Harold Fry od pół roku wiedzie spokojny, monotonny żywot
emeryta, prawie nie ruszając się z krzesła na werandzie. Jego żona obsesyjnie
sprząta dom, szykując się na powrót syna (co prawda nie wiadomo, kiedy on
nastąpi, ale na pewno już niedługo), a sąsiad zza płotu wykorzystuje każdą
okazję, aby opowiadać Haroldowi o swojej niedawno zmarłej małżonce. Każdy dzień
jest łudząco podobny do poprzedniego.
A potem Howard dostaje list, wysłany z drugiego końca
Anglii. Nadawcą jest kobieta, którą przed dwudziestu laty (jak sam mówi) zawiódł, obecnie: pacjentka hospicjum, w
zaawansowanym stadium raka. Howard próbuje znaleźć odpowiednie słowa, aby
odpisać na tę przejmującą wiadomość, ale koniec końców nie jest zadowolony z
formy, jaką przybrała jego odpowiedź. Zamiast wrzucić swój list do skrzynki na
rogu ulicy, idzie więc dalej, na kolejną pocztę – i kolejną – i jeszcze następną
– aż wreszcie, zainspirowany opowieścią przygodnie spotkanej osoby, postanawia
przejść dobrze ponad sześćset mil spod własnych drzwi do hospicjum,w którym
przebywa jego znajoma.
I robi to: bez telefonu, bez ubrania na zmianę, bez
odpowiednich butów czy plecaka. Po drodze spotyka ludzi, którym pomaga, i
takich, którzy jemu pomagają; powraca we wspomnieniach do czasów swojej
znajomości z kobietą, do której wędruje, oraz odbywa wewnętrzną wędrówkę po
historii swojej rodziny. Przy okazji zabiera czytelnika ze sobą, a stosunkowo
prosta opowieść o starszym mężczyźnie na drodze okazuje się wspaniałą,
wzruszającą podróżą do źródeł człowieczeństwa.
The Unlikely
Pilgrimage of Harold Fry Rachel Joyce (wydana po polsku kilka lat temu, ale
przebaczcie: nie pamiętam w tej chwili polskiego tytułu) została mi polecona
przez znajomą z pracy, znającą moje preferencje czytelnicze: rozpoczynając
lekturę nie miałam jednak pojęcia, że tak bardzo mnie ona wzruszy i poruszy. Sama
historia jest naprawdę prosta – Howard sam zresztą „upraszcza” swoją wędrówkę w
nietypowy sposób, stając się inspiracją dla ludzi, których spotyka na swej drodze.
A także, przy okazji – dla czytelników. Przynajmniej dla niżej podpisanej
czytelniczki.
Nie będę Wam psuć zabawy z poznawania historii Howarda, jego
relacji z żoną, synem, oraz nadawcą (nadawczynią?) listu: powiem tylko, że pomimo
nieskomplikowania fabuły bynajmniej nie jest to ksiązka banalna. I że cieszę
się z jej przeczytania do tego stopnia, że przyznaję powieści pani Joyce Lubego
Leniwca Literackiego. O!
No comments:
Post a Comment