…ale mnie lato minęło niezwykle szybko i bezurlopowo (z pominięciem jednego dnia z okazji czterdziestych urodzin), choć w „międzyczasie” wydarzyło się całkiem sporo różnych rzeczy z szeroko pojętego sektora kulturalnego: poniżej garść rekomendacji/informacji, które być może zainspirują Was w poszukiwaniach.
Przeczytane:
Joanna Bargielska, „Pij ze mną kompot” – z cyklu: „randomowa
książka zauważona w bibliotece”, która okazała się niezwykle interesującym
zbiorem felietonów przeróżnych (dużo o teorii muzyki!) – polecam.
Najlepszą książką tego lata, a może i całego roku (do tej
pory), okazało się „Mer de glace” Małgorzaty Lebdy, wspaniale obrazowa i
absolutnie wciągająca. Może to tylko ja i moja wrażliwość, ale czytało się ją
absolutnie miękko i płynnie, i wszystko we mnie rezonowało ze słowami Autorki. Poleca
się gorąco, nawet jeżeli zwykle nie czytacie poezji.
Sekcja queerowa: doczytałam antologię „Cała siła, jaką
czerpię na życie”, z której wypływają bardzo smutne wnioski o sytuacji osób
LGBTQ+ w Polsce; poniekąd można było się tego spodziewać… ale i tak pod koniec
lektury mój nastrój oscylował w wybitnie minorowych rejestrach. Na drugim
biegunie nastroju uplasowała mnie za to lektura „Nie wszyscy pójdziemy do
raju” Olgi Górskiej – w mojej opinii zdecydowanie najlepszy debiut tego
lata, duchologiczny i ciekawie czerpiący z kościelno-oazowych doświadczeń osoby
nieheteronormatywnej, a przy tym świetnie napisany. Polecam serdecznie. Dla odmiany,
innego debiutu – „Nie rdzewieje” Gochy Pawlak – nie udało mi się
pokonać, z dokładnie przeciwnych powodów: język okropnie drewniany, brak
jakiejkolwiek sensownej fabuły… nie polecam. Dopisuję do listy również „Trans
i pół, bejbi” Torrey Peters – językowo… dosadne, i z tego powodu nieco
trudne do przyswojenia, a zakończenie poważnie mnie rozczarowało (albowiem w
zasadzie nie wiadomo, po co była cała książka), ale warto spróbować przeczytać,
żeby poznać nieco bliżej osoby transpłciowe: a przynajmniej ich nowojorską
społeczność. Do listy dodaję również „Wszystkiego, co najlepsze” oraz „Autoboyography”
– dwie książki YA, obie mocno fanfikowe, acz pierwszą warto otworzyć z uwagi na
bardzo dobrze oddany język osoby niebinarnej (kwestia, czy cała strona
językowa jest dobra, pozostaje… otwarta), a drugą – z powodu umiejscowienia
akcji w Utah, w środowisku mormonów.
Z sekcji żydowskiej: „Strefa interesów” Martina
Amisa, wybitnie niepokojąca, a przy tym świetnie skontruowana. „Izbica,
Izbica” Rafała Hetmana – podobnie, choć z zupełnie innych powodów. Poleca się
obie, proszę przy tym nie zrażać się blurbem na okładce Amisa: „miłości w
czasach krematoriów” jest tam akurat najmniej.
Honourable mention: Maciej Świerkocki, jako autor („Łódź
Ulissesa”) i tłumacz („Ulisses”): spędziłam z nim kilka fascynujących wieczorów,
i zdecydowanie będę wracać do jego przekładu Joyce’a, który jest o wiele…
płynniejszy i czytelniejszy, niż Słomczyńskiego.
A swoją drogą – mam wrażenie, że „Ulisses” jest o wiele
łatwiejszą do przeczytania książką, niż się popularnie uważa: szczególnie jeśli
podzieli się go na rozdziały. Zachęcam do spróbowania!
Obejrzane:
W kinie – „Elvis” Baza Luhrmanna, bardzo zbliżony
klimatem do „Cadillac Records”, ze znakomicie rozplanowaną historią i świetną
muzyką (szkoda, że soundtrack dostępny na takim np. iTunes nie zawiera
elvisowskich inspiracji). „Thor: Miłość i Grom” – nie rozumiem, co się w nim
może komuś nie podobać, albowiem jest to sympatyczna komedia z kosmicznymi
kozami. Zdecydowanie najlepszy z ostatnich Marveli, o czym za chwilę.
W teatrze – niesamowita „Jentl” w Teatrze
Żydowskim, feministyczna, nienormatywna, i przepiękna. Podobno Singer nie
przepadał za filmową wersją: myślę, że ta mogłaby mu się podobać o wiele
bardziej. Powtórkowo: „Kinky
Boots”, z fantastycznymi improwizacjami Krzysztofa Szczepaniaka. Z powtórek
Takarazukowych: „Róża Wersalu” z Suzukaze Mayo, absolutnie
najlepsza z najlepszych.
Serialowo: dużo dragu, w tym siódmy sezon All
Stars (zna-ko-mi-ty, więcej takich poprosimy), trzeci sezon Kanady, drugi
– Down Under, oraz Celebrity Drag Race, który nadal się toczy i wygląda wybitnie
ciekawie. Formuła przypomina „Masked Singer”, i jak na razie odgadłam (chyba)
tożsamość tylko trojga z dziewięciorga wykonawców. Akcja się zagęszcza… Oprócz
dragu: dalsze powtórki przed drugą erą Russella T. Daviesa (ominęło mnie chyba,
że fani nazywają to zjawisko „RTD2”, i jest to piękne): Torchwood 1-3 („Dzieci
Ziemi” są przepięknym fragmentem telewizji), i DoKTOr (sezony 3-5, plus
odcinki specjalne), który pozostaje moim bezpiecznym miejscem, i źródłem wielu
radości. Zwłaszcza River. Jestem też w trakcie drugiego sezonu Picarda,
i ostrzę sobie zęby na trzeci (głównie ze względów czysto nostalgicznych). Ucieszył
mnie również powrót amerykańskiego MasterChefa, w systemie podobnym do
All Stars – aczkolwiek na etapie ostatniej siódemki odpadła moja faworytka. Smutno.
Dla porządku wspominam również o „She-Hulk”,
prawdopodobnie najbardziej „naodpierdol” zrobionym serialu Marvela. Wielka szkoda.
Wysłuchane:
(Wybitnie dużo koncertów, w tym plenerowych…)
Piosenki z koreańskiego musicalu „Marie Curie”, wykonane na
żywo w ramach festiwalu Ogrody Muzyczne. Dwa koncerty w Adamowiźnie: Yiddish
Tango oraz Dombrova Piano Duo i dwa w ramach cyklu „ZaPARKuj w Młochowie”: Anna
Sroka-Hryń z piosenkami Agnieszki Osieckiej, i Monika Mariotti z programem „Spaghetti
Polonese”. Specjalne wydarzenia: Włodek Pawlik w mieście rodzinnym (z wierszami
Baczyńskiego na jazzowo), i Bastarda Trio w Synagodze Nożyków (z pieśniami
nigunim, które zabrzmiały fenomenalnie).
Odwiedzone/zobaczone/spotkane:
Wystawa Chagalla – w Warszawie, i Tamary Łempickiej
– w Lublinie. (Przy okazji wycieczki do Lublina zaliczono również lublińską jesziwę,
i kolację w Mandragorze… której menu jest, niestety, wybitnie nieprzyjazne wegetarianom,
którzy chcieliby zjeść coś poza hummusem…) W Muzeum Karykatury udało mi się
trafić na ostatnie dni wystawy polskich rysowniczek, #PatrzęCzujęRysuję:
a w żoliborskiej Najlepszej Księgarni – na spotkanie z Olgą Górską, autorką
„Nie wszyscy pójdziemy do raju” (przyjemność ze słuchania wypowiedzi Autorki wprost
proporcjonalna do przyjemności czytania książki).
Ponadto: Bianca del Rio przybyła do Warszawy, i
zrobiła mi dzień, tydzień, i porę roku. (It was a JOUUUUURNEEEEY.) A podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej
w Grodzisku udało mi się wysłuchać wykładu rabinki Małgorzaty Kordowicz i
Joanny Lisek, oraz zauczestniczyć w warsztatach jidysz (za krótkich, za
krótkich…).
Zrobiono, napisano, osiągnięto:
Bardzo przyjemnie śpiewało mi się (w dwóch językach i na
trzy głosy) w ramach warsztatów polsko-ukraińskiego chóru LGBTQ+: mam wielką
nadzieję, że od jesieni wrócimy do pracy.
Last, but not least: z radością informuję, że kolejne
moje opowiadanie zostało przyjęte do planowanej antologii, a w dodatku: udało
mi się napisać następny rozdział fanfika, nad którym pracuję… z dużymi
przerwami.
Nieśmiało powiem, że… chyba jest nieźle: czego i Wam życzę,
drogie Osoby.