Sunday 3 July 2022

Nie wiem, jak Państwu... (maj/czerwiec 2022)

 ...ale mi osobiście wiosna minęła skandalicznie szybko. I oto, po pierwsze, znowu mamy lato (z natury jestem istotą ciepłolubną oraz dysponującą klimatyzacją domową, więc przesadnie nie narzekam na temperatury), a po drugie: zebrały mi się wspominki i rekomendacje z dwóch miesięcy, które niniejszym pozwolę sobie Państwu przedstawić.

Przeczytałam

...(ponownie) do końca serię o Potterze (z wyjątkiem sztuki teatralnej, gdyż znam lepsze fanfiki, dziękuję, postoję). Z dzisiejszej perspektywy: poważnie się zastanawiam, czemu tak wielkim zaskoczeniem były dla wszystkich transfobiczne komentarze JKR? Kiedy się to wszystko czyta „ciurkiem”, pewne rzeczy widać z zatrważającą jaskrawością...


Jest tego więcej, ale chyba nie mam siły wybierać dalszych przykładów. Konkluzja jest następująca: nie pozbędę się książek (większość mam w oryginale, z bardzo starymi notatkami), ale jeśli będę jeszcze do czegoś wracać w przyszłości... to raczej do fanfików, ponieważ mogę.

Oprócz średniego satysfakcjonującego Pottera, czytałam także lepsze/ciekawsze/przyjemniejsze rzeczy – jak choćby Grubą Marii Mamczur, bardzo mocny reportaż o osobach odbiegających wagą i sylwetką od tego, co obecnie przyjmuje się nazywać kanonem piękna (see what I did there?). Wszystko jest w tej książce celne i skłaniające do refleksji – począwszy od faktu, że recenzenci oraz wydawca sugerowali Autorce zmianę tytułu… na jakiś „przyjemniejszy”. Polecam Państwa uwadze.

Wróciłam również do Rudej Sfory, mojej ulubionej książki Mai Lidii Kossakowskiej. Nie będę o tym dużo mówić, ale… śmierć Mai mocno mną wstrząsnęła, przez kilka dni chodziłam w zamroczeniu. Tak się chyba dzieje, kiedy odchodzą osoby, które gdzieś-kiedyś się poznało, i przyjmowało za pewnik, że będą z nami o wiele dłużej.

W maju wyszły również dwie nowe książki Marty Kisiel, zredagowane o niebo lepiej, niż przygody pewnej Tereski, co bardzo mię ucieszyło. O ile jednak komedię kryminalną Nagle trup wciągnęłam z dużą przyjemnością w jedno urlopowe popołudnie, o tyle Bazyl i Licho zawiedli mnie cokolwiek – między innymi dlatego, że miałam nadzieję na PONOWNE SPOTKANIE tych bohaterów na kartach książki. A tu nic, tylko duża czcionka i „za mało wszystkiego”, ech.

Za mało wszystkiego (z wyjątkiem gadania o d*pie) było też, w moim odczuciu, w Wężowym sercu Radka Raka. Nie polubiłam stylu Autora, do Jego nowej książki podejdę (być może) z niejaką ostrożnością, nie rozumiem nagrody, którą Wężowe serce dostało. Można mnie szkalować, na zdrowie.

Czytana była również Anne z Avonlea, drugi tom cyklu o Anne w przekładzie Anny Bańkowskiej: trzyma poziom, jest świeża i lekka w odbiorze; w Empiku jest już dostępna Anne z Redmondu, notabene – moja ulubiona część, zaplanowana na sierpień: również będzie czytana.

Queerowo – gdyż wiosna, czerwiec, ogólna sytuacja i od zawsze ustalone poglądy, wiadomo – czytałam również sporo, i polecam: The Lesbiana’s Guide to Catholic School Sonory Reyes (niedawna premiera, już wydana po polsku przez We Need YA), Cudowne przegięcie Jakuba Wojtaszczyka, albowiem dobrze jest mówić o polskim dragu, oraz Samotnicę. Dwa życia Marii Dulębianki Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej – prawdopodobnie najlepszą biografię, jaką ostatnio miałam w czytaniu. Z niecierpliwością czekam teraz na biografię Konopnickiej pióra tej samej Autorki, a Wydawnictwu Marginesy gratuluję świetnej roboty redakcyjnej.

Obejrzałam...

W teatrze: Meneliadę, monodram Mariana Opani w Ateneum, wybitnie śmieszny i poruszający – trafiłyśmy na premierę, mama siedziała obok pana Daniela Olbrychskiego i rumieniła się jak pensjonarka.

Nieustannie również zapominam – a nie powinnam – powiedzieć Państwu, że pod koniec kwietnia (w Międzynarodowym Dniu Tańca) poszłyśmy z Młodszą Bliźniaczką do Narodowego, obejrzeć balet Krzysztofa Pastora Dracula, z muzyką Wojciecha Kilara, i było to piękne, i niesamowite, i wszystkim Państwu polecam gorąco włączenie tej pozycji do Waszych planów teatralnych.

Sezon, poniekąd, prawie ogórkowy (chociaż niektóre teatry grają twardo przez całe lato): tymczasem w noc przesilenia załapałam się jeszcze na Edith i Marlene w reżyserii Marii Seweryn w Centrum Kultury Świt, ze znakomicie zaśpiewaną rolą Edith Piaf, oraz postacią Marlene Dietrich zagraną przez aktora w dragu – fenomenalne posunięcie inscenizacyjne, również polecam.

A w kinie: jakoby mniej – jedynie drugiego Doktora Strange, którego najjaśniejszą częścią była dla mnie Peggy Carter, i nikt się temu nie dziwi.

Serialowo natomiast królował Doctor Who – zbliża się koniec ery Trzynastej, w związku z czym wróciłam radośnie do Dziewiątego (zapomniałam, jak bardzo był WŚCIEKŁY NA ŚWIAT, a przy tym jednak – absolutnie kochany), i obecnie jestem przy Dziesiątym. Skończyłam sezon drugi, i robię sobie przerwę w oczekiwaniu na Samo Dobro (Donna! Martha! Donna! River!), w międzyczasie zaliczając powtórkę Conviction z Hayley Atwell (miodzio) oraz pierwsze oglądanie The Watch inspirowanego postaciami stworzonymi przez Terry’ego Pratchetta: jest alternatywnie, ale ROBI SENS, szczególnie kiedy oglądanie tego serialu zbiegnie się w czasie z ponownym czytaniem Straży nocnej, jak to miało miejsce u mnie.

Na Netflixie – oczywiście Królowa z Andrzejem Sewerynem, Marią Peszek, Antonim Porowskim i plejadą polskich drag performerów: scenariusz ździebko naiwny, chciałoby się zobaczyć tę historię w formacie kilkunastoodcinkowym (takich aktorów mogę przyjmować hurtowo); na WOWAll Stars 7, All Winners season – Jinkx Monsoon powinna wygrać całość, możecie się ze mną o to bić, zapraszam; format bardzo interesujący, ogląda się znakomicie, poproszę więcej. Był też trzeci sezon Legendary, o niebo lepszy niż drugi, jak zwykle inspirujący i wzruszający.

Było też więcej Takarazuki, niż ostatnimi czasy: powtórki Bara no fuuin i Citrus Wind, a także nowość – Zemsta nietoperza z Micchan w roli głównej (!!), obejrzana w ramach streamingu organizowanego przez sympatyczną osobę z internetów. Takarazuka umie w operetki Straussa, kto by się spodziewał?!

Wysłuchałam: dwóch koncertów – po raz wtóry, Kasi Groniec: tym razem w Żyrardowie, gdzie, niestety, publiczność nie udźwignęła tematu (a szkoda, gdyż było, fenomenalnie), oraz – Clannadu w Stodole, przy okazji trasy pożegnalnej. Bilety kupiłam daawno, w czasach przed-covidowych, i czekałam na nową datę z zapartym tchem, szczególnie z uwagi na informację o chorobie Moyi: nie byłam stuprocentowo pewna, czy ostatecznie koncert dojdzie do skutku. Szczęśliwie – doszedł, i było wspaniale jak zwykle, i do tego jeszcze zagrali/zaśpiewali Hourglass, czego zwykle nie robią. A tak się składa, że jest to moja bezwzględnie ulubiona piosenka – o drugie miejsce walczą Two Sisters i Scarlet Inside.

Się wzruszyłam się, no.

Byłam w podróży

…tu i ówdzie – udało mi się pokonać wiadomego wirusa na tyle skutecznie, żeby wyjechać na urlop i odwiedzić Maderę: nie mam jej absolutnie nic do zarzucenia, i chętnie wróciłabym tam znowu za jakiś (najchętniej, niedługi) czas, pojeść dobrych owoców, popluskać się w oceanie, i popić prosecco do śniadania, o.

Odbyło się również kilka imprez wyjazdowych natury o wiele bardziej lokalnej: WTK, z których przywiozłam wyłącznie książki z pierwotnej listy zakupowej (brawo, ja!), spotykając przy okazji znajomych i nieznajomych, i (niestety) irytując się na organizatorów. Irytacji takowej nie stwierdzono, na szczęście, ani przy Imieninach Jana Kochanowskiego (z Konopnicką w roli gościni – zawsze na propsie), ani podczas pikniku w Karolinie – chór Mazowsza śpiewał piosenki z „Akademii Pana Kleksa”, rękodzielnicy z przeróżnych regionów Polski pokazywali cudnej urody twory rąk własnych – wszystko się spinało i cieszyło zmysły, a ja mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się trafić na taką imprezę.

Poznałam:

Miss Sherry Vine, i Biankę del Rio! Niesamowita energia podczas M&G, show mocno prześmiewczy i wybitnie niepoprawny politycznie, ale: czułam się absolutnie zaopiekowana, przywitana i ugoszczona, a do tego jeszcze uśmiałam się jak norka. To jest to doświadczenie, dla którego kupuję M&G.


Popełniłam/napisałam:

…większą połowę (tak, tak, wiem...) opowiadania do kolejnej antologii, oraz konspekt i pierwszy rozdział fanfika dla fandomu, który (nie wiedzieć, czemu) nieustannie czeka na to, co jeszcze nowego wymyślę. Chyba na dobre odblokowało mi się coś w głowie, i mogę pisać swobodniej – coś może nawet ukaże się niedługo w medium bardziej oficjalnym niż AO3, ale dopóki wydawca nic o tym oficjalnie nie powiedział – milczę i ja.

 


I tak oto, Proszę SzanPaństwa, minęły mi ostatnie dwa miesiące: było sporo dobrego, w tle dużo smutku, o którym się tutaj nie pisze – ale jest, trochę zatruwa życie, a trochę pilnuje, żeby nie tracić perspektywy.

Czego i Wam (zachowania perspektywy, nie smutku) serdecznie życzę.

Maple