Nie mieliśmy w domu płyt Republiki.
Mieliśmy za to drugi album Obywatela G.C., na winylu – i utraciliśmy
gow Wielkiej Czystce W Wykonaniu Mojego Ojca. Od niedawna znowu cieszę się gramofonem,
i powaznie przemyśliwuję ponowny zakup tej płyty.
Tak więc: muzyka Ciechowskiego zawsze istniała gdzieś w tle
mojego życia. Kiedy zaczynałam być mniej-więcej „świadomym” słuchaczem,
Republika już nie istniała – powróciła z nową mocą po kilku latach. Wchłaniałam
zatem twórczość Obywatela, Grzegorza z Ciechowa i Ewy Omernik – oraz muzykę
filmową (zgódźmy się bowiem, że w przypadku pewnego Filmiszcza ścieżka dźwiękowa
jest jednym z nielicznych plusów dodatnich w oceanie kiczu i masakry [sic!]).
W 2001 roku skończyłam dziewiętnaście lat.
Nie umiem określić, jak bardzo twórczość Grzegorza
Ciechowskiego wpłynęła na moje życie. Nie należał do moich Idoli, a mimo to wiadomość o Jego śmierci mocno mną wstrząsnęła – stało
się to zdecydowanie za wcześnie, i pozostawiło po sobie głębokie uczucie straty.
W późniejszych latach próbowałam poczytać sobie trochę o życiu i twórczości
Ciechowskiego, z nadzieją, że „rozpracuję” Go jako człowieka – sztuka ta udała
mi się, choć zapewne nie w stu procentach, dopiero przy Lżejszym od fotografii Piotra Stelmacha.
Wbrew tytułowi, książka ta nie należy do lekkich – ani wagowo,
ani tematycznie. Historię życia Grzegorza Ciechowskiego poznajemy w niej dzięki
wywiadom z Jego rodziną, przyjaciółmi, znajomymi i współpracownikami; opowieść
ta ułożona jest w porządku odwrotnej chronologii: książka rozpoczyna się
śmiercią, a kończy narodzinami Bohatera. Wpływa to znacząco na wagę emocjonalną
całej opowieści: zaczyna się ona bardzo mocnym akcentem emocjonalnym, a kończy
zdecydowanie spokojniej, powoli wytracając narracyjny impet. Nie wypływa to
bynajmniej na jakość przedstawionego materiału faktograficznego – redaktor Stelmach
wykonał tutaj zaiste gargantuiczną pracę, przepytując „na okoliczność
Ciechowskiego” wielką rzeszę ludzi – ale z punktu widzenia czytelnika czuję się
uprawniona do pomarudzenia, i wzdychania w temacie antyklimaktycznego
zakończenia. Niniejszym więc – marudzę, i narzekam. Ale bez specjalnego przekonania.
Z racji swojej formy (kompilacja wywiadów, prezentowanych
bez komentarza odredakcyjnego), Lzejszy
od fotografii jest biografią neutralną i obiektywną, zawierającą zarówno peany
na cześć Bohatera, jak i rzeczową krytykę niektórych jego postaw i zachowań
(jak bumerang powraca zwłaszcza określenie: despotyczny).
Czytelnik może zatem wyrobić sobie własny pogląda na to, kim tak naprawdę był
Grzegorz Ciechowski – dla niego (czytelnika), dla swoich fanów, przyjaciół,
rodziny, wreszcie: dla ogólnego kształtu polskiej sceny muzycznej. Jedno jest
pewne: po przeczytaniu tego opus magnum
nie można po prostu wzruszyć ramionami i pójść dalej. Coś w nas zostaje – jakaś
tęsknota, potrzeba wypełnienia pustki w kształcie człowieka pozostawionej przez
kogoś, kogo zabrakło zbyt wcześnie.
On będzie milczał – i tak
jest martwy. Na szczęście Jego teskty nadal do nas mówią, jeśli tylko
chcemy ich słuchać.
--
PS. Lżejszy od
fotografii to ostatnia książka przeczytana przeze mnie w lipcu tego roku. Poczułam
się zainspirowana jej lekturą, i niniejszym ogłaszam (z pewnym poślizgiem)
sierpień miesiącem czytania biografii.
Spodziewajcie się zatem kolejnych wpisów o tej tematyce – jak tylko wybrnę szczęśliwie z trzech „zaległych” notek...
No comments:
Post a Comment