Myślałby kto, że przy
dzisiejszej technice samochody będą się diagnozować same, ale nie, na desce
rozdzielczej jest tylko kretyńska lampka „sprawdź silnik”, która zapala się
zawsze, kiedy coś jest nie tak – co dowodzi, że auta są bardziej organiczne,
niż nam się wydaje. Widać, że wzorowano je na ludzkim mózgu. Istnieje wiele
sposobów na zapalenie lampki „sprawdź mózg”, ale wiecie, co jest porąbane? Kierowca
jej nie widzi. To tak, jakby lampka była umieszczona w uchwycie do napojów na tylnym
siedzeniu, pod pustą puszką coli, która stoi tam od miesiąca. Nie widzi jej
nikt oprócz pasażerów – i to też tylko pod warunkiem, że naprawdę jej szukają,
albo dopiero wtedy, kiedy zrobi się tak jasna i gorąca, że stapia puszkę, a
potem zapala się od niej cały samochód.
Tak opisuje swoją chorobę Caden Bosch – piętnastolatek
podróżujący w stronę Głębi Challengera (najgłębszego punktu Rowu Mariańskiego),
lub może przechodzący terapię farmakologiczną w szpitalu psychiatrycznym;
walczący z Wężem Głębinowym i uwalniający galion statku, a może – szukający właściwej
drogi poprzez terapie i koktajle leków; wpychany do wnętrza armaty, aby
wyczyścić je w stanie całkowitego bezruchu – lub ciężko znoszący rezonans
magnetyczny. Nic nie jest tutaj jednoznaczne: wizje Cadena, obrazy pirackiego
statku z bocianim gniazdem, jednookim kapitanem i przemądrzałą papugą, mieszają
się z rzeczywistością szpitala, opowieściami o zajęciach terapii grupowej i
rozmowach z lekarzem prowadzącym. Galion-Kaliope okazuje się być dziewczyną o
imieniu Callie, bezustannie wpatrującą się w okno (-Jestem tu po raz trzeci – zwierza mi się. – To mój trzeci epizod. – Epizod?
– Tak to nazywają. – To raczej miniserial.). Każdy element świata ma swój
odpowiednik w wizjach Cadena: i to właśnie powoduje, że są one tak sugestywne i
trudne do porzucenia.
Na tych wodach kompas może Was zawieść... |
Neil Shusterman
napisał Głębię Challengera w oparciu
o przeżycia własnej syna, Brendana (to jego rysunki, wykonane w okresie
znacznego nasilenia choroby, towarzyszą tekstowi książki). I chwała mu za to:
wykonał bowiem tytaniczną pracę, mającą na celu nie tyle „sensacyjne wejście do
głowy chorego nastolatka”, co przybliżenie czytelnikom sposobu postrzegania
świata przez osobę walczącą z chorobą. Wykonał również bardzo ważny krok w
kierunku odmitologizowania postaci dziecka z tak zwanymi „problemami”. Martwe
dzieci stawia się na piedestale, a te chore psychicznie zamiata się pod dywan
– te słowa bohatera Głębi… świetnie
obrazują sposób postrzegania problemów natury psychicznej (nie tylko tych
trapiących dzieci) przez ludzi, którzy na temat schorzeń i bolączek psyche mają – mówiąc oględnie – raczej mgliste
pojęcie. W zasadzie powinno się kierować do tej książki nie tylko młodzież (dla
której pozycja ta jest w zamierzeniu przeznaczona), ale również rodziców dzieci
i młodzieży (uwaga: nie tylko jako podręcznik postępowania w obliczu choroby,
ale także jako lekturę „zapobiegawczą”), a w szerszej skali: wszystkich, którzy
chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o funkcjonowaniu osoby zmagającej się z tego
rodzaju problemami.
Być może najważniejszym wnioskiem płynącym z lektury Głębi Challengera jest świadomość, że przypięcie
łatki/postawienie diagnozy konkretnej osobie, a nie przypadkowi z podręcznika
psychiatrii klinicznej, jest bardzo trudne, i nie musi oznaczać ostatecznego
rozpoznania choroby. Już dla samej tej świadomości cieszyłabym się z możliwości
poznania powieści-reportażu Neila Shustermana: przeglądając LubimyCzytać.pl
nabrałam przekonania, że autor ten nie unika trudnych tematów, i na pewno
sięgnę po kolejne jego książki. Trudno jednak będzie im przebić (nomen-omen)
głębię znaczeniową opowieści Cadena.
Jeżeli mielibyście przeczytać w tym roku tylko jedną powieść
dla młodzieży – Głębia Challengera z
powodzeniem spełni jej rolę.
Mysz dzielnie wspierała mnie podczas niełatwej, ale bardzo potrzebnej, lektury. |
Ps. Tak, tak, jestem Wam winna notkę o książce Katie Roiphe. Cierpliwości, Drodzy, się pisze...
No comments:
Post a Comment