Ryzykując otarcie się o banał, powiem: Komeda Magdaleny Grzebałkowskiej to coś więcej, niż biografia artysty.
To raczej opowieść o początkach całego gatunku w polskiej muzyce. Życie Krzysztofa
Komedy Trzcińskiego – dyplomowanego lekarza, jazzmana, kompozytora muzyki
filmowej – stanowi pretekst do snucia opowieści o historii polskiego jazzu, oraz
o ludziach, którzy historię tę tworzyli. Wydarzenia związane z pierwszymi koncertami i festiwalami
jazzowymi, kształtowaniem się poszczególnych formacji i zespołów oraz życiem
prywatnym muzyków tychże przedstawione są w kontekście „pojedynczego” życia
Komedy-jazzmana, Komedy-człowieka (nieco wycofanego, żyjącego muzyką i dla
muzyki, poszukującego i tworzącego), którego biografia jest punktem wyjścia dla
opowiadania o jazzie jako o zjawisku i stylu życia.
Jest więc Komeda
produktem finalnym (brzydkie słowo!) monumentalnych poszukiwań i badań historii
na poziomie człowieka i trendu w muzyce. Jest opowieścią o animozjach i
rozczarowaniach, o polityce władz ówczesnych wobec preferowanego przez
jazzmanów trybu życia, o problemach z dostępem do „grywalnych” instrumentów,
wreszcie – o przyczynach śmierci Komedy, co do których nawet dziś można mieć
poważne wątpliwości.
Zgodnie z podtytułem – Osobiste
życie jazzu – potraktowałam tę książkę jako opis zjawiska oraz biografię Komedy-Trzcińskiego, i
dostałam dokładnie to, co mi obiecano. Jestem kontenta.
Ps. Komeda wieńczy
kolejny etap mojego tegorocznego wyzwania czytelniczego. Idziemy na 156!
No comments:
Post a Comment