Saturday 26 March 2022

Nie wiem, jak Państwu... (marzec 2022)

 ...ale mnie ostatni miesiąc minął błyskawicznie, przynosząc wiele olśnień różnej natury: stąd też szybka próba podsumowania tego, co się wydarzyło, i co polecam / czego nie polecam. (Nie-polecajek chyba tym razem zbyt dużo nie będzie, ale spróbujemy zrobić z tego wpis cykliczny).

Zatem:

Przeczytałam:

sporo ciekawych rzeczy, w tym wspomnienia (dziwnie to brzmi w kontekście bardzo młodej Autorki) Evanny Lynch, traktujące o zmaganiach z anoreksją. Polecam gorąco, szczególnie jako nie-dumna właścicielka zaburzeń łaknienia innego rodzaju (o podobnych była mowa na ostatnim kółku literackim, na które nie udało mi się dotrzeć... z perspektywy czasu myślę, że chyba była to sytuacja opatrznościowa, dla mnie). Evanna nie podaje żadnych wartości w kaloriach i kilogramach - żeby, jak mówi, "nie karmić ego swojego problemu" - ale za to podnosi bardzo ważną kwestię: terapia zaburzeń łaknienia nie polega na odkarmieniu i nasyceniu ciała tłuszczem; powinna wnikać w głąb pierwotnego problemu, z którego WYNIKŁO dane zaburzenie, i skupić się na duszy. Niestety, w zatrważająco wielu przypadkach tak się nie dzieje.

Książce przypisuję ostrzeżenie/trigger warning z uwagi na szczery i bezkompromisowy opis przymusowej hospitalizacji. Ale i tak - polecam.


W marcu pożyczyłam też sporo rzeczy z biblioteki i od dobrych ludzi: w tej chwili jestem w "ciągu Foerowskim" (gdyby nie to, że już jakiś czas temu podjęłam decyzję o odejściu od jedzenia mięsa, już przeczytane i oddane Zjadanie zwierząt na pewno by mnie do tego skłoniło; kończę Strasznie głośno, niesamowicie blisko, i jest pięknie). Trochę mnie to spowalnia w kwestii czytania książek posiadanych na własność - Oksana Zabużko! - ale i na nie przyjdzie czas.

Książki nie-własne, w kolejce.


Książki własne, w kolejce.

Obejrzałam:

Kilka pięknych rzeczy, w tym - tick, tick... BOOM!, utwierdzające mnie w przekonaniu, że Lin-Manuel Miranda jest geniuszem (nie mówimy o Encanto, które oglądam regularnie, pomimo wchodzenia właśnie w 40. wiosnę życia), a Andrew Garfield potrafi wszystko. Plus, piosenki Jonathana Larsona: to musiało mnie kupić. Przykład poniżej.


W teatrze natomiast byłam raz jeden (wyjazd do Krakowa poszedł się czołgać za przyczyną wściekłego przeziębienia): w Studiu, na Bowiem w Warszawie. Miałam nadzieję, że inscenizacja będzie lepsza, niż "suchy" tekst sztuki. Rozczarowałam się. Nie wiem, czy polecam. (Ze spektakli inspirowanych/związanych z Bowiem został mi na liście marzeń Lazarus we wrocławskim Capitolu, ostrzę zęby).

Wysłuchałam:

Fenomenalnego koncertu Kasi Groniec (także w Teatrze Studio): ja nie rozumiem, jak można wziąć Diabła Brela, Jesus He Knows Me Genesis, i Who Let the Dogs Out, a potem zrobić z tego genialny, do szpiku kości przejmujący mashup, ale Kasia to potrafi. I radość nam z tego wielką przynosi.

Nie mówimy w ogóle o połączeniu Rodzi się ptak z przepiękną pieśnią ukraińską, bo słowa nie wystarczą.

A na bis był Deszcz, z mojej wielce ukochanej płyty Ach!:


Poznałam:

Sashę Velour! Owszem, trwało to około półtorej minuty, ale podłapana w tym czasie porcja endorfin ma szansę wystarczyć mi na jakieś pół roku. Sam koncert/show Sashy był głęboko przemyślany i świetnie zbudowany, zaś artystka - przemiła, i obdarowująca fanów licznymi komplementami. Poza tym - publiczność złożona z osób queerowych i wspierających zachowuje się bardzo odpowiedzialnie, i stosuje do wymogów bezpieczeństwa (typu maseczki), nawet w tłumie. Go, us!

Z koleżanką A., która dostała od Sashy piękny komplement a propos posiadanych biżutów. <3

(Poznałam też nowych ludzi, albowiem zmieniłam pracę. I to też jest coś, co polecam, jeżeli się wahacie, czy warto. Czasami - bardzo warto.)

Popełniłam/napisałam:

Artykuł do "Zwiastuna Ewangelickiego" - staram się nie wpychać nikomu do gardła mojej religii/mojego wyznania, ale jest to dla mnie temat ważny, i cieszę się, że mogłam coś na ten temat napisać.

Z rzeczy nieopublikowanych: zakup książki, której waga została określona przez wydawcę (Karakter) z dokładnością do setnych części kilograma (1,46), sprowokował mnie do napisania czegoś, co łączy się w mojej głowie z tematem książki, z sytuacją w Ukrainie, i z generalnym dzieleniem ludzi na kategorie.

Prawie półtora kilograma książki.

Jeden wiersz.

(Papier na tę pocztówkę pochodzi z papieru recyklingu: kiedyś był żurawiami, składanymi przez osoby odwiedzające muzeum i Park Pokoju w Hiroshimie. Żurawie są symbolem pokoju.)

I tak oto, w dużym skrócie, wyglądał mój marzec. Przed nami jeszcze kilka dni tego miesiąca: czego się po nich spodziewacie? Czego sobie życzycie? Czego można Wam życzyć?

Coby to nie było - oby się spełniło.

Do przeczytania w kwietniu, a może i wcześniej...?