Będzie krótko, bo i książkę (skądinąd, pokaźnej objętości)
przeczytałam na dwa „rzuty”: o wiele bardziej zainteresował mnie „segment”
zawierający rozmowy tyczące się osoby i życia Zdzisława Beksińskiego, niż Jego
dzienniki. Sprawdza się w nich schemat często przywoływany w przypadku artystów
przodujących w jakiejś dziedzinie sztuki: znakomite operowanie pewnymi środkami
wyrazu nie zawsze przekłada się na podobną biegłość w innych formach
wypowiedzi. Beksiński był wielkim malarzem i grafikiem – ale o własnym życiu prywatnym
i zawodowym pisać albo nie chciał (choć w takim razie – po cóż byłby mu przez
lata prowadzony dziennik?), albo nie potrafił. Dzienniki prowadzone w burzliwym
okresie życia Artysty – przedstawiony fragment obejmuje okres od wczesnych lat
dziewięćdziesiątych (a więc jeszcze za życia Zofii i Tomasza Beksińskich) do
dnia śmierci Zdzisława Beksińskiego – dotyczą w lwiej swej części bieżącej
pogody, parametrów pożądanego przez Piszącego sprzętu komputerowego, skrupulatnie
wyliczanych dolegliwości zdrowotnych oraz kolejnych wersji listów pisanych przez
Artystę do marszanda. Jeżeli zatem sięgacie po tę książkę w nadziei zyskania
wglądu w umysł Artysty, i pogłębienia Waszego zrozumienia dla Jego dzieł i/lub
życia wewnętrznego – ze swojego, wybitnie subeiktywnego punktu, serdecznie Wam odradzam
tę lekturę. Ukończyłam ją, co prawda, bardzo szybko – ale w żadnym razie nie
mogę powiedzieć, żebym poczuła się nią ubogacona.
Krótko i na temat: więcej dowiedziałam się z tej części książki, w której osoby postronne mówiły o swoim doświadczeniu znajomości ze Zdzisławem Beksińskim, niż ze słów samego Artysty. Pozostaję zatem przy nabożnej kontemplacji Jego obrazów, i godzę się z tym, że więcej już nie zrozumiem.
No comments:
Post a Comment