Sunday, 3 June 2018

68/104; 72/104 - Gail Carriger - "How to Marry a Werewolf"; Marta Kisiel - "Szaławiła"

Lubię wracać tam, gdzie byłam. Czytelniczo.

Nic więc nie cieszy mnie bardziej od "fanfików" do moich ulubionych serii, pisanych przez Autorów tychże. Miałam ostatnio niewątpliwą przyjemność przeczytać dwie podpadające pod tę kategorię: z uniwersum Protektoratu Parasola oraz z Dożywociem w tle. I choć są to rzeczy z pozoru bardzo różne, łączy je jedna zasadnicza cecha: wszechogarniające poczucie czytelniczej satysfakcji.

How To Marry a Werewolf (in Ten Easy Steps) Gail Carriger przenosi nas ponownie "na łono" Watahy Londyńskiej, z moim najulubieńszym Alphą i jeszcze bardziej ulubionym Betą. Tym razem jednak nie oni są głównymi bohaterami opowieści: akcja koncentruje się wokół osoby majora Channinga Channinga, którego historię mamy po raz pierwszy okazję poznać dogłębnie. Przy tej okazji wychodzi na jaw szereg faktów, które przynajmniej do pewnego stopnia tłumaczą zachowanie tego zimnego, oschłego mężczyzny, do tej pory jawiącego się (czytelnikowi) jako zagadka i (Alexii) utrapienie. W życie Channinga wkracza jednak siła, z którą należy się liczyć: Amerykanka imieniem Faith, obciążona kolekcją próbek minerałów, upodobaniem do męskiego kroju spódnic i kapeluszy, nadmiernie elokwentną kuzynką-hippiczką, oraz rodziną z piekła rodem. Czy będzie z tego romans? Jak zareaguje na modniarskie upodobania Faith właściciel Chapeau du Poupe? I kto jest szpiegiem, szmuglującym do Anglii zakazaną amunicję do zabijania istot nadnaturalnych?...

Odpowiedzi na te pytania szukajcie w przeuroczej nowelce, która - miejmy nadzieję... - nie zamyka definitywnie cyklu opowieści związanych z serią Protektorat Parasola.

Szaławiła Marty Kisiel czekał na swoją kolej stosunkowo długo. Znacie ten syndrom niechęci do rozpoczynania lektury - mimo że bardzo się na nią cieszycie - bo będzie przeczytane, i nie będzie już na co czekać? Tak właśnie wyglądała moja relacja z nawiązującym do Dożywocia oraz Siły niższej Szaławiłą. Dziś rano złamałam się jednak, i - między jajecznicą a spotkaniem z panią od kwiatków na ślub brata - zarykiwałam się radośnie ze śmiechu nad tą jakże przemiłą opowieścią.

Mamy tu do czynienia z bohaterami, którzy są inni: nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań rodziców, nie mają warunków koniecznych do zrobienia odpowiedniej kariery, nie traktują poważnie swojego zdrowia, są kimś/czymś zupełnie innym, niż się może wydawać postronnemu obserwatorowi, albo najzupełniej dosłownie - czegoś im brakuje. Wiąże ich miejsce, które wybrali na dom lub bezpieczną przystań u boku rodziny i przyjaciół - zagubione w lesie pogorzelisko. W tym oto zaciszu (skądinąd, nie tak całkiem obcym) stawia swój całoroczny, acz nie korzystający z dobrodziejstw prądu i internetu, dom, Oda - lekarka do niedawna pracująca z akcją Lekarze bez granic, od niedawna zaś - sierota z wąsikiem. Ensemble'u dopełniają: mocno nieszablonowy chłop z kosą, siostra-budowlaniec z upodobaniem do szpilek i kaszmiru, siostrzenica chowana cokolwiek pod kloszem, szczeniak-podrzutek, oraz Bazyl - sepleniący cymbalista, dzięki któremu ponownie pokochałam Żeromskiego. No, pokochałam to może zbyt mocne słowo - ale cytować będę go z pewnością. W bazylowej wersji, rzecz jasna.

Podsumowując: obie nowelki zachwyciły mnie w całej rozciągłości. Każdą z nich dałoby się rozciągnąć do rozmiarów pełnowymiarowej powieści (ach, gdyby marzenia tak łatwo się spełniały...), ale i w swojej "skondensowanej" wersji How to Marry a Werewolf oraz Szaławiła wprowadzają nowych bohaterów w ramy znanych rzeczywistości z wdziękiem i bezpretensjonalnością. Czyta się to-to z przyjemnością porównywalną do picia wyśmienitej herbaty bądź wina, w samotności bądź w towarzystwie Ulubionych Ludzi.

Taki książkowy ekwiwalent czekolady Rittera z migdałami w słonej otoczce. Albo tarty kajmakowej.

Smacznego Wam życzę, Drodzy Moi.

No comments:

Post a Comment