Pozwólcie, że zacznę od prywaty. Otóż: należę do ludzi, którzy najlepiej czują się w temperaturach powyżej dwudziestu pięciu, lub poniżej minus pięciu stopni. Tak już mam. Z pewnej zimy na Kujawach, gdy przy przystankach autobusowych ustawiono regularne koksowniki, najprzyjemniej wspominam spacery do kina w słoneczne dni. Termometr wskazywał wówczas minus piętnaście. Uważam, że lepsze to, niż kilka kresek na plusie i chlapa, howgh. Z drugiej strony - wszyscy mamy swoją skalę wytrzymałości na zimno, więc nie upieram się przy najmojszości tego poglądu.
Oprócz zim z gatunku, jakiego od kilku lat nie sposób uświadczyć, bardzo lubię również subtropikalne lata - i dlatego nie mogłabym mieszkać na stałe w okolicach koła podbiegunowego. Fascynuje mnie jednak idea nie kończących się dni i nocy (w ubiegłym roku spędziłam Noc Świętojańską w Norwegii - przedziwne to uczucie, gdy dzień nie chce się skończyć), dlatego z upodobaniem czytuję reportaże z miejsc ciemnych i zimnych (i nie chodzi tu o niektóre rodzime budynki użyteczności publicznej). Były już grane reportaże bardziej "geograficznie skoncetrowane" (Białe, Teatr ryb): tym razem przyszła kolej na opowieść o szerzej zakreślonym obszarze.
Autor Krainy zimnolubòw, wieloletni korespondent ARD w krajach północnej Europy, opowiada nie tylko o tym, co wyjątkowe i fascynujące (nurkowanie z orkami! Mierzenie niedźwiedzi polarnych! Głupota ludzi chcących nadal polować na wieloryby!), pisze także o sprawach codziennych, ale bynajmniej nie prostych. Jak pogodzić bycie żoną i matką z pracą na platformie wiertnicznej? Jak nie zwariować zimą, kiedy w ogóle nie dociera do nas światło dnia? Co zrobić, żeby polubili nas - południowców - Skandynawowie?
I wreszcie: czy życie na szkierach przypomina choć trochę klimat z książki My na wyspie Såltkratan - mojej prawie ulubionej Astrid Lindgren?
Odpowiedź na to ostatnie pytanie brzmi: owszem, i to bardzo. Może więc zacznę moją Wielką Skandynawską Przygodę od lata na Bałtyku?...
Jest to jakiś pomysł. A Wam zaproponuję lekturę pana Bünza. Może zainspirujecie się na okoliczność wakacyjnych wojaży?
Oprócz zim z gatunku, jakiego od kilku lat nie sposób uświadczyć, bardzo lubię również subtropikalne lata - i dlatego nie mogłabym mieszkać na stałe w okolicach koła podbiegunowego. Fascynuje mnie jednak idea nie kończących się dni i nocy (w ubiegłym roku spędziłam Noc Świętojańską w Norwegii - przedziwne to uczucie, gdy dzień nie chce się skończyć), dlatego z upodobaniem czytuję reportaże z miejsc ciemnych i zimnych (i nie chodzi tu o niektóre rodzime budynki użyteczności publicznej). Były już grane reportaże bardziej "geograficznie skoncetrowane" (Białe, Teatr ryb): tym razem przyszła kolej na opowieść o szerzej zakreślonym obszarze.
Autor Krainy zimnolubòw, wieloletni korespondent ARD w krajach północnej Europy, opowiada nie tylko o tym, co wyjątkowe i fascynujące (nurkowanie z orkami! Mierzenie niedźwiedzi polarnych! Głupota ludzi chcących nadal polować na wieloryby!), pisze także o sprawach codziennych, ale bynajmniej nie prostych. Jak pogodzić bycie żoną i matką z pracą na platformie wiertnicznej? Jak nie zwariować zimą, kiedy w ogóle nie dociera do nas światło dnia? Co zrobić, żeby polubili nas - południowców - Skandynawowie?
I wreszcie: czy życie na szkierach przypomina choć trochę klimat z książki My na wyspie Såltkratan - mojej prawie ulubionej Astrid Lindgren?
Odpowiedź na to ostatnie pytanie brzmi: owszem, i to bardzo. Może więc zacznę moją Wielką Skandynawską Przygodę od lata na Bałtyku?...
Jest to jakiś pomysł. A Wam zaproponuję lekturę pana Bünza. Może zainspirujecie się na okoliczność wakacyjnych wojaży?
No comments:
Post a Comment