Friday, 2 November 2018

Biedna Molly, inkunabuł i dziadek Edwarda. Deborah Harkness - "Czarownica".

Zacznę z zupełnie dziwnej strony, ale trudno: od wczesnego nastolęctwa darzę ogromnym szacunkiem i estymą aktorkę nazwiskiem Alex Kingston. To za przyczyną umieszczenia jej na liście płac serialu A Discovery of Witches zdecydowałam się przyjrzeć bliżej rzeczonej pozycji. I co? I prawie umarłam z zażenowania - tym bardziej że rola Alex jest najwyżej trzecioplanowa (samo w sobie stanowi to dowód na nieogarnięcie twórców serialu). Dowiedziawszy się jednak, że serial powstał na kanwie poczytnego cyklu powieściowego, zdecydowałam się zwrócić ku pierwowzorowi literackiemu, mając nadzieję, że scenarzyści pominęli jednak jakieś perły i diamenty natury fabularnej, mogące uratować twórczość pani Harkness przed kompletną porażką w moich oczach.

Niestety, tak się nie stało.

Akcji Czarownicy, pierwszej części cyklu, odpowiada wydarzeniom zawartych w czterech (!) odcinkach serialu. Dowiadujemy się oto, że nasza bohaterka - Diana - jest potomkinią rodu czarownic o długowiekowej tradycji; więcej - to w Dianie doszło do odrodzenia markerów genetycznych oraz potencjalnych zdolności, jakie u większości współczesnych czarownic pozostają w uśpieniu bądź karłowacieją z pokolenia na pokolenie. Bohaterka, choć bardzo pragnie żyć bez magii, okazuje się posiadać naturalny talent do każdej praktycznie dziedziny czarów; ma ponadto fotograficzną pamięć, ciało zawodowego sportowca oraz nienachalną, acz przyjemną dla oka urodę.

Ach, i "niechcący" zdejmuje urok ze starożytnej księgi alchemicznej, poszukiwanej od stuleci przez czarownice, wampiry oraz demony (wszystkie te "stworzenia" to odrębne gatunki, nie spokrewnione z homo sapiens, choć uderzająco do nich podobne. Hmm...). Oraz rozkochuje w sobie wampira.

I tutaj, proszę Szanownych Czytelników, Autorka wznosi się na takie poziomy grafomanii, przy których Zmierzch zaczyna wyglądać jak klasyka literatury. Matthew, obiekt uczuć bohaterki, błyszczy w słońcu (dziadek niejakiego Edwarda, czy co?!), emanuje drapieżnym pięknem, kąpie się w feromonach, ma liczne tytuły naukowe i jest właścicielem kilku(nastu?) posiadłości na terenie Anglii i Francji. Czegóż tutaj nie kochać?...

Ano, dramatyczno-łzawego stylu Autorki, okropnego tłumaczenia, kulejącej fabuły oraz postępującego z odcinka na odcinek - z czego wnioskuję, że również z tomu na tom - uMarySueowienia bohaterki.

Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że zarówno serial, jak i książka, należą do kategorii literackiego fastfoodu, którym może i trudno się najeść, ale za to haj węglowodanowy z niego nieprzeciętny... Proszę się zatem spodziewać, że - z bólem serca i oczu - przeczytam jednakowoż kolejne trzy tomy. I będę potrzebowała wsparcia oraz terapii... Bądźcie przygotowani!

Ps. Tytuł notki odnosi się daleko bardziej do serialu niż do książki. A dlaczego? To już zagadka dla Was... ;)

1 comment:

  1. This comment has been removed by a blog administrator.

    ReplyDelete