Wednesday 9 May 2018

62/104. Rachel Joyce: "The Unlikely Pilgrimage of Harold Fry"

Harold Fry od pół roku wiedzie spokojny, monotonny żywot emeryta, prawie nie ruszając się z krzesła na werandzie. Jego żona obsesyjnie sprząta dom, szykując się na powrót syna (co prawda nie wiadomo, kiedy on nastąpi, ale na pewno już niedługo), a sąsiad zza płotu wykorzystuje każdą okazję, aby opowiadać Haroldowi o swojej niedawno zmarłej małżonce. Każdy dzień jest łudząco podobny do poprzedniego.

A potem Howard dostaje list, wysłany z drugiego końca Anglii. Nadawcą jest kobieta, którą przed dwudziestu laty (jak sam mówi) zawiódł, obecnie: pacjentka hospicjum, w zaawansowanym stadium raka. Howard próbuje znaleźć odpowiednie słowa, aby odpisać na tę przejmującą wiadomość, ale koniec końców nie jest zadowolony z formy, jaką przybrała jego odpowiedź. Zamiast wrzucić swój list do skrzynki na rogu ulicy, idzie więc dalej, na kolejną pocztę – i kolejną – i jeszcze następną – aż wreszcie, zainspirowany opowieścią przygodnie spotkanej osoby, postanawia przejść dobrze ponad sześćset mil spod własnych drzwi do hospicjum,w którym przebywa jego znajoma.

I robi to: bez telefonu, bez ubrania na zmianę, bez odpowiednich butów czy plecaka. Po drodze spotyka ludzi, którym pomaga, i takich, którzy jemu pomagają; powraca we wspomnieniach do czasów swojej znajomości z kobietą, do której wędruje, oraz odbywa wewnętrzną wędrówkę po historii swojej rodziny. Przy okazji zabiera czytelnika ze sobą, a stosunkowo prosta opowieść o starszym mężczyźnie na drodze okazuje się wspaniałą, wzruszającą podróżą do źródeł człowieczeństwa.

The Unlikely Pilgrimage of Harold Fry Rachel Joyce (wydana po polsku kilka lat temu, ale przebaczcie: nie pamiętam w tej chwili polskiego tytułu) została mi polecona przez znajomą z pracy, znającą moje preferencje czytelnicze: rozpoczynając lekturę nie miałam jednak pojęcia, że tak bardzo mnie ona wzruszy i poruszy. Sama historia jest naprawdę prosta – Howard sam zresztą „upraszcza” swoją wędrówkę w nietypowy sposób, stając się inspiracją dla ludzi, których spotyka na swej drodze. 
A także, przy okazji – dla czytelników. Przynajmniej dla niżej podpisanej czytelniczki.

Nie będę Wam psuć zabawy z poznawania historii Howarda, jego relacji z żoną, synem, oraz nadawcą (nadawczynią?) listu: powiem tylko, że pomimo nieskomplikowania fabuły bynajmniej nie jest to ksiązka banalna. I że cieszę się z jej przeczytania do tego stopnia, że przyznaję powieści pani Joyce Lubego Leniwca Literackiego. O!

No comments:

Post a Comment