Sunday 31 December 2017

Wiedźmin śpiewa w Gdyni



Bilet kupiłam w czerwcu. Na listopad. Bo czemu nie. Wtedy jeszcze nie miałam na głowie kredytu.
Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Kilka dni przed wyjazdem do Trójmiasta skończyłam lekturę pokłosia konkursu literackiego na ten sam temat, która przyprawiła mnie o  niestrawność i mdłości: musicale zaś mają to do siebie, że oddziałują na więcej zmysłów, niż goły tekst, od którego w ostateczności można odwrócić oczy. Nie oszukujmy się: mimo entuzjastycznych recenzji autorstwa znajomej, która Zna Się na kwestiach muzycznych, miałam dojmującą świadomość tego, ile rzeczy mogło pójść nie tak.

I co?

I nie spodobał mi się pomysł reżysera na Yennefer.

Poza tym – nie mam pytań, i chcę jeszcze raz.

Albowiem, P.T. Czytelnicy, musical „Wiedźmin” jest wybitnie, zaskakująco i kompleksowo, dobry.

A teraz będą spoilery. Niejakie.

Gros libretta stanowi nie zmieniony tekst Sapkowskiego, a wszelkie treści dodane trzymają się klimatu oryginału. Wszystko zaczyna się od walki Geralta w obronie Yurgi z opowiadania Coś więcej, a następnie, gdy nasz bohater majaczy w gorączce, przenosimy się wraz z nim w czasie i przestrzeni, śledząc rozwój relacji wiedźmina z Ciri i Yennefer na podstawie scen z pięciu opowiadań: Kwestia ceny, Ostatnie życzenie, Okruch lodu, Miecz przeznaczenia oraz spinające całość jak klamra Coś więcej. Jest zabawnie, jest pieprznie (Jaskier Jakuba Bandurki pełni przez większą część sztuki rolę narratora, odciskając na całości piętno swego, khem, khem, charakteru), jest czasami również lirycznie i… sensownie. Muzyka i teksty piosenek – zaskakująco dobre (wiele rzeczy zaskoczyło mnie tutaj in plus), nic nie szeleści nieznośnie ani nie lekceważy reguł językowych. Geralt (w „moim” przedstawieniu grany przez Modesta [jejku, jej] Rucińskiego) śpiewa wszystkiego dwa razy, nie przeżywamy więc dysonansu poznawczego pod tytułem: ło matko, wiedźmin, a śpiwo…! A, nie, wróć – bajkę o kocie i lisie również opowiada się śpiewająco. I żałuję niezmiernie, że nie została ona zamieszczona na płycie, albowiem zrobiona jest zgrabnie oraz z polotem. W tym miejscu – kudos dla tancerzy. Rośnijcie duzi, chłopcy.

Za choreografię – skoro już przy tancerzach jesteśmy – odpowiadały Liwia Bargieł i Mirosława Kister-Okoń: ta druga jako specjalistka od akrobatyki. Jest bowiem „Wiedźmin” musicalem skierowanym wyraźnie do widza z wyobraźnią (trudno jej zresztą nie znaleźć u czytelników Sapkowskiego, methinks), w którym ruch sceniczny, animacje naścienne oraz świetne przemyślane rozwiązania inscenizacyjne (dżinn, proszę państwa, to jakiś przebłysk geniuszu [sic!] jest) tworzą klimat przedstawienia, współgrając z ascetyczną, acz świetnie przemyślaną scenografią, i bardzo dobrą grą aktorską.

Nie bardzo podoba mi się wizja Yennefer według pana reżysera Wojciecha Kościelniaka, więc o niej nie będzie tutaj mowy. Nie i nie, szczególnie że aktorce chwilami tchu brakło, a tego nie lubimy. Porozmawiajmy za to o Calanthe, bo i jest o czym. Pomimo wielkiego szacunku dla Ewy Wiśniewskiej, nie byłam swego czasu w stanie strawić przedstawienia Lwicy z Cintry w filmiszczu i szczerbialu. Można przypuszczać, że – zgodnie z typową polityką dynastyczną – Calanthe nie wyszła za mąż jakoś specjalnie późno, zaś jej jedyna córka ma dopiero piętnaście lat: królowa nie powinna zatem wyglądać jak kniahini Kuncewiczowa, zgadzacie się? W wersji Kościelniaka mamy zatem Calanthe, której kostium przywodzi na myśl inną królową, Matkę Smoków – zaś wygląd i „oddziaływanie” władczyni Cintry możemy śmiało opisać skrótem… MILF. Nie bójmy się tego skrótu. Nieoczekiwanie bowiem – nie tylko pasuje, ale i stanowi pewnego rodzaju komplement. Serio, serio.
Ach, i Płotka, Płotka jest cudna. To trzeba zobaczyć.

Można już kupić płytę z piosenkami z musicalu: studyjną, nagraną pewnikiem jeszcze przed premierą – żywię nieśmiało nadzieję na DVD ze spektaklu, ponieważ na żywo artyści brzmią jeszcze lepiej, a w dwa miesiące po premierze byli o wiele bardziej „rozkręceni” na scenie, niż w studiu nagraniowym. Ponadto nie ukrywam, że pragnę i pożądam posiadania wizualnego świadectwa istnienia Ballady o umarłych, gdyż chwilami nadal nie mogę uwierzyć, że coś tak genialnego powstało w polskim teatrze muzycznym.

Za rękę go wzięłam, przez łąkę powiodłam
W mgłę zimną i w mokrą mgłę.

Powtórzę się: to trzeba zobaczyć.

Zróbcie sobie zatem przyjemność, Drodzy, i wybierzcie się na „Wiedźmina” w gdyńskim Teatrze Muzycznym. Nawet na dalekie (paradoksalnie – stamtąd chyba najlepiej wszystko widać), boczne miejsca. Dawno bowiem nie widziałam w rodzimym teatrze muzycznym czegoś tak dobrego – a przypomnę, że jestem z pokolenia wychowanego na pierwszej obsadzie „Metra” – a jako miłośniczka Sagi nie mam (prawie) żadnych zastrzeżeń.

To tyle, jeśli chodzi o Geralta z Rivii A.D. 2017. W lutym Fonopolis zamierza (WRESZCIE) zaprezentować nam „Chrzest ognia”. Zaczynamy zatem odliczanie – do Regisa…

Wednesday 6 December 2017

Kwestionariusz Wellman, czyli kilka słów o przyzwoitości

Zawsze lubiłam odpowiadać na pytania z ankiet, złotych myśli, "dokańczanek" w Kalendarzu Szalonego Małolata (o mamo, jakaż jestem stara) i tak dalej. Najczęściej bawiłam się w kwestionariusz Prousta - swoją drogą, może przyjdzie mi kiedyś do głowy wrzucić tutaj uaktualnione odpowiedzi? - tym razem natomiast pozwalam sobie sklecić kilka odpowiedzi na pytania zadawane osobom publicznym z różnych opcji polityczno-religijno-światopoglądowych, z którymi Dorota Wellman porozmawiała na potrzeby książki Jak być przyzwoitym człowiekiem.

Serdecznie zachęcam - tak do lektury, jak i do przemyśleń w tym temacie. Chyba warto.

Co to znaczy: być przyzwoitym człowiekiem?
Nie przyzwalać na podłość i niegodziwość pod żadną postacią. Myśleć o innych równie często - i równie ciepło - jak o sobie.

Czy warto być przyzwoitym człowiekiem?
W kategoriach czysto materialnych -  nie zawsze. W kategoriach czysto niematerialnych - bezwzględnie tak.

Sytuacja, w której zachowałam się przyzwoicie, to...
W pierwszym odruchu przychodzi mi na myśl przyznanie się do współudziału w zdarzeniu, które - choć wynikające z jak najlepszych pobudek, i nikomu nie robiące krzywdy - ściągnęło na mnie irracjonalny gniew pewnej niestabilnej emocjonalnie osoby. Trochę mi się przez to pokomplikowało w życiu, ale ostatecznie wyszłam z tej próby zwycięsko, i nie zostawiłam przyjaciół na lodzie.

Kto jest dla mnie wzorem przyzwoitości? Dlaczego?
Za bardzo przyzwoitego człowieka uważam Roberta Biedronia, którego zawód (wykonywany) nie zachęca automatycznie do bycia przyzwoitym.

Co zrobić, kiedy nie da się zachować przyzwoicie?
Miałabym nadzieję, że zawsze się da, ale życie niekoniecznie jest zero-jedynkowe. Tak więc: jeśli już nie ma innego wyjścia, zachować się tak, aby na skutek naszej nieprzyzwoitości ucierpiało możliwie jak najmniej osób.

Kiedy się nie opłaca być przyzwoitym?
Raz jeszcze, sytuacja w kategoriach 0-1. Być może wtedy - i tylko wtedy - gdy "przyzwoistość" bardziej krzywdzi ludzi, niż im pomaga.

Przyzwoitość - w kraju katolickim - czy to powinna być cecha każdego Polaka?
Polska nie jest krajem katolickim, tylko takim, w którym gros ludzi deklaruje, że są katolikami - a to zaiste wielka różnica. Przyzwoitość powinna natomiast być cechą każdego człowieka, bez względu na wyznawane przez niego poglądy. Wszyscy winniśmy mieć sumienia, i zdrowy ogląd rzeczywistości. Jak jest w praktyce - wiadomo.

Uczyć tego w szkole, wynieść z domu?
Szkoła może (powinna) propagować odpowiednie wzorce, ale bez podstaw wykształconych w domu nie na wiele się to zda.

Czy przyzwoitość to wierność poglądom?
Raczej: umiejętność obiektywnego spojrzenia na wyznawane poglądy oraz ich weryfikacji, gdy czujemy, że znosi nas z kursu.

Kiedy nie da się już podać ręki drugiemu człowiekowi?
Kiedy jego nieprzyzwoitość - lub zwykłe skurwysyństwo - zagraża dobru/zdrowiu/życiu moich bliskich. Z przykrością stwierdzam, że trafiły mi się w żyiu dwie takie osoby.

Nieprzyzwoitość: co to jest?
Pomijając aspekt czysto seksualny: kompletna niewrażliwość na uczucia i poglądy innych ludzi.

Po co nam w ogóle wartości?
Żebyśmy wiedzieli, do czego dążymy w życiu - w perspektywie szerszej niż kolejna wypłata.