Wednesday 29 June 2022

Więcej niż przyjaciółka. Karolina Dzimira-Zarzycka: „Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”.

W moim małym światku, nazwisko Marii Dulębianki pojawia się najczęściej zaraz po Marii Konopnickiej – bardzo rzadko natomiast (jeśli w ogóle): samodzielnie. Karolina Dzimira-Zarzycka udowadnia tymczasem w swojej świeżo wydanej przez Marginesy książce, że (paradoksalnie) warto pomyśleć o obu Mariach osobno.


„Paradoksalnie” – ponieważ Dulębianka i Konopnicka spędziły razem dwadzieścia lat, przenosząc się razem z miejsca na miejsce i tworząc związek, który nazwalibyśmy w ich czasach siostrzeństwem, lub małżeństwem bostońskim, a współcześnie: prawdopodobnie... po prostu rodziną? Do tej kwestii jeszcze wrócimy, ale najpierw ustalmy: kim jest Dulębianka, jeżeli nie towarzyszką, troskliwą opiekunką, i wielką przyjaciółką Konopnickiej?

Przede wszystkim: malarką, bardzo dobrze przyjmowaną przez krytyków portrecistką. (Zdarza jej się również „popełniać” innego rodzaju obrazki: krótkie formy literackie, drukowane w prasie.) Jest również... kandydatką do sejmu Galicji, wystawioną poniekąd „żartem” (choć zdobywa zaskakująco dużo głosów!): żart ten zaś stanowi początek jej zaangażowania w walkę o prawa kobiet i pracy społecznej, którą będzie się zajmowała od czasu zamieszkania w Żarnowcu aż do końca swojego życia: umrze na tyfus, którym zarazi się podczas odwiedzania obozów jenieckich na Ukrainie. W uznaniu jej zasług, lwowianie nazwą imieniem Dulębianki ulicę – niestety, nie dojdzie do powstania domu dla kobiet, który najpierw miał nosić imię Konopnickiej, a potem – tej drugiej, mniej (nam) znanej, Marii.

Troskliwa, opiekuńcza, przejęta losem bliźniego – a przy tym często niezrozumiana i traktowana „po macoszemu” ze względu na swój wygląd i sposób bycia; wiecznie bez grosza, goniąca kolejne zlecenia, i próbująca związać koniec z końcem... istna bohaterka na nasze czasy.

W temacie rzeczonych „naszych czasów”: bardzo dużo mówi się obecnie (na przykład podczas obchodzonych w minioną sobotę w Warszawie Imieninach Jana Kochanowskiego) o tym, jaki naprawdę był charakter związku łączącej Konopnicką i Dulębiankę – oraz, czy sama Dulębianka rzeczywiście wychodziła poza granice binarności płci kulturowej. Próbuje się szukać konkretnych nazw na określenie relacji łączącej obie kobiety, i wpisywać je we współcześnie stosowane kategorie, co widać we fragmencie dyskusji toczonej na facebookowym profilu Miłość Nie Wyklucza:


Pozwolę sobie postawić następującą tezę: jeżeli mielibyśmy opisać tę relację jakąś literą z wiadomego akronimu, powinno to być „Q” – jak queer, zwany też kłirem: jak wychodzenie poza normy (wymagające od kobiety spełnienia w roli żony i matki, zachowywania się w bardzo konkretny sposób, itepe, itede – stosunkowo niewiele się w tej kwestii zmieniło od końca XIX. i początku XX. wieku), jak spędzanie życia z osobą, z którą łączy nas przyjaźń i miłość: nieważne, w jakim wymiarze i na jakiej płaszczyźnie. Zauważa to również Autorka „Samotnicy” – czy naprawdę musimy doszukiwać się jakichś niezbitych dowodów na to, że obie Marie były, lub nie były, kochankami? Czy bliskość, przyjaźń i miłość mogą się dziać poza sferą fizyczności? Teoria queer uważa, że oczywiście, jak najbardziej – i ja się z nią zgadzam. Nie ma lepszego sposobu na określenie związku, w którym obie strony wspierają się (i walczą o wsparcie dla partnerki), pomagają sobie w zdrowiu i w chorobie, tęsknią za sobą i wciąż do siebie wracają, nawet z bardzo daleka – jak tylko nazwać go miłosnym.

W ślad za Konopnicką, pięknie zresztą piszącą w swoich listach o tym, że młode panienki oczekują wielkiego „uderzenia pioruna miłości” – gdy tymczasem miłość rozwija się zupełnie inaczej, czasami – duuużo dłużej, niż trwa przeciętne wyładowanie atmosferyczne – ja także przywiązałam się do Dulębianki – a do tego spodobała mi się również wybitnie jej biografia, świetnie napisana, i bardzo dobrze zredagowana (widać, że Wydawnictwo Marginesy pracuje z dobrym zespołem redaktorskim: rzucił mi się w oczy tylko jeden błąd, na stronach 426/427, gdzie przy okazji wyliczania inicjatyw Lwowskiego Związku Równouprawnienia Kobiet „pomysł piąty” pojawia się dwukrotnie), co, niestety, nie należy ostatnio do tak zwanych złotych standardów. Wielkim zadowoleniem napawa mnie wyłuskana z mediów społecznościowych wiadomość o tym, iż Autorka pisze obecnie biografię Konopnickiej (ze słowem „serce” w tytule): mam nadzieję, że Marginesy przyjmą i tę pozycję, i już zaczynam czekać.

A SzanPaństwu lektury biografii Dulębianki najserdeczniej polecam.

 

Karolina Dzimira-Zarzycka
Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki
Wydawnictwo Marginesy, czerwiec 2022

 

(Recenzja nie była sponsorowana, książkę zakupiłam z własnych funduszy, a przy pisaniu towarzyszyła mi herbata z prażonym ryżem.)

Sunday 5 June 2022

Jakub Wojtaszczyk: "Cudowne przegięcie. Reportaż o polskim dragu". Przegnij, nagnij, obsyp brokatem i spal.

Dobry jest ten czerwiec dla polskich fanów dragu – zakończymy go premierą Netflixowego serialu „Królowa”, w którym Andrzej Seweryn wcieli się w rolę drag queen Loretty, a rozpoczęliśmy: premierą książki Jakuba Wojtaszczyka „Cudowne przegięcie. Reportaż o polskim dragu”, wydanej nakładem Wydawnictwa Znak.

Na niespełna czterystu stronach znajdziemy tutaj portrety ponad dwudziestu osób performerskich, identyfikujących się jako cis- i transpłciowe, lub kompletnie ignorujące binarne podziały płci kulturowej. Nie wszystkie należą do społeczności nieheteronormatywnej. Przedstawiają w swoich występów postaci kobiece, męskie, albo w żaden sposób nie przystające do tych kategorii hybrydy ludzi, kosmitów, i… roślin. Są obecne na polskiej scenie dragowej od wielu (dziesiątków) lat – Lulla la Polacca! – lub dopiero zaczynają swoją drogę. Główny trzon ich aktywności w dragu może stanowić naśladowanie konkretnych osób z popkultury (Dżaga, Adelon), performance i sztuki wizualne, lub działalność na rzecz społeczności LGBT+ nie mieszcząca się w „klasycznej” definicji performance’u (siostra Mary Read). Łączy je jedna zasadnicza cecha: queerowa wolność od systemu, od normatywnych struktur i wartości, w ramach których (czy na pewno, i czy koniecznie?) operuje większość społeczeństwa.

Opisywani przez Jakuba Wojtaszczyka drag-performerzy (queens, kings, queers) są kolorowi, ekscentryczni, i trudno ich zignorować. Z tego powodu są często krytykowani nie tylko przez heteronormatywnych członków społeczeństwa, ale także – przez tych przedstawicieli społeczności LGBT+, którzy preferują pozostawanie w cieniu, i możliwie najspokojniejszą egzystencję. Wśród tej grupy może pojawiać się przekonanie, że (upraszczając) facet przebierający się za kobietę jest mniej wartościowy, albo że w jakiś sposób siebie umniejsza. Wreszcie – w grupie samych drag-performerów istnieją pewne – wybaczcie mój francuski – poziomy zajebistości: najczęściej mówi się o dragu jako o naśladowaniu (ekstremalnie) kobiecej formy przez homoseksualnych, cispłciowych mężczyzn; wszelkie odstępstwa od tego modelu (AFAB queens, czyli cis-kobiety w kobiecym dragu; drag kings; transpłciowe kobiety po terapii hormonalnej/operacji korekcji płci, nadal występujące jako drag queens) bywają traktowane z wyższością przez niektóre „prawilne” drag queens... i przez niektórych fanów.

Tymczasem, pod pojęciem „drag” (które nie wywodzi się tak do końca od Szekspira, thanks ever so much) kryją się wszelkiego typu działania zmierzające do przełamania tego, co oczywiste i oczekiwane. Płeć kulturowa to konstrukt, tutaj zgadzamy się (bohaterki_owie Wojtaszczyka oraz osoba niżej podpisana) z profesorką Judith Butler. Jesteśmy od dzieciństwa socjalizowani do ekspresji tak zwanego genderu w kierunku jednoznacznie męskim lub żeńskim – podczas gdy, podobnie jak orientacja psychoseksualna, tożsamość płciowa często nie daje się określić poprzez punkt na wyimaginowanej osi: stanowi raczej całe spektrum, i nie zawsze spędza się życie w tym samym miejscu tegoż spektrum, w którym się je zaczęło. A drag znakomicie nadaje się do tego typu subwersji – i dlatego też niepokoi ludzi, wyzwalając w nich szerokie spektrum reakcji, od gorącej fascynacji po równie gorącą agresję.

Bycie osobą o orientacji/tożsamości odmiennej od cisheteronormy, uznawane jest powszechnie – przynajmniej w Polsce A.D. 2022 – za pewnego rodzaju manifestację poglądów, zamiast stanowić po prostu kolejną z cech (takich jak wzrost, rasa, kolor włosów czy oczu) opisujących każdego człowieka. Bohaterki i bohaterowie reportażu Wojtaszczyka podkreślają, że (zaangażowany) drag tym różni się od cross-dressingu (czyli ubierania się w sposób niezgodny z własną płcią biologiczną), że zasadniczy element tego pierwszego stanowi aktywizm, i kompletne rozwalanie systemu. Wychodząc poza własne granice – lub poza to, co wydaje nam się nimi być – drag performerzy przeginają siebie i naginają formy społeczne. I, jak to często bywa: dragowy aktywizm przeszkadza ludziom i drażni ich.

Tło absolutnie nieprzypadkowe.

Ale dragu nie da się schować do żadnego mebla. Zawsze będzie z niego wystawał, lub wyciekał przez szpary: i pokazywał, że przez queerowość rozumiemy kompletnie inny od „normatywnego” system wartości – oraz akceptację tego, że zarówno ja nie żyję tak, jak inni – jak i oni nie żyją tak, jak ja. Akceptacja jest tu zresztą słowem-kluczem: jak mówi siostra Mary Read, jedna z bohaterek „Cudownego przegięcia”: „Tolerancję odbieram jako coś negatywnego. Toleruje się coś, z czym się nie zgadzasz. Powinniśmy walczyć o akceptację.”

A Shady Lady dodaje: „Za każdym razem, kiedy nakładamy szminkę, walczymy.”

I tak trzeba robić. Naginać normy, przeginać „normalność”, dodać brokat - a jeśli komuś to nie pasuje, cóż: przykro nam, i bardzo współczujemy.

Ja natomiast kłaniam się w pas wszystkim polskim dragsom (wiele z opisanych przez Wojtaszczyka osób miałam przyjemność widzieć na żywo) oraz Autorowi, który z wyczuciem i uczuciem opowiedział w „Cudownym przegięciu” ich historie: i za Twoją Starą, życzę im –

„Powodzenia! Wszak macie wiele do s*ierdolenia…”

Kącik pod patronatem Gordona Ramseya, czyli: what would I change?

Wielkiej urody okładka z Twoją Starą wzbudziła we mnie nadzieję na zdjęcia: tych tymczasem w książce nie ma w ogóle. Bardzo miłym akcentem byłaby jedna-dwie wkładki z portretami bohaterek i bohaterów reportażu – może uda się w drugim wydaniu?

Drugie wydanie powinno się bowiem ukazać; w miarę możliwości: z innym zespołem redakcyjnym. Literówki (w słowach polskich i angielskich), znaki przestankowe zamienione miejscami z przyimkami, błędy ortograficzne… przy moim czytelniczym OCD, nie mogłam się całkowicie zatracić w świetnej treści książki, gdyż „forma” nieustannie zbijała mnie z tropu. Trochę tak, jakby wielkiej urody drag queen pojawiła się na scenie z połową szwów, suwaków i taśm klejących na wierzchu. Ech, smuteczek: a lista płac podaje pięć osób redaktorskich. Ogarnijcie się, Drodzy Państwo w Znaku. Nie chcecie iść drogą Wydawnictwa Literackiego, które puszcza błędy ortograficzne u Olgi Tokarczuk.

Mimo wszystko, polecam P.T. Czytelnikom tę opowieść o polskim dragu – bez względu na to, czy już coś o nim wiecie, czy jest to dla Was absolutna terra incognito. A Autorowi dziękuję za świetną pracę reporterską, i liczne odniesienia do materiałów referencyjnych. You did, what needed to be done!

Jakub Wojtaszczyk: Cudowne przegięcie. Reportaż o polskim dragu
Wydawnictwo Znak, 2022

 

Disclaimer końcowy: niniejszy tekst sponsorowało wyłącznie moje zainteresowanie dragiem, a przy pisaniu przygrywał mi takarazukowy musical „Seal of Roses”.