulion..." dostałam od własnego-osobistego wychowawcy ze szkoły podstawowej, ponieważ w pewnym momencie (bodajże wtedy, gdy ukazało się "Dziecko piątku") był to jedyny tom, którego mi brakowało.

Do czasu egzaminów na studia, cała moja wiedza o topografii Poznania opierała się na informacjach z Jeżycjady.

Byłam na pierwszym roku - studiując w tymże Poznaniu - kiedy ukazała się "Kalamburka". Popłakałam trochę przy lekturze, i pomyślałam: szkoda, że to już koniec, ale za to jak ładnie się wszystko powiązało i zebrało w całość.

A potem pojawił się "Język Trolli", i zawiązanie poszło w las.

Smutno się jakoś zrobiło na Jeżycach. Ja wiem, i rozumiem: są takie rzeczy we współczesnym świecie, które mnie także wyprowadzają z równowagi, ale to jeszcze nie powód, żeby polewać je jadem i na każdym kroku dawać wyraz swojemu niezadowoleniu - czy może się mylę? Trend ponurego krytykanctwa utrzymuje się w kolejnych tomach: a próby rozproszenia ciemności w najnowszych częściach cyklu trafiają w drzewo.

Przeczytałam "Wnuczkę do orzechów" powtórnie w tygodniu przed premierą "Feblika" - nie dało się inaczej, ponieważ akcja obu książek rozgrywa się mniej więcej w tym samym czasie - i pewnie powinnam teraz zagłębić się w szczegóły i opowiedzieć, kto z kim, po co i dlaczego: ale prawda jest taka, że usilnie staram się zapomnieć o większości tego, co przeczytałam, i co prędzej wrócić do Dostojewskiego (albo do nowej Rudnickiej. Nie jestem wybredna). Zostawiam Was zatem z moimi pobieżnymi notatkami z lektury: sami zadecydujecie, czy dać pani M. M. kolejną szansę...

Wnuczka do orzechów
1. Czemu Ida, wybierając się na przebieżkę do lasu (w bardzo profesjonalnym stroju, dodajmy) maluje usta na czerwono? Drobna sprawa, ale cokolwiek mię irytuje.
2. Szesnastoletnie dziewczynki znające nazwy łacińskie wszystkich okolicznych roślin i zwierząt, oraz swobodnie posługujące się słowami typu "atawizm", to absolutny standard w IV Rzeczpospolitej, prawda?...
3. Zauważmy jednak, z jakim obrzydzeniem i lekceważeniem podchodzi taka dziewczynka do nadużywającego tanich alkoholi sąsiada. Jednocześnie w ogóle nie przeszkadza jej to korzystać z uprzejmości rzeczonego sąsiada w kwestii nabywania mleka, transportu samochodowego etc.
4. Interpunkcja jest ważna?????! Jest ważna!!!! Ponieważ!!!! Pomaga nam wyrażać emocje!!!!? (Nie, nie przesadzam.)
5. Mama szesnastoletniej dziewczynki, zawiedziona przez niedobrego mężczyznę i wciąż jeszcze zgorzkniała z tego powodu, ostrzega córeczkę przed uleganiem "instynktowi rozrodczemu" (tak, to jest cytat), i poucza, aby "najpierw była człowiekiem, a dopiero potem kobietą". Albowiem, jak wszyscy wiemy, jest to dualizm, którego nie sposób pokonać.
6. Napuszony, sztuczny język (witamy z powrotem, IGS) - a jednak Ida, tak oczytana, światła i kulturalna, nie zna słowa "szałaput"? Zdziwienie. (Tak, porozumiewam się skrótowcami emocjonalnymi jak zwierzęta z drugiego tomu "Mrocznych Materii Pullmana).
7. Aaaby usprawiedliwić istnienie instynktu rozrodczego, należy zaręczyć się z chłopcem dziewiętnastoletnim, spotkanym po raz trzeci w życiu, z którym dopiero teraz zamieniliśmy trzy słowa. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
8. Tytuł książki ma związek z jednym. Ulotnym. Bon motem. Idy. Tak jeszcze nie było.
9. Poznań w lecie jest straszny! Remont Kaponiery jest okropny! Jeżyce tak bardzo się zmieniły...  Wyprowadźmy się na wieś!
(Ale to cały czas JEŻYCJADA, prawda...?)

Feblik
1. IGS, zwany Miągwą, ogląda obraz z wymalowanym półksiężycem. I nagle dociera do niego, że teraz półksiężyce są DWA, ponieważ odbijają się w jego źrenicach. Poprawcie mnie, albowiem z matematyką u mnie krucho, ale chyba powinny być TRZY? Nic to. W dalszej części książki dowiemy się, że słów należy używać z wyczuciem, szacunkiem i uwagą. I tego się trzymajmy.
2. IGS jest miły i uroczy. Te dwa określenia pojawiają się w opisie bohatera cztery razy na jednej stronie tekstu. Dobrze, pojęliśmy. Idziemy dalej.
3. Nie: Józef, nie: Józinek. JÓŹWA. Tak się nazywa bohatera, za którym protagonista nie przepada. Smooth.
4. Triumfalny powrót interpunkcji!!!!?
5. Trzy strony "dowcipnego", "intelektualnego" dialogu, którego celem jest podanie przepisu na sałatkę z puńczyka (tuńczyk z puszki, kapujecie?) z selerem.
6. Wuj poucza siostrzeńca, jak się modlić.
7. "Tyle osób lubi moje przepisy w internecie!" - Idziemy z duchem czasu, czyż nie?
8. W historii IGS oraz jego koleżanki Agi pojawia się motyw nielubienia poezji (przez Agę) i pisania sonetu (przez Miągwę), który nigdy nie zostaje do końca wyjaśniony (chyba że coś mnie ominęło?). Nasuwa się pytanie, po co wobec tego ciągle o tym mówić...
9. Cokolwiek było w tym sonecie, i jakikolwiek nie byłby stosunek Agi do poezji, coś jednak musi być na rzeczy. Przemyślcie proszę następującą sytuację: IGS zapomina, że Aga, którą właśnie odwiózł był samochodem (nielegalnie pożyczonym od ojca - za co, notabene, nigdy nie spotyka go żadna kara, ponieważ tak pięknie sobie radzi, i może jednak cel uświęca środki?) do domu w środku nocy, ma w torebce jego klucze od mieszkania. Długo jeździli nocą po bezdrożach, komentując widoki za oknem jak z obrazów Fałata (że słucham?!), to i zapomnieć miał prawo. Puka w parapet. Okno się otwiera, za oknem dziewczyna, którą IGS od dłuższego już czasu trzyma na dystans. Dziewczyna wyciska na ustach IGSa płomienny pocałunek - a w scenie kolejnej IGS stoi już po wewnętrznej stronie parapetu, wygląda na świat opromieniony porannym słonkiem, i czuje, że przybyło mu pewności siebie, siły i wigoru. TAK BEZ ŚLUBU?! (Bo ja to chyba dobrze interpretuję, prawda?)
10. Poznań w lecie jest straszny! Remont Kaponiery jest okropny! Jeżyce tak bardzo się zmieniły...  Wyprowadźmy się na wieś!
(Ale to cały czas JEŻYCJADA, prawda...?)

Ano, zobaczymy, czy prawda. Ciotka Zgryzotka, tom kolejny, podobno już się pisze...
Idę poszukać lekarza-specjalisty od syndromu sztokholmskiego. A potem jadę do Trójmiasta.

Wasza, cokolwiek zasmucona,
Wróżka.

* Pojęcie syndromu sztokholmskiego w kontekście twórczości M.M. zapożyczam od pewnej Joasi. Dziękuję!

Thursday 5 November 2015

Najseksowniejszy organ płci obojga.

Dzień dobry, niekoniecznie z Kobry!

O Kobrze za chwilę - obiecałam ciut tegorocznych statystyk, zatem - proszę uprzejmie:
Jak dotąd, udało mi się w tym roku dokończyć lektury 109 książek: 57 z literatury rodzimej, i 52 zagranicznych (z czego 24 przeczytałam w języku oryginału). Ponadto - odświeżyłam sobie 18 pozycji, równo podzielonych na polskie i obce (4 w lengdłydżu), a 34 książkom nie dałam rady, bo i Herkules dupa, kiedy fabuły brak a wydawnictwo poskąpiło na redaktora. Nie jestem masochistką, dla idei męczyć się nie zamierzam.
Tyle liczb wszelakich. Mam nadzieję, że nie bolało?

Pięćdziesiątą szóstą polską książkę czytaną AD 2015 kończyłam w pociągu uwożącym mnie w rodzinne strony w ostatni piątek. Drogę miałam krótką, a przedział dzieliłam wyłącznie z pewnym młodym człowiekiem, który - zajęty rozmową telefoniczną - z pokorą znosił moje wybuchy śmiechu. Teraz będzie cytat symptomatyczny:

Pierwszy raz pojechałam [do Kazimierza nad Wisłą] z siostrą, która jest młodsza o dwanaście lat. Wzięłam ją niechętnie, bo bardzo jej nie lubię, ale wiedziałam, że ona zaraz się w kimś zakocha i będę miała ją z głowy.
- Maria Czubaszek, Dzień dobry, jestem z Kobry

Pani Maria poucza czytelników - na swój niepowtarzalny sposób - wielu niezwykle pożytecznych rzeczy: jak nie pić wódki; jak pożyczać pieniądze, by stracić źródełko; jak się zakochać w alkoholiku i jak płacić wysoki czynsz. Dodajmy do tego mocne przemyślenia w temacie eutanazji, chłopstwa w polityce oraz diet: i anty-poradnik jak ta lala; zresztą - powiedzmy sobie szczerze i otwarcie: w ten sposób to ja mogę się edukować w dziedzinie życia prywatnego i społecznego, więc może i owo "anty-" powinno się wykreślić? Bardzo być może.

Stwierdzenie o najseksowniejszym organie męskim - którym jest, oczywiście, mózg - również pochodzi od pani Marii, a ja, jako wdzięczna (za lekturę, nie "niesłychanie") czytelniczka, rozciągam je także na płeć piękną, bo na co jednej z drugą uroda, jeśli jej między uszami chlupie? Otóż pani Marii nie chlupie. A jeśli już miałoby się tam coś kotłować i przelewać, to z pewnością ani woda, ani żaden cienki rosołek (disclaimer: pasjami nie lubię rosołu), ale raczej takie cuś, czego ja też porcyjkę poproszę. Z górką.
I zasmażka.

Nie, nie jestem głodna. Chyba że słońca i ciepła.

Ciekawam bardzo, co Państwo czytają w listopadzie?...

Dobroci wszelkiej,
K.W.