Sunday 4 September 2022

Nie wiem, jak Państwu... (edycja wakacyjna)

 …ale mnie lato minęło niezwykle szybko i bezurlopowo (z pominięciem jednego dnia z okazji czterdziestych urodzin), choć w „międzyczasie” wydarzyło się całkiem sporo różnych rzeczy z szeroko pojętego sektora kulturalnego: poniżej garść rekomendacji/informacji, które być może zainspirują Was w poszukiwaniach.

Przeczytane:

Joanna Bargielska, „Pij ze mną kompot” – z cyklu: „randomowa książka zauważona w bibliotece”, która okazała się niezwykle interesującym zbiorem felietonów przeróżnych (dużo o teorii muzyki!) – polecam.

Najlepszą książką tego lata, a może i całego roku (do tej pory), okazało się „Mer de glace” Małgorzaty Lebdy, wspaniale obrazowa i absolutnie wciągająca. Może to tylko ja i moja wrażliwość, ale czytało się ją absolutnie miękko i płynnie, i wszystko we mnie rezonowało ze słowami Autorki. Poleca się gorąco, nawet jeżeli zwykle nie czytacie poezji.

Sekcja queerowa: doczytałam antologię „Cała siła, jaką czerpię na życie”, z której wypływają bardzo smutne wnioski o sytuacji osób LGBTQ+ w Polsce; poniekąd można było się tego spodziewać… ale i tak pod koniec lektury mój nastrój oscylował w wybitnie minorowych rejestrach. Na drugim biegunie nastroju uplasowała mnie za to lektura „Nie wszyscy pójdziemy do raju” Olgi Górskiej – w mojej opinii zdecydowanie najlepszy debiut tego lata, duchologiczny i ciekawie czerpiący z kościelno-oazowych doświadczeń osoby nieheteronormatywnej, a przy tym świetnie napisany. Polecam serdecznie. Dla odmiany, innego debiutu – „Nie rdzewieje” Gochy Pawlak – nie udało mi się pokonać, z dokładnie przeciwnych powodów: język okropnie drewniany, brak jakiejkolwiek sensownej fabuły… nie polecam. Dopisuję do listy również „Trans i pół, bejbi” Torrey Peters – językowo… dosadne, i z tego powodu nieco trudne do przyswojenia, a zakończenie poważnie mnie rozczarowało (albowiem w zasadzie nie wiadomo, po co była cała książka), ale warto spróbować przeczytać, żeby poznać nieco bliżej osoby transpłciowe: a przynajmniej ich nowojorską społeczność. Do listy dodaję również „Wszystkiego, co najlepsze” oraz „Autoboyography” – dwie książki YA, obie mocno fanfikowe, acz pierwszą warto otworzyć z uwagi na bardzo dobrze oddany język osoby niebinarnej (kwestia, czy cała strona językowa jest dobra, pozostaje… otwarta), a drugą – z powodu umiejscowienia akcji w Utah, w środowisku mormonów.

Z sekcji żydowskiej: „Strefa interesów” Martina Amisa, wybitnie niepokojąca, a przy tym świetnie skontruowana. „Izbica, Izbica” Rafała Hetmana – podobnie, choć z zupełnie innych powodów. Poleca się obie, proszę przy tym nie zrażać się blurbem na okładce Amisa: „miłości w czasach krematoriów” jest tam akurat najmniej.

Honourable mention: Maciej Świerkocki, jako autor („Łódź Ulissesa”) i tłumacz („Ulisses”): spędziłam z nim kilka fascynujących wieczorów, i zdecydowanie będę wracać do jego przekładu Joyce’a, który jest o wiele… płynniejszy i czytelniejszy, niż Słomczyńskiego.

A swoją drogą – mam wrażenie, że „Ulisses” jest o wiele łatwiejszą do przeczytania książką, niż się popularnie uważa: szczególnie jeśli podzieli się go na rozdziały. Zachęcam do spróbowania!

Obejrzane:

W kinie – „Elvis” Baza Luhrmanna, bardzo zbliżony klimatem do „Cadillac Records”, ze znakomicie rozplanowaną historią i świetną muzyką (szkoda, że soundtrack dostępny na takim np. iTunes nie zawiera elvisowskich inspiracji). „Thor: Miłość i Grom” – nie rozumiem, co się w nim może komuś nie podobać, albowiem jest to sympatyczna komedia z kosmicznymi kozami. Zdecydowanie najlepszy z ostatnich Marveli, o czym za chwilę.

W teatrze – niesamowita „Jentl” w Teatrze Żydowskim, feministyczna, nienormatywna, i przepiękna. Podobno Singer nie przepadał za filmową wersją: myślę, że ta mogłaby mu się podobać o wiele bardziej. Powtórkowo: „Kinky Boots”, z fantastycznymi improwizacjami Krzysztofa Szczepaniaka. Z powtórek Takarazukowych: „Róża Wersalu” z Suzukaze Mayo, absolutnie najlepsza z najlepszych.

Serialowo: dużo dragu, w tym siódmy sezon All Stars (zna-ko-mi-ty, więcej takich poprosimy), trzeci sezon Kanady, drugi – Down Under, oraz Celebrity Drag Race, który nadal się toczy i wygląda wybitnie ciekawie. Formuła przypomina „Masked Singer”, i jak na razie odgadłam (chyba) tożsamość tylko trojga z dziewięciorga wykonawców. Akcja się zagęszcza… Oprócz dragu: dalsze powtórki przed drugą erą Russella T. Daviesa (ominęło mnie chyba, że fani nazywają to zjawisko „RTD2”, i jest to piękne): Torchwood 1-3 („Dzieci Ziemi” są przepięknym fragmentem telewizji), i DoKTOr (sezony 3-5, plus odcinki specjalne), który pozostaje moim bezpiecznym miejscem, i źródłem wielu radości. Zwłaszcza River. Jestem też w trakcie drugiego sezonu Picarda, i ostrzę sobie zęby na trzeci (głównie ze względów czysto nostalgicznych). Ucieszył mnie również powrót amerykańskiego MasterChefa, w systemie podobnym do All Stars – aczkolwiek na etapie ostatniej siódemki odpadła moja faworytka. Smutno.

Dla porządku wspominam również o „She-Hulk”, prawdopodobnie najbardziej „naodpierdol” zrobionym serialu Marvela. Wielka szkoda.

Wysłuchane:

(Wybitnie dużo koncertów, w tym plenerowych…)

Piosenki z koreańskiego musicalu „Marie Curie”, wykonane na żywo w ramach festiwalu Ogrody Muzyczne. Dwa koncerty w Adamowiźnie: Yiddish Tango oraz Dombrova Piano Duo i dwa w ramach cyklu „ZaPARKuj w Młochowie”: Anna Sroka-Hryń z piosenkami Agnieszki Osieckiej, i Monika Mariotti z programem „Spaghetti Polonese”. Specjalne wydarzenia: Włodek Pawlik w mieście rodzinnym (z wierszami Baczyńskiego na jazzowo), i Bastarda Trio w Synagodze Nożyków (z pieśniami nigunim, które zabrzmiały fenomenalnie).

Odwiedzone/zobaczone/spotkane:

Wystawa Chagalla – w Warszawie, i Tamary Łempickiej – w Lublinie. (Przy okazji wycieczki do Lublina zaliczono również lublińską jesziwę, i kolację w Mandragorze… której menu jest, niestety, wybitnie nieprzyjazne wegetarianom, którzy chcieliby zjeść coś poza hummusem…) W Muzeum Karykatury udało mi się trafić na ostatnie dni wystawy polskich rysowniczek, #PatrzęCzujęRysuję: a w żoliborskiej Najlepszej Księgarni – na spotkanie z Olgą Górską, autorką „Nie wszyscy pójdziemy do raju” (przyjemność ze słuchania wypowiedzi Autorki wprost proporcjonalna do przyjemności czytania książki).

Ponadto: Bianca del Rio przybyła do Warszawy, i zrobiła mi dzień, tydzień, i porę roku. (It was a JOUUUUURNEEEEY.) A podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej w Grodzisku udało mi się wysłuchać wykładu rabinki Małgorzaty Kordowicz i Joanny Lisek, oraz zauczestniczyć w warsztatach jidysz (za krótkich, za krótkich…).

Zrobiono, napisano, osiągnięto:

Bardzo przyjemnie śpiewało mi się (w dwóch językach i na trzy głosy) w ramach warsztatów polsko-ukraińskiego chóru LGBTQ+: mam wielką nadzieję, że od jesieni wrócimy do pracy.

Last, but not least: z radością informuję, że kolejne moje opowiadanie zostało przyjęte do planowanej antologii, a w dodatku: udało mi się napisać następny rozdział fanfika, nad którym pracuję… z dużymi przerwami.

Nieśmiało powiem, że… chyba jest nieźle: czego i Wam życzę, drogie Osoby.