Dużo ostatnio czytałam o odchodzeniu i radzeniu sobie ze śmiercią. Twórz sobie pociechę, namawiała mnie Kathy Roiphe, od dzieciństwa zmagająca się z wiszącym nad nią cieniem śmiertelności i przemijalności autorka Godziny zmierzchu. Tytuł ten miałam wpisany do "skleroszytu" z tytułami potencjalnych lektur jeszcze zanim został wydany po polsku - i nie zawiodłam się jego treścią. Pisarze, których ostatnie dni, tygodnie i miesiące opisuje Roiphe, sportretowani są co prawda w kontekście własnej twórczości, ale ich podejście do nieuchronnego Kresu - "zapracowywanie" swojego odchodzenia, wyparcie, zaprzeczenie - okazało się w każdym opisanym przypadku bardzo ludzkie, pozwalające na utożsamienie się z pisarzem-bohaterem.
Równie czytelne i "utożsamialnesię" były dla mnie rozważania Marcina Wichy nad schedą po niedawno zmarłej matce (Rzeczy, których nie wyrzuciłem). Mam, co prawda, to szczęście, że oboje moi rodzice są ze mną - z nami - ale wystarcza mi ponura świadomość tego, ilu rzeczy nie odzyskam już ze spuścizny po moich dziadkach: żałuję, że nie udało mi się uratować więcej pamiątek i rzeczy, które miały dla mnie wartość emocjonalną, i łączyły się ścisle z historią mojej rodziny. O to, co zostało, spróbuję twardo powalczyć. Może się uda - nie jestem jednak pewna, czy udałoby mi się opisać efekty tych zmagań równie plastycznie i obrazowo, co Marcinowi Wisze: język jego książki urzekł mnie i porwał do tego stopnia, że zaistniało prawdopodobieństwo przegapienia właściwej stacji podczas podróży pociągiem. Polecam gorąco.
Dla "równowagi" zaordynowałam sobie w lutym także Chrzest ognia - moją ulubioną część sagi AS-a - w formie superprodukcji Fonopolis. Oczekiwanie na premierę audiobooka było dłuższe, niż spodziewali się fani: ale nic to, produkt końcowy trzyma poziom, Adam Ferency jest genialnym Zoltanem, i - co najważniejsze - nie popsuto mi/nam Regisa. Wyczekując premiery kolejnego tomu (tym razem na Walentynki 2020?...), serdecznie polecam Waszej uwadze wiedźmińskie słuchowiska autorstwa Fonopolis. Mniam.
A po tych wszystkich pozytywach - wracam do Colsona Whiteheada... Ciężko jest.
Dobrej niedzieli, lepszego tygodnia!
Równie czytelne i "utożsamialnesię" były dla mnie rozważania Marcina Wichy nad schedą po niedawno zmarłej matce (Rzeczy, których nie wyrzuciłem). Mam, co prawda, to szczęście, że oboje moi rodzice są ze mną - z nami - ale wystarcza mi ponura świadomość tego, ilu rzeczy nie odzyskam już ze spuścizny po moich dziadkach: żałuję, że nie udało mi się uratować więcej pamiątek i rzeczy, które miały dla mnie wartość emocjonalną, i łączyły się ścisle z historią mojej rodziny. O to, co zostało, spróbuję twardo powalczyć. Może się uda - nie jestem jednak pewna, czy udałoby mi się opisać efekty tych zmagań równie plastycznie i obrazowo, co Marcinowi Wisze: język jego książki urzekł mnie i porwał do tego stopnia, że zaistniało prawdopodobieństwo przegapienia właściwej stacji podczas podróży pociągiem. Polecam gorąco.
Dla "równowagi" zaordynowałam sobie w lutym także Chrzest ognia - moją ulubioną część sagi AS-a - w formie superprodukcji Fonopolis. Oczekiwanie na premierę audiobooka było dłuższe, niż spodziewali się fani: ale nic to, produkt końcowy trzyma poziom, Adam Ferency jest genialnym Zoltanem, i - co najważniejsze - nie popsuto mi/nam Regisa. Wyczekując premiery kolejnego tomu (tym razem na Walentynki 2020?...), serdecznie polecam Waszej uwadze wiedźmińskie słuchowiska autorstwa Fonopolis. Mniam.
A po tych wszystkich pozytywach - wracam do Colsona Whiteheada... Ciężko jest.
Dobrej niedzieli, lepszego tygodnia!
No comments:
Post a Comment