Friday 27 April 2018

Materiał na serial: "Dom Wchodzącego Słońca" Aleksandry Janusz

Miasto Farewell przypomina Chicago z Akt Dresdena, i Londyn Matthew Swifta.

W mieście Farewell panuje chwiejna równowaga, utrzymywana dzięki mocom kilkorga nietypowych magów. (O jednym z nich Autorka pisze, że młodziutka bohaterka nie uważała go za przystojnego - ale gdyby sama była starsza o jakieś dwadzieścia lat, to co innego. Otóż potwierdzam, z perspektywy "wieku docelowego": sama prawda, zero przekłamań.) Żeby zostać przyjętym do magicznego terminu, trzeba rozwiązać szereg zadań z topologii, zaś almanach wiedzy tajemnej i przepowiedni dotyczących przyszłości miasta składa się z brulionów, pergaminów, i przypadkowych skrawków papieru w rodzaju restauracyjnego menu.

W Farewell stoi Dom Wschodzącego Słońca. Eunice Wight, nastoletnia buntowniczka i kontestatorka Systemu, przekracza jego próg i przekonuje się, że nic nie jest do końca takie, jak się nam wydaje.

Zdjęcie, poniekąd, spoilerowo-znaczące. Udało się także uchwycić ciekawie zaprojektowaną okładkę Domu Wschodzącego Słońca.
Jak zwykle ostatnio, mam dziwne skojarzenia. Debiutancka powieść Aleksandry Janusz (wydanie, z którym zapoznałam się dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uroboros, to wznowienie książki wydanej pierwotnie w nieodżałowanej pamięci Runie) przywiodła mi na myśl serial o szkatułkowej konstrukcji, coś w rodzaju Netflixowego Orange is the New Black - na początku poznajemy pobieżnie głównych bohaterów opowieści, a później wątki i historie rozgałęziają się, tworząc siatkę powiązań i współzależności. Przy okazji dowiadujemy się nieco więcej o przeszłości magów z Farewell, a także o historii samego miasta - bohatera na własnych prawach - która ujęła mnie chyba najmocniej. Nie obraziłabym się za jej kontynuację - na całe szczęście tom drugi jest w planach, będę go z zaciekawieniem wyglądać.

Aleksandra Janusz, biolog molekularny i doktor neurobiologii (!), przedstawia zaledwie wycinek większego świata, który - jak się spodziewam - ma rozrysowany i rozpisany w najdrobniejszych szczegółach. Po lekturze Domu... pozostało mi wrażenie niedosytu (co oznacza pojawienie się pewnego szczególnej urody kota? Co kryje się w przeszłości naszych bohaterów, szczególnie Timothy'ego? Do czego jeszcze mogą posłużyć szkolne lektury?), i poczucie, że niektóre sceny powieści zostały zakomponowane w bardzo "graficzny" sposób, prawie jak scenopis dla operatora kamery. Czy Dom Wschodzącego Słońca ma tak zwany "potencjał ekranizacyjny"? Na pewno tak, choć niekoniecznie w krajowopolskich realiach. Być może dlatego Autorka umiejscowiła akcję w Ameryce, i czerpała z dziedzictwa wielu kręgów kulturowych. W efekcie uzyskujemy istny kogel-mogel idei, magicznych technik i tradycji, co w sumie bardzo zgrabnie odzwierciedla zglobalizowaną rzeczywistość, w której żyjemy na co dzień.

W Farewell można wybierać - jedni magowie będą rozwijać swoje zdolności za pośrednictwem skomplikowanego interfejsu superkomputera, inni skupią się na kultywowaniu tradycji zgodnych z duchowością Dalekiego Wschodu bądź Kabałą, jeszcze inni roztoczą magię iluzji za pośrednictwem muzyki rockowej. To miasto przygarnia każdego - prawda, jednych mniej chętnie, niż innych, ale jednak. Jaką ścieżkę wybierze Eunice, i czy wyciągnie właściwe wnioski z historii swoich mentorów? O tym musicie przekonać się sami...

Aleksandra Janusz, Dom Wschodzącego Słońca, Wydawnictwo Uroboros
premiera: kwiecień 2018

No comments:

Post a Comment