Po pierwsze, pomyślałam sobie, że ta książka sprawia wrażenie napisanej przez faceta - i to takiego, który nie patyczkuje się ze słowami. I to, proszę Państwa, jest plus bardzo dodatni. Bardo trafia w punkt, obnaża szereg naszych małych (maluczkich nawet) narodowych ksenofobicznych traum, polską chęć od pakowania wszystkiego w starannie zaszeregowane szufladki komódek, i wysyłania niektórych takich mebelków prosto w paszczę zimnego Kosmosu. Nie jesteśmy - my, naród pokazany w tej powieści - ani tolerancyjni, ani przesadnie ukulturalnieni, miejscami nawet nie do końca ludzcy, bo o byciu sympatycznymi taktownie nie wspominam. Zdarzyło mi się skrzywić przy lekturze - ale bynajmniej nie dlatego, że odnajdowałam w perypetiach tudzież postawach życiowych bohaterów ślady fałszu i przesady. Przeciwnie. Bardo przełyka się jak gorzką pigułkę prawdy o demonach dręczących Polaków - i wychodzi się z tej kuracji wymiętoszonym psychicznie, ale i ubogaconym. Polecam serdecznie, bez względu na skutki uboczne w postaci tymczasowego napadu niechęci do świata i ludzi.
No comments:
Post a Comment