Saturday 26 October 2019

Clarice Lispector: "Opowiadania wszystkie", czyli gramatyka glamour

Uwaga na Clarice. To nie jest literatura. To czarownictwo. – napisał kiedyś przyjaciel Autorki, zwracając się do swoich znajomych kobiet. Czy miał rację? No cóż. Z mojej perspektywy - na pewno tak.


Kim jest Clarice Lispector, i czy można ją do kogoś porównać w kategoriach literatury polskiej? Zastanawiałam się, czy jest jakaś polska autorka, której książki czytałam ja, moja mama i babcia, podobnie nimi zafascynowane? Niestety, nie przyszło mi do głowy ani jedno nazwisko (podrzućcie coś, proszę!) – tymczasem moja dwudziestoparoletnia przyjaciółka, mieszkanka Recife (o którym traktuje wiele opowiadań Lispector), niebywale się zachwyciła i podekscytowała, gdy powiedziałam, że będę czytać książkę tej właśnie autorki. Clarice Lispector jest nadal powszechnie czytana (i uwielbiana!) w Brazylii, mimo że od jej przedwczesnej śmierci minęło już ponad 40 lat.

Urodziła się na Podolu, w rodzinie ukraińskich Żydów. W 1922, jako dwuletnie dziecko, wyjechała z rodziną do Brazylii, i tu zdobyła wykształcenie – jako jedna z trzech kobiet oraz jedyna Żydówka na Wydziale Prawa Universidade do Brasil. Wyszła za mąż za dyplomatę, urodziła dwoje dzieci; przez lata mieszkała na placówkach dyplomatycznych poza Brazylią, wyobcowana, znudzona, otoczona służbą – i wciąż pisząca. Od dwudziestego roku życia aż do przegrania walki z nowotworem w wieku 57 lat, Lispector stworzyła – oprócz powieści oraz form publicystycznych – ponad 80 opowiadań, po raz pierwszy wydanych w jednym tomie dopiero w roku 2015. Polskie tłumaczenie zbioru ukazało się nakładem Wydawnictwa W.A.B. w połowie października 2019.

Czego możecie się spodziewać po lekturze prozy Lispector? Na pewno: przesunięcia ciężaru gatunkowego z konfliktu dramatycznego na atmosferę oraz uczucia prowadzące bohaterów przez kolejne wydarzenia. Fabuły opowiadań są proste, niekiedy akcja ogranicza się do jednego zdarzenia lub sceny: o wiele ważniejsze jest pokazanie tego, co przeżywane jest wewnętrznie, niż zewnętrznie. Całość spisana jest bardzo charakterystycznym językiem, giętkim i nieoczywistym, z częstymi zmianami narratora i punktu widzenia, z którego opisywane są historie protagonistów. Biografowie i znawcy twórczości Lispector nader często używają do jej opisania słowa glamour: chyba niewielu z nas wie, że pochodzi ono od grammar, i odnosi się do „fascynacji kobiecej”. Zdolność czarowania, odkrywania przedmiotów i życia jako „całkowicie innych od rzeczywistości” wyglądu zewnętrznego – ta definicja idealnie pasuje do literatury Lispector.

Od Pierwszych opowiadań do Historii ostatnich, Opowiadania wszystkie to zapis całego życia kobiety – powstający przez… całe życie kobiety. To właśnie kobieta jest osią, wokół której obraca się opisywany przez Autorkę świat, bez względu na to, czy jest nią młoda dziewczyna znudzona życiem wśród komfortu i przywilejów, spełniona w swej roli matka i żona, czy ponad osiemdziesięcioletnia, samotna kobieta, odkrywająca po raz pierwszy sekrety masturbacji. W swoich czytelniczych wędrówkach nie spotkałam się nigdy z tak szerokim przekrojem tematów, sprowadzających się do wspólnego mianownika wymagań i obowiązków stawianych kobiecie, oczekiwań jakie ma wobec niej świat – i oporu, jaki bohaterki Lispector stawiają Agresorowi pod postacią mężczyzny, rodziny lub społeczeństwa.

Skończył się zawrót głowy dobroci, pisze Lispector. W jednym z Jej wczesnych opowiadań widzimy, jak dziewczynka zaczyna być kobietą, i wszyscy natychmiast zmieniają sposób jej postrzegania, poczynają stosować wobec córki, siostry i wnuczki kompletnie inne standardy. W opowieści z życia „wyzwolonych” studentów, mężczyzna potraktowany jak kobieta (porzucony dla lepszego) obraża się śmiertelnie. Kobieta w prozie Lispector nie zadowala się tym, co oczywiste, łatwe, podane na tacy: przeciwnie, ucieka od zwykłego życia, szuka głębokich emocji.

Mama przed ślubem, według ciotki Emilii, była petardą, porywczym rudzielcem z własnymi poglądami na wolność i równość kobiet. Ale pojawił się tata, bardzo poważny i wysoki, także z własnymi poglądami na… wolność i równość kobiet. Zły był ten zbieg okoliczności materii. Nastąpiło zderzenie. I dzisiaj mama szyje i haftuje, i śpiewa przy pianinie, i piecze ciasteczka w sobotę, wszystko jak w zegarku i z radością. Ma własne idee, ciągle, ale sprowadzają się do jednej: kobieta powinna zawsze iść za mężem, jak pomocnictwo idzie za sprawstwem (porównanie jest moje, wynik zajęć na wydziale prawa).

Wstępnie kochała mężczyznę, którego pewnego dnia pokocha.

…zastanowiła się nad okrutną potrzebą kochania. Zastanowiła się nad złem naszego pragnienia bycia szczęśliwym. Zastanowiła się nad dzikością, z jaką chcemy się bawić. I nad tymi wszystkimi chwilami, w których zabilibyśmy dla miłości.

…dopóki będę kochać Boga tylko dlatego, że siebie nie kocham, będę znaczoną kością, i gra mojego większego życia się nie odbędzie. Dopóki będę wymyślać Boga, On nie będzie istniał.

Jeżeli mam być szczera, nie miałam pojęcia, czego powinnam oczekiwać po tej książce. Chciałam poczytać „literaturę kobiecą” (cudzysłów zastosowany jak najbardziej celowo!) z części świata, która kojarzy się głównie z autorami płci męskiej: i nie spodziewałam się, że odnajdę w Opowiadaniach wszystkich tak poruszający, kompleksowy obraz kobiety jako bohaterki - w obu znanych językowi polskiemu znaczeniu tego słowa. Niniejszym, zachęcam Was jak najserdeczniej: zróbcie sobie tę przyjemność, i zatońcie w twórczości Clarice Lispector. Ja tymczasem udaję się na poszukiwanie Jej powieści…

Clarice Lispector: Opowiadania wszystkie
Wydawnictwo W.A.B.
premiera: 16 października 2019
Serdecznie dziękuję Wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!

Saturday 12 October 2019

Zamknięci w Wieży Pieśni. Martyna Raduchowska - "Fałszywy Pieśniarz"

Szamanka od umarlaków, zwłaszcza taka, która już raz przeszła przez piekło, o włos uniknęła niebytu i otarła się o śmierć, nie potrzebuje od nikogo pozwolenia. Na cokolwiek. Ani na to, żeby po swojemu przeżyć życie, o które tak zaciekle walczyła, ani by wykonywać swoje obowiązki wedle własnego uznania. Tylko ona jedna wie, jak je należy wykonać. Nikt jej w tym nie wyręczy. I nikt nie powinien. Bo mimo tej wyrwy w sercu, którą zostawiła po sobie dwójka skończonych głupców, zbyt zapatrzonych w siebie, by dostrzec własne dziecko, Idzie niczego nie brakuje. Taka, jaka jest, wystarczy w zupełności. A komu nie wystarczy, niech idzie do diabła. Zrozumiano?


W trzeciej powieści Martyny Raduchowskiej o szamance od umarlaków, Ida Brzezińska stara się na nowo zdefiniować zakres swojej pracy - swojego powołania? - co do słuszności której nie jest stuprocentowo przekonana, a poza tym: doprowadzić do szczęśliwego końca sprawę Demona Luster, oraz rozwiązać zagadkę tożsamości mężczyzny, którego grób znaleziono w ogrodzie Kusiciela-Karewicza. Przy tej okazji wszystko, co tylko może pójść nie tak, IDZIE (ha!) wybitnie nie tak, trup ściele się gęsto, a Tekla skrywa mroczne sekrety. I wyjątkowo nie jest to (wyłącznie) wina Idowego Pecha.

Fałszywy Pieśniarz jest zdecydowanie najmroczniejszą odsłoną opowieści o zmaganiach Idy z "zawodem" szamanki od umarlaków. Oprócz złożonej zagadki kryminalnej, którą próbuje rozwiązać zespół WON-u, główną oś książki stanowi próba odpowiedzi na pytanie, co by się stało, gdyby niegdysiejsze życzenie Idy spełniło się, i szamanka została uwolniona od swego daru. Bez wgłębiania się w fabułę - nie chcę Wam odbierać przyjemności z poznawania kolejnych przygód Idy - powiem tylko tyle: rację miał ten, kto powiedział, żebyśmy uważali na to, czego sobie życzymy, bo jeszcze może się to spełnić...

A skoro już mowa o spełnianiu się czegokolwiek: chcieliście kiedyś, żeby spełnił się jakiś Wasz sen? Pewnie tak - ja, na przykład, przyznaję się bez bicia do takich marzeń. Problem w tym, że koszmar to też rodzaj snu...

Nastrój w książkach Martyny Raduchowskiej ewoluuje podobnie do stylu okładek. Fałszywy Pieśniarz jest o wiele mroczniejszy, straszniejszy i pełen suspensu od poprzednich części cyklu - bynajmniej nie wpływa to jednak negatywnie na płynność czytania tudzież wartkość fabuły. Każdy rozdział przynosi nowe informacje, zwroty akcji oraz pogłębienie wiedzy czytelnika w zakresie wiedzy tajemnej funkcjonującej w opisywanej przez Autorkę rzeczywistości. Dostajemy zatem nową porcję legend, bajęd i klechd (po angielsku nazywa się to ładnie: lore), które wprowadzają nas jeszcze dalej w mistyczny świat Idy oraz jej współpracowników. Przy okazji rozpracowywania sprawy Kusiciela zaglądamy również do "trzewi" komendy WON-u, i przyglądamy się bliżej pracy czytaczy umysłów, korzystających ze... swoistych myślodsiewni, tym różniących się od podobnych artefaktów z literatury światowej, że... czasami wypełniają je nie wspomnienia, ale pierniczki. Cały sercem popieram ten projekt.

Im dalej w las, tym mroczniej...
Dużym plusem są również powroty zaprzyjaźnionych z czytelnikami bohaterów (Kwiatek!!), jako również nowe postacie - w tym "zwyczajny" policjant, rzucony w sam środek mocno "nadzwyczajnego" śledztwa, oraz dziewczyna, która stanowi niejako odwrotność Idy... choć nie zawsze i nie do końca. Zaintrygowani? Bardzo dobrze, tak właśnie być powinno!

Jeśli miałabym otwierać Kącik im. Gordona Ramsaya (What would I do differently?), to w zasadzie mam Fałszywemu Pieśniarzowi do zarzucenia jedną, jedyną, ale za to bardzo poważną rzecz: rażący niedobór Tekli! Taką Teklę, proszę Czytelników, powinniśmy mieć wszyscy: najlepiej w formie sarkastycznego anioła stróża, która przyglądałby się naszemu postępowaniu i zimno stwierdzał: Niech się natychmiast otrzepie i ogarnie!, ilekroć przyjdzie nam do głowy strzelenie sobie w stopę. A nawet w kolano. Niniejszym proponuję zatem Autorce (nie powiem: domagam się, żeby nie wyjść na przepotwornie roszczeniową zołzę, ALE...) rozważenie pomysłu prequela do przygód Idy, poświęconego młodości kochanej ciotki - im dalej w las, tym więcej wskazuje na to, że z Tekli było swego czasu niezłe ziółko... i świetny materiał na powieść!

(Poza tym wymyśliłyśmy wczoraj, wespół z Młodszą Bliźniaczką, idealny merch - wyszywane makatki w stylu Judi Dench, z napisem: "Niech nie będzie głupia". 10/10 osób poleca, i wiesza nad łóżkiem.)

Podsumowując: Fałszywy Pieśniarz świetnie wpasowuje się w klimat serii o szamance od umarlaków, a także klimat ten podtrzymuje i pogłębia. Jeśli jesteście fanami przygód Idy Brzezińskiej, zdecydowanie polecam Wam najnowszą powieść Martyny Raduchowskiej - a co więcej, nieśmiało sugeruję również powtórkę poprzednich tomów... W tym miejscu ważna uwaga: przygotowując się do lektury Pieśniarza, wróciłam również do opowiadania Autorki z antologii Harda Horda - ośmielam się jednak stwierdzić, że (jeśli jeszcze go nie czytaliście, lub planujecie sobie przypomnieć) naprawdę warto jest NAJPIERW przeczytać Fałszywego Pieśniarza, a dopiero potem Bezduch. W ten sposób utrzymacie wysoki poziom suspensu, a potem wszystko się Wam ładnie poukłada, o.

Premiera książki przypada na 30. października - zaplanujcie sobie już halloweenowy/samhainowy wieczór w towarzystwie Idy et consortes... i nie zapomnijcie o solidnym zapasie wina, herbatki z melisy, oraz żelków. Przydadzą się...

Martyna Raduchowska - Fałszywy Pieśniarz
Wydawnictwo Uroboros
premiera: 30 października 2019

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu za oddanie "Pieśniarza" w moje drżące z emocji ręce!

Saturday 5 October 2019

Marta Kisiel: "Małe Licho i anioł z kamienia" - czyli diabelsko dobra opowieść zimowa


Na początek, odrobina prywaty: tak się złożyło, że mam aktualnie nieco napiętą sytuację rodzinną, i powroty do domu nie napawają mnie szczególną radością. Tym cudowniej czytało mi się Małe Licho i anioła z kamienia - przeuroczą, ciepłą opowieść o domu (a nawet: domach) wypełnionych miłością, śmiechem, i ciepłem, które nie bierze się tylko z dobrze działających kaloryferów.

Wszystko zaczyna się od przygotowań do Świąt: i jeśli wydaje Wam się, że – biorąc pod uwagę datę premiery książki – jest jeszcze za wcześnie, żeby naprawdę wczuć się w ten klimat, to muszę Wam od ­razu powiedzieć: mylicie się. Przygotujcie się zatem na ślinotok i świerzbienie w koniuszkach palców na samą myśl o dekorowaniu pierniczków przygotowanych przez Krakersa (i zjadaniu znacznej ich części w ramach absolutnie koniecznej kontroli jakości). Przygotujcie się również na mądre słowa związane z zasadnością obchodzenia świąt przez osoby i istoty spoza chrześcijańskiego kręgu socjo-kulturowego: jeśli kiedykolwiek dziecko wychowywane w myśl takich „nieprawilnych” zasad zapyta Was, czy ma prawo do choinki, prezentów i reszty świątecznego Spielu, serdecznie polecam Wam „pojechanie Konradem Romańczukiem”, i wyjaśnienie osobie małoletniej, z czegóż to czerpali ojcowie Kościoła na etapie ustanawiania kanonu świątecznych tradycji i wierzeń.

Możecie również, za przykładem Konrada, uświadomić małolatowi, że istota zwana aniołem stróżem wywodzi się z mitu demona domowego… i cieszyć się, że nie macie pod ręką widzialnego i namacalnego anioła stróża, który mógłby zareagować na tego typu rewelacje tak, jak to czynią Licho i Tsadkiel w Aniele z kamienia. I ta właśnie reakcja na potencjalne pokrewieństwo istot z natury rzeczy sobie przeciwstawnych stanowi sedno całej historii.

Anioły, jak każdy widzi, występują w najróżniejszych formach. I substancjach.
Tak się bowiem składa, że tak pośród aniołów, jak i demonów (czortów, diabląt, duchów, personifikacji sił natury etc.), zdarzają się osobniki z gruntu dobre/złe, i takie, które – czego czytelnikom Marty Kisiel tłumaczyć nie trzeba – postępują wedle własnego kanonu zasad, który nie pasuje ściśle do przeciwstawnych kategorii zwanych roboczo „ble” i „cacy”. Ałtorka mówi o tym w prostych, żołnierskich słowach, trafiających zarówno do dzieci, jak i do dorosłych o otwartych sercach i głowach:

-W życiu są pewne zasady, których trzeba przestrzegać bez względu na wszystko.
-Oczywiście, masz rację. W moim świecie te zasady brzmią następująco: broń słabszych, myć ręce przed jedzeniem i nie leczyć infekcji wirusowych antybiotykami. Cała reszta to rzecz względna.
(…)
-Jest dobro i jest zło. Nie można być trochę dobrym ani trochę złym.
-Można. Wystarczy być człowiekiem.

Proste? Niby tak… ale trzeba mieć w sobie pewną elastyczność, i umiejętność wyjścia poza skamieniałą (ha!) bryłę własnych przekonań, żeby posłuchać i usłyszeć, co inni mają nam to powiedzenia.

Małe Licho i anioł z kamienia jest więc pogodną i radosną opowiastką o małym chłopcu, nadaktywnym potworze oraz nieoczywistym aniele, spędzających ferie w sercu zaśnieżonego lasu, przy racuszkach z cukrem pudrem i akompaniamencie cymbałków: a jednocześnie znakomicie sprawdza się jako historia dla starszych czytelników, którzy szukają w swoich lekturach przytulności, rodzinnego ciepła, szansy na oderwanie się od brzydkiej rzeczywistości, i… ortograficznej ekwilibrystyki na najwyższym poziomie.

No i teraz to już możecie się na mnie obrażać, bo zaspoilerowałam Wam mnóstwo rzeczy, w sposób wykrętnie oględny i przegadany.

Ale pomijając moją okrutną okropność… cieszmy się! Marta Kisiel upakowała na dwustu stronach –  przeplatanych genialnymi ilustracjami Pauliny Wyrt (gdzie moja kolorowanka Kisiel-verse, zapytuję grzecznie?!) – mnóstwo dobra, ciętych ripost, mądrego humoru, oraz właściwie wszystkich swoich bohaterów, zestawiając ich przy tym w zgoła niespodziewane konfiguracje. Poza tym, jak to zwykle bywa w książkach Ałtorki – kiedy jest ciepło, miło i przyjemnie, to jest bardzo ciepło, miło, przyjemnie i rodzinnie: ale kiedy trzeba się bać, to zdecydowanie jest czego, szczególnie jeśli szuka się pewnego zagubionego anioła, mając do pomocy dwa stworzenia z otchłani oraz zielonego tatusia.

Tak w temacie kolorowanki. Kto nie chciałby poszaleć z kredkami przy ilustracjach Pauliny Wyrt?! (Ja bym nie chciała. Bo już się na nich wyżyłam z brokatowymi flamastrami.)
Oczywiście można się domyślać, że wszystko skończy się dobrze (Ałtorka pisze już kolejny tom przygód Małego Licha, za co czytelnicy są Jej dozgonnie wdzięczni): po drodze jednak nie obejdzie się bez momentów grozy, malowania macek fioletem, zapadania się w zaspy, tudzież demonicznych wizyt w kuchni – w całkiem przypadkowej kolejności zresztą. Są tu również cytaty z poezji romantycznej (co więcej, pełnią istotną rolę w walce z istotami nadprzyrodzonymi!), i do bólu prawdziwe parafrazy dzieł kultury telewizyjnej (Domowe przedszkole wszystkie dzieci kocha, choć czasem by chciało udusić je trochę…); są liczne momenty, w których unosi się wzrok znad książki – żeby westchnąć z lubością, otrzeć łzę, lub pójść do kuchni po kawałek ciasta, gdyż Ałtorka nie zna litości dla czytelników walczących z wczesnojesiennym tłuszczykiem - są wreszcie mądre, a nie zamęczone patosem, mądrości życiowe, nad którymi warto się pochylić:

Ja byłem dla ciebie naprawdę niedobry. Chciałem, żebyś się zmienił, żebyś nie był sobą (…). A przecież ja sam też ciągle próbuję być sobą po swojemu, a nie tak, jak wymyślili sobie inni, chociaż… Chociaż to wcale nie jest takie łatwe.

Krótko i węzłowato: jeśli przepadacie za Dożywociem, jest to książka dla Was. Jeśli wolicie Oczy uroczne – jest to książka dla Was. Jeśli jesteście istotą małoletnią, która do tej pory czytała tylko Małe Licho i tajemnicę Niebożątka: jest to zdecydowanie książka dla Was. A jeśli nie znacie jeszcze twórczości Marty Kisiel, ale jest Wam z jakiegoś powodu źle, smutno i bezsensownie na świecie: TYM BARDZIEJ jest to książka dla Was.

Fszpanjałej lektury, alleluja!

PS.:
-Czym się zasypuje emocjonalną otchłań bez dna?
-Ja tam spróbowałbym gruzem.
-Bez. Dna.
-Mnóstwem, mnóstwem gruzu.


Marta Kisiel, Małe Licho i anioł z kamienia
Wydawnictwo Wilga
Premiera: 30 października 2019

Serdeczne dzięki dla Wydawnictwa za uraczenie mnie prebookiem!

Wednesday 18 September 2019

Świat za widnokręgiem. Jakub Małecki - HORYZONT


-Słuchaj, a co do tej twojej książki... (...) ciekawi mnie, dlaczego dałeś bohaterowi swoje nazwisko. Myślisz, że to dobry pomysł?
Wzrusza ramionami i spogląda przed siebie.
-A jakie nazwisko miałem dać komuś, kto jest prawie w stu procentach mną?
-Ale imię dałeś inne.
-No bo nie jest mną w stu procentach.


Pytanie pierwsze: czy w takim razie można przypuszczać, że Mariusz Małecki, bohater Horyzontu, to „prawie w stu procentach” alter ego Jakuba Małeckiego? Odpowiedź Autora, udzielona przy okazji niedawnego spotkania autorskiego, brzmi – nie.

Pytanie drugie: czy wobec tego Mariusz Małecki i Zuza Krawczyk to „w wielu procentach” odbicia tego, co dzieje się w głowach czytelników próbujących „zrobić sens” ze swojego życia, wraz z jego mniej lub bardziej utajonymi traumami? Moja osobista odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak.

Bohaterowie Horyzontu – były uczestnik misji w Afganistanie i autorka dialogów do gier komputerowych – spotykają się przy pralce w części wspólnej mieszkania w warszawskim Mordorze, i nawiązują znajomość dzięki współdzielonemu zamiłowaniu do bułgarskiego rapu. On powinien pisać wspomnienia z misji na zamówienie popularnego wydawnictwa, ale w praktyce większość energii życiowej zużywa na nierówną walkę z PTSD w rzeczywistości kompletnie nie przystającej do jego doświadczeń. Ona powinna skupić się na pracy oraz opiece nad zniedołężniałą babcią: zamiast tego pochłania ją jednak grzebanie w przeszłości własnej rodziny, i wydobywanie na światło dzienne starannie ukrywanych tajemnic. Oboje dotrą do granicy, i zredefiniują swoje – nomen omen – życiowe horyzonty. Każdemu z nich coś się uda, i każde z nich w pewnym sensie przeżyje porażkę.

Nowa powieść Jakuba Małeckiego jest układanką (w tym miejscu brawa i ukłony dla autora opracowania graficznego!), z chaosu której wyłaniają się dwie bardzo sugestywnie opowiedziane historie. O ile jednak z opowieścią Zuzy (ukrywanymi przez lata historiami rodzinnymi, wychodzącymi na światło dzienne na skutek pomyłki umysłu w schyłku życia) wiele osób może się z łatwością utożsamić, o tyle historia Mańka – codzienność sapera w rzeczywistości ogarniętego wojną Afganistanu – leży pozornie o wiele dalej od doświadczeń życiowych przeciętnego Polaka. Ile właściwie wiemy na temat misji – oraz życia po misjach, z którym muszą sobie poradzić odesłani do Polski żołnierze? Jak się okazuje, bardzo niewiele. Chwała zatem Autorowi za Jego staranne przygotowanie do tematu (pracę nad książką poprzedziły rozmowy z byłymi uczestnikami polskich misji wojskowych), i opowiedzenie o traumie oraz „psychicznej rehabilitacji” weterana w sugestywnie obrazowy, dający do myślenia sposób. Dużo się ostatnio mówi o triggerowaniu reakcji nerwowych u ludzi, szczególnie w kontekście młodych osób: o wiele rzadziej natomiast pojawia się przy tej okazji temat syndromu stresu pourazowego, oraz braku profesjonalej pomocy psychologicznej dla osób, które doświadczyły życia w strefie wojny. Rozmówcy Jakuba Małeckiego podkreślali, że w sytuacji „frontowej” kształtuje się w człowieku zupełnie nowy standard normalności – ale o ile przyszli członkowie misji wojskowych są zawczasu przygotowywani do życia „na froncie”, o tyle odwrotny proces (wyłączanie wyuczonych reakcji na sytuacje potencjalnie niebezpieczne na wojnie, ale zupełnie normalne w czasie pokoju) już nie zachodzi. W konsekwencji weterani misji w Iraku lub Afganistanie zmuszeni są samodzielnie przepracowywać traumy i przestawiać się na „tryb pokojowy” – co nie zawsze kończy się sukcesem i fajerwerkami, vide – historia Mańka.

Zuza przechodzi podobną drogę: od stanu, który postrzegała jako normalny, do świadomości nowej rzeczywistości, z którą musi sobie sama poradzić; nikt w jej otoczeniu nie jest w stanie spojrzeć jej w oczy i powiedzieć: hej, wiem, że to bez sensu, ale rozumiem przez co przechodzisz, i obiecuję, że bedzie dobrze. Będzie, albo nie będzie, to wszystko zależy w ogromnej mierze od samej Zuzy. Pewnych rzeczy nie da się ani „odzobaczyć”, ani „odwiedzieć”; o ile jednak życie w sztucznym świecie bez wschodów i zachodów słońca może być na dłuższą metę nużące i przytłaczające, o tyle niczym nie ograniczony widok na horyzont (see what I did there?) również niesie ze sobą potencjalne ryzyko przytłoczenia wiedzą i świadomością.

Czy lepiej jest zatem przymykać oczy, przeskakiwać przez płot, odwracać głowę i udawać, że wszystko jest w porządku? Czy może bardziej przysłuży się nam stanięcie twarzą w twarz z naszymi lękami, i powiedzenie im: wiem, że tam jesteście, widzę was i boję się – ale to nie znaczy, że przestaję walczyć?

Myślę, że wiem, jak chciałabym odpowiedzieć na to pytanie. A Wam, P.T. Czytelnicy, polecam lekturę Horyzontu (niekoniecznie przy akompaniamencie bułgarskiego rapu, kadencja pisania Jakuba Małeckiego jest sama w sobie bardzo muzyczna) w ramach inspiracji do poszukiwania własnej odpowiedzi.

Kolejny Luby Leniwiec Literacki przyznany! Dawno go nie było, a tu taka sytuacja...


Jakub Małecki – „Horyzont”
Wydawnictwo SQN
Premiera: 18 września 2019

(Ten post sponsorowany jest wyłącznie przez moje zachłyśnięcie się dobrą książką.)

Monday 9 September 2019

Maja Lunde i Wielki "Błękit"


Mówisz, że nosimy w sobie potrzebę dbania o naszych potomków. Ale właściwie to troszczymy się wyłącznie o siebie samych. O siebie i swoje dzieci. Co najwyżej jeszcze wnuki. O tych, którzy przyjdą później, zapominamy. Równocześnie jesteśmy w stanie dokonywać zmian, które będą wpływać na setki pokoleń w przyszłości, które zniszczą im wszystko.

Dziś pada deszcz, i padał wczoraj. W powietrzu wisi wilgoć, klei się do skóry. Od kilku dni sypiam w jesiennej piżamie.

Trudno uwierzyć, że jeszcze dwa tygodnie temu nie dało się przeżyć dnia bez włączenia klimatyzacji; że każdy dzień kończył się rozpaczliwym podlewaniem wyschniętego na wiór ogrodu. Może i jest chłodno, wilgotno, i ciągnie od ziemi: ale przynajmniej w końcu, w końcu, spadł deszcz.

Bohaterowie Błękitu Mai Lunde nie mieli tyle szczęścia.

We Francji w roku 2041 deszcz już po prostu nie przychodzi.


Najważniejsza różnica pomiędzy Historią pszczół a Błękitem to właśnie tak zwany timeline: o ile wizja przyszłości, w której wyginęły owady zapylające, oddalona była od nas o mniej-więcej jedno stulecie, o tyle przesuszona, nękania niedoborami wody Europa to miejsce, w którym mam szansę znaleźć się całkiem niedługo.

Niestety.

Bez względu na to, czy wierzymy naukowcom w kwestii zmian klimatycznych, czy też podejrzewamy ich o działanie w ramach wspólnego spisku masonów, wegan i cyklistów: nie ulega wątpliwości, że poziom Wisły w Warszawie spadł tego lata do 45 centrymetrów, a w skali kraju mamy mniej-więcej podobne zasoby wody, co Egipt. Czy w związku z tym przejmujemy się kwestią oszczędzania wody? Zakręcamy kran, kiedy szczotkujemy zęby? Magazynujemy deszczówkę do podlewania kwiatów? Wybieramy (przynajmniej od czasu do czasu) energetyzujący prysznic zamiast relaksującej kąpieli?

Bohaterowie Błękitu zmagają się z bardzo różnymi problemami: Signe, w roku 2017, walczy o zachowanie naturalnego krajobrazu w rodzinnej Norwegii, i przegrywa w starciu z korporacją, która pragnie zakryć rzekę, zatrzymać wodospad, i zbudować elektrownię wodną. Postęp? Być może, ale za jaką cenę? I co ma do tego sprzedaż lodu z lodowców na południe, aby czysto błękitne kostki pływały w drinkach arabskich szejków? David, we Francji, ucieka z pożaru z maleńką córeczką, poszukuje żony i synka, i próbuje przeżyć w obozie dla uchodźców, gdzie każda kropla wody jest racjonowana – a w pobliskim gospodarstwie ktoś porzucił niebieską łódź dalekomorską... Łódź oznacza potencjalną drogę ucieczki na morze, gdzie David mógłby odsalać wodę i nie martwić się o przyszłość – ale kanał, nad którym stoi, już dawno wysechł, i można tylko czekać.

Na deszcz.

Na wodę.

Na wybawienie.

Jak szybko sprawy mogą się potoczyć? Jednego dnia otwierasz oczy na dźwięk budzika, zjadasz śniadanie, idziesz do roboty, kłócisz się, śmiejesz,kochasz, myjesz, martwisz, czy pieniędzy wystarczy do pierwszego. Nie myślisz o wszystkim co cię otacza, tylko o tym, żeby stąd zniknąć. Nawet jeśli słyszysz, że na świecie zachodzą zmiany. Nawet jeśli widzisz to na termometrze. Nie myślisz o tym, aż do dnia, kiedy to już nie budzik zerwie cię rankiem, ale krzyki przerażenia. Płomienie dotarły do twojego mieszkania, do twojego domu, do twojego łóżka, do tych, których kochasz. Pali się u ciebie, ogień pożera twoją pościel, twoja poduszka zaczyna dymić, a tobie nie pozostaje nic innego, jak tylko uciekać.

I czujesz się maleńki w świecie, którym rządzą moce o ile potężniejsze od ciebie.

Ale pamiętaj: tak naprawdę wszystko zależy od Twoich wyborów.

Maja Lunde: Błękit
Wydawnictwo Literackie
Premiera: czerwiec 2018