Thursday 30 August 2018

109/156: Aleksandra Ziółkowska, „Na tropach Wańkowicza”


Te książki mam po Dziadku. Stare, zaczytane wydania – Ziele na kraterze, Tędy i owędy – wzbogacone o wyszperane w antykwariatach Reportaże zagraniczne czy Królika i oceany. I tę biografię-nie-biografię: opowieść o pisarzu, i o Jego metodzie, o tym jak pracował i przygotowywał materiały do swoich książek.

Jak Komeda  był biografią jazzu, a Hamlet w stanie spoczynku - biografią miejsca, tak Na tropach Wańkowicza jest biografią pracy pisarskiej, prawideł rządzących opasłą kartoteką fiszek i referencji, kontaktami z osobami indagowanymi na okoliczność informacji związanych z tematami opracowywanych przez Wańkowicza książek, i tak dalej, i tym podobne. To szczupła objętościowo książeczka sprzed kilkudziesięciu lat, tchnąca atmosferą zapomnianego języka, kindersztuby i epistolografii które odeszły w zapomnienie wraz z "nową szkołą" polskiego reportażu, netykietą i komunikatorami internetowymi.

Wańkowicz nie stworzył własnej "szkoły" reportażu, ponieważ nie sposób jest naśladować Jego styl pisania: kiedy jako dziecko pochłaniałam po wielokroć Ziele na kraterze, miałam wrażenie zanurzania się w obcym królestwie wydarzeń, słów i wartości, jak (to użyję wyświechtanego, acz pasownego porównania) początkujący nurek, po raz pierwszy obcujący z ogromem form życia w obrębie jednego skrawka rafy koralowej.

Aleksandra Ziółkowska towarzyszyła Melchiorowi Wańkowiczowi przy pracach nad jego ostatnimi książkami, między innymi Karafką La Fontaine'a, odbywając najprzeróżniejsze wyprawy w głąb oceanu wyobraźni Mistrza. Czytelnik śledzi ich trasę z podziwem i niedowierzaniem - po czym zmierza do biblioteki, w poszukiwaniu kolejnych "map"-kluczy do tej nieporównywalnej do niczego twórczości.

I taki, śmiem twierdzić, jest (lub być powinien) ostateczny cel i powód istnienia każdej biografii - tu zrealizowany w dwustu co najmniej procentach.

108/156: Gabriel Michalik, „Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie”


Biografia miejsca nadal jest biografią, dla mnie osobiście: być może nawet bardziej niż opowieść o pojedynczym ludzkim istnieniu, ponieważ przedstawia ludzkie triumfy i dramaty w perspektywie i skali (vide: Komeda Grzebałkowskiej). Perspektywa zaś odziera życie ludzkie z banału, i przydaje mu głębi.

Ależ to był pretensjonalny wstęp.

Hamlet w stanie spoczynku jest biografią miejsca - Domu Aktora Weterana w Skolimowie. To sprawnie i płynnie poprowadzona opowieść o Idei: pomyśle stworzenia azylu dla emerytowanych pracowników polskich scen, zarówno dla wielkich tuzów, jak i dla "wiecznych" odtwórców ról drugoplanowych. Autor (pochodzący z aktorskiej rodziny, a więc związany ze Skolimowem szczególnym rodzajem więzi) prowadzi czytelnika przez historię schroniska, przy okazji tłumacząc, jak doszło do tego, że jeden ze skolimowskich pawilonów nosi imię Bolesława Bieruta, a mieszkańcami Domu opiekują się bezhabitowe zakonnice. Tekst obfituje w anegdoty i szczegóły biograficzne aktorów i pracowników teatru, których losy warto ocalić od zapomnienia - i temu służy tekst Hamleta: przekazaniu kolejnym pokoleniom teatromanów wiedzy, jakiej nie można nabyć poprzez lekturę suchych, encyklopedycznych zapisów. Dla mnie osobiście bardzo interesujące okazały się również anegdoty (oraz didaskalia) dotyczące filmu Jacka Bławuta Jeszcze nie wieczór, który zaliczam do moich ulubionych fabuł quasi-biograficznych (tudzież, najzwyczajniej w świecie, dobrych kawałków sztuki filmowej).

Dla niespełnionego teatrologa, Hamlet w stanie spoczynku jest książką wymarzoną. Dla miłośnika teatru, literatury biograficznej lub dobrze napisanej gwaędy - również. Aż mi wstyd, że tak długo zbierałam się do jej przeczytania - ale teraz, gdy już to zrobiłam, będę polecać Gabriela Michalika na prawo i lewo. (I rzucę się na biografię Danuty Szaflarskiej pióra tegoż Autora, jak tylko przypadnie moja kolej w bibliotece...) Zdecydowanie warto!

Wednesday 29 August 2018

107/156. Zdzisław Beksiński: “Dzień po dniu kończącego się życia. Dzienniki, rozmowy”


Będzie krótko, bo i książkę (skądinąd, pokaźnej objętości) przeczytałam na dwa „rzuty”: o wiele bardziej zainteresował mnie „segment” zawierający rozmowy tyczące się osoby i życia Zdzisława Beksińskiego, niż Jego dzienniki. Sprawdza się w nich schemat często przywoływany w przypadku artystów przodujących w jakiejś dziedzinie sztuki: znakomite operowanie pewnymi środkami wyrazu nie zawsze przekłada się na podobną biegłość w innych formach wypowiedzi. Beksiński był wielkim malarzem i grafikiem – ale o własnym życiu prywatnym i zawodowym pisać albo nie chciał (choć w takim razie – po cóż byłby mu przez lata prowadzony dziennik?), albo nie potrafił. Dzienniki prowadzone w burzliwym okresie życia Artysty – przedstawiony fragment obejmuje okres od wczesnych lat dziewięćdziesiątych (a więc jeszcze za życia Zofii i Tomasza Beksińskich) do dnia śmierci Zdzisława Beksińskiego – dotyczą w lwiej swej części bieżącej pogody, parametrów pożądanego przez Piszącego sprzętu komputerowego, skrupulatnie wyliczanych dolegliwości zdrowotnych oraz kolejnych wersji listów pisanych przez Artystę do marszanda. Jeżeli zatem sięgacie po tę książkę w nadziei zyskania wglądu w umysł Artysty, i pogłębienia Waszego zrozumienia dla Jego dzieł i/lub życia wewnętrznego – ze swojego, wybitnie subeiktywnego punktu, serdecznie Wam odradzam tę lekturę. Ukończyłam ją, co prawda, bardzo szybko – ale w żadnym razie nie mogę powiedzieć, żebym poczuła się nią ubogacona.

Krótko i na temat: więcej dowiedziałam się z tej części książki, w której osoby postronne mówiły o swoim doświadczeniu znajomości ze Zdzisławem Beksińskim, niż ze słów samego Artysty. Pozostaję zatem przy nabożnej kontemplacji Jego obrazów, i godzę się z tym, że więcej już nie zrozumiem.