Jest początek lata 1962 roku. Do niewielkiego pensjonatu prowadzonego przez Ritę (Maria Seweryn) i jej męża George'a (Rafał Mohr) przyjeżdża młody mężczyzna - Jonathan (Maciej Kosmala) - w towarzystwie Mirandy, którą starzy bywalcy tego miejsca będą musieli przekonać do ujawnienia się i "wyjścia na światło dzienne". Może się to okazać stosunkowo trudne: Jonathan ostatnio przedstawił Mirandę światu kilka lat temu, podczas swojej... nocy poślubnej: przymierzając sukienkę własnej żony... Albowiem Jonathan, podobnie jak pozostali bywalcy pensjonatu Rity i George'a, jest heteroseksualnym transwestytą. Traf chciał, że na swój "debiut" w gronie podobnych mu mężczyzn wybrał weekend, w którym ma mieć miejsce spotkanie organizacyjne Zgromadzenia legalizującego hobby wszystkich obecnych panów - co ciekawe, rzeczywistym odpowiednikiem tej organizacji jest stowarzyszenie Tri-Ess – The Society for Second Self (www.tri-ess.org). Stowarzyszenie ma pomóc w legitymizacji zainteresowań jego (nomen omen) członków, oddzielając ich przysłowiową grubą kreską od homoseksualistów. Pomysł nie przypada jednak do gustu części zebranych: pomimo tego, że George'a-Valentinę mogą czekać poważne nieprzyjemności ze strony władz federalnych, jeżeli nie wytłumaczy swoich związków z tajemniczą przesyłką zawierającą kompromitujące materiały...
Na Casę Valentinę trafiłam przypadkiem. Odwołano przedstawienie, które mieliśmy oglądać tydzień wcześniej - a następnego dnia w telewizji śniadaniowej pokazano materiał z próby generalnej do Valentiny (premiera odbyła się 16 lutego), który zachęcił nas do zakupu biletów.
Spodziewaliśmy się lekkiej, łatwej i przyjemnej komedii (Cezary Żak, Piotra Machalica i Witold Dębicki w sukienkach? NO PROSZĘ.): tymczasem zaserwowano nam kawałek bardzo mądrego teksty o bardzo poważnych sprawach. Kwestia odpowiedzialności za życie własne oraz naszych bliskich - poziom, do którego możemy windować naszą samolubną chęć realizowania się w ramach własnego hobby czy stylu życia - to, jak tego rodzaju działania wpływają na nasze otoczenie oraz jak są przez nie postrzegane: dylematy te dotyczą w jakimś stopniu każdego z nas, choć bohaterowie (bohaterki?) sztuki Harvey'a Fiersteina przeżywają je o wiele intensywniej, niż przeciętny zjadacz chleba. Chcę być normalny - mówi George, który pod koniec sztuki będzie musiał dokonać wyboru pomiędzy swoim męskim i kobiecym wcieleniem. I nie będzie to łatwy wybór: nawet dla kogoś, kto ma tak wielkie oparcie w żonie, jak George w Ricie.
Spodziewaliśmy się lekkiej, łatwej i przyjemnej komedii (Cezary Żak, Piotra Machalica i Witold Dębicki w sukienkach? NO PROSZĘ.): tymczasem zaserwowano nam kawałek bardzo mądrego teksty o bardzo poważnych sprawach. Kwestia odpowiedzialności za życie własne oraz naszych bliskich - poziom, do którego możemy windować naszą samolubną chęć realizowania się w ramach własnego hobby czy stylu życia - to, jak tego rodzaju działania wpływają na nasze otoczenie oraz jak są przez nie postrzegane: dylematy te dotyczą w jakimś stopniu każdego z nas, choć bohaterowie (bohaterki?) sztuki Harvey'a Fiersteina przeżywają je o wiele intensywniej, niż przeciętny zjadacz chleba. Chcę być normalny - mówi George, który pod koniec sztuki będzie musiał dokonać wyboru pomiędzy swoim męskim i kobiecym wcieleniem. I nie będzie to łatwy wybór: nawet dla kogoś, kto ma tak wielkie oparcie w żonie, jak George w Ricie.
Pierwszy, historyczny Luby Leniwiec Teatralny wędruje do Valentiny w uznaniu dla świetnej reżyserii Macieja Kowalewskiego (jemu również zawdzięczamy znakomicie dobraną muzykę, kontrapunktującą poszczególne sceny spektaklu) oraz dla aktorstwa na najwyższym poziomie: Rafał Mohr nosi sukienkę i jest kobietą najlepiej od czasów Lee Pace'a w Dziewczynie Żołnierza, a pozostali aktorzy z powodzeniem dotrzymują mu kroku. Zròbcie sobie przyjemność, i nie bądźcie, jak ja: wybierzcie się do Och Teatru z pełną premedytacją, i spędźcie piękny wieczór obcując ze sztuką, ktòra nie tylko Was rozbawi, ale również - da Wam co nieco do myślenia...
No comments:
Post a Comment