Saturday 26 December 2020

Stephen Fry: „Mythos”. Dzbanek Pandory, strzałeczka Hermesa

Pozwólcie, P.T. Czytelnicy, że zacznę od konkluzji i disclaimera: bardzo serdecznie polecam Mythos, również dla młodszych czytelników – o ile mają oni już za sobą przysłowiową rozmowę o ptaszkach i pszczółkach. Stephen Fry (aktor i autor, którego cenię i poważam od dawna – co najmniej od Przyjaciół Petera, być może najcudowniejszego brytyjskiego filmu świątecznego) postawił bowiem na uwspółcześnienie znanych opowieści o greckich bogach i tytanach (na herosów, mam nadzieję, przyjdzie czas w kolejnej części), i nie krygował się zanadto, gdy przyszło do opisywania sekretów boskich (i nie-boskich) alkówek. Wiedząc co nieco o naturze bogów tradycji hellenistycznej, możemy się więc spodziewać przeróżnych szczegółów dotyczących ich nieśmiertelnego (po)życia – i bynajmniej nie będziemy zawiedzeni. Oprócz afirmacji tego, czemu współcześnie nadaje się miano ideologii, spotkamy tutaj szereg zachowań wybitnie nagannych (Zeusie, patrzę na ciebie!... między innymi), przestrzegam zatem lojalnie, że młodsi czytelnicy Mythosu mogą mieć po jego lekturze liczne pytania i wątpliwości. Rodzice dzieci czytających, pozdrawiam Was!

(Dla równowagi, możecie włączyć pociechom disneyowskiego Herkulesa. Sama obejrzałam go w tym tygodniu ponownie, bo lubię.)

Co jednak, poza boską kroniką towarzyską, przynosi nam Mythos? Przede wszystkim – co ważne dla mnie, chaotycznej entuzjastki mitologii greckiej – porządkuje sprawy związane z początkiem świata, tytanomachią, narodzinami bogów i obejmowaniem przez nich poszczególnych dziedzin: a także, i tu dusza moja kwiczy z zachwytu, opowiada o etymologii pojęć, których greckiego źródłosłowu jesteśmy, być może, świadomi, ale nie zawsze potrafimy go bezbłędnie umiejscowić. Osobiście najbardziej urzekł mnie związek pomiędzy pierwszą śmiertelną (dosłownie) ofiarą kaca, a pewną bakterią: oraz informacja, że Pandora dostała od bogów dzbanek, a nie pudełko, i to przez Erazma z Rotterdamu myślimy inaczej. Miłośnicy SŁOWA uradują się z tej książki niepomiernie.

Tę wielce piękną zakładkę dostałam od mojej ulubionej Pani Mecenas :)

Całość (obejmująca Złoty i Srebrny Wiek świata; czekam na kolejne, proszę Autora!) została przy tym napisana swobodnie i z polotem, uwzględniając odniesienia do (pop)kultury – Kronos jako emo-młodzieniec? Ja to kupuję! – i słownictwo miejscami wybitnie młodzieżowe, acz nie rażące uczuć starszego czytelnika. Ukłony kieruję tutaj do pani Justyny Gardzińskiej, która przetłumaczyła te opowieści ze swadą i smakiem, dodając od siebie kilka uwag dla czytelników nieobeznanych z angielszczyzną (do której, co oczywiste, nawiązuj Fry): nie tyle jednak, aby kompletnie zdusić w czytających chęć dalszych poszukiwań w słownikach i encyklopediach.

A jak wypada Mythos na tle, dla naprzykładu, Mitologii nordyckiej Gaimana? Śmiem twierdzić, że lepiej – Gaiman, owszem, jest wspaniały, ale w jego książce zabrakło mi tak zwanej wartości dodanej, którą w Mythosie stanowiły wycieczki etymologiczne; Mitologia… bawiąc, bawiła – Mythos bawiąc, uczy. Chociaż, subiektywnie, wolę Odyna i spółkę od Zeusa i jego familii…

 

 

Stephen Fry: Mythos
Wydawnictwo MAG
Warszawa, 2020

Przy pisaniu tej, absolutnie niezależnej, refleksji, towarzyszyła mi muzyka duńskiego tria Dreamers’ Circus, i herbatnikowa herbata z Yorkshire.