Sunday 10 April 2022

Obejrzałam „Tajemnice Dumbledore’a”, żebyście Wy nie musieli. Recenzja ze spoilerami.

Zacznijmy od disclaimera: programowo oglądam filmy z cyklu potterowskiego z napisami, na które to napisy nie zwracam uwagi, więc pewne pojęcia będą i tutaj zostawione po angielsku.

Plus, oczywiście: skoro zdecydowaliście się, P.T. Czytelnicy, kliknąć w łącze opisane powyższym tytułem, możecie się z góry domyślać, jakiego typu będzie to recenzja, i jakie są moje ogólne wrażenia na temat filmu. Potraktujcie, proszę, powyższe jako przestrogę.

Na wypadek, gdyby Państwo nie pamiętali: poprzednia część cyklu o fantastycznych zwierzętach, „Zbrodnie Grindelwalda”, pozostawiła nas z niespodziewaną informacją tyczącą się tożsamości Credence’a, aka. Aureliusa Dumbledore’a, oraz z Albusem chowającym do kieszeni niewielką fiolkę zawierającą mieszaninę krwi Gellerta Grindelwalda i własnej: tak zwany pakt krwi, który nie pozwala żadnemu z panów walczyć otwarcie przeciwko drugiemu. My zaś, ciągnięci przez kamerę, zostawiliśmy na moście wiodącym do Hogwartu wesołą gromadkę w postaci Tezeusza Scamandra, Tiny Goldstein, Jacoba Kowalskiego i Yusufa Kamy (plus ludzi z Ministerstwa Magii, których nazwiska nic Państwu nie powiedzą).

Upływa pewien czas: ciężko powiedzieć, ile konkretnie. Jacob ledwo co zdążył dotrzeć z powrotem do swojej cukierni na Brooklynie, a Credence’owi, w poprzednim filmie krótko ostrzyżonemu, włosy urosły do podbródka. Jacob spotyka w Nowym Jorku Eulalię (Lally) Hicks, nauczycielkę Obrony przed Czarną Magią z Hogwartu (poznaliśmy ją w króciutkiej scenie w „Zbrodniach…”: to z nią Nicolas Flamel rozmawiał przez magiczny, dziewiętnastowieczny ekwiwalent smartphone’a; jeśli nie pamiętacie, o czym mówię, nie martwcie się – musiałam zrobić szybką powtórkę, żeby skojarzyć), i zostaje w te pędy przetransportowany z powrotem do Hogwartu, gdzie zbiera się Zespół Do Spraw Specjalnych, Absolutnie Nie Armia Dumbledore’a (w skrócie: ZDSSANAD). W tym samym czasie Newt udaje się do prawdopodobnych Chin, aby uczestniczyć w narodzinach qilina (kirina, jak powiedzieliby japoniści): alas, Credence, wraz z gromadką sympatyków Grindelwalda, zabija matkę i porywa źrebiątko. (Newtowi ostaje się przegapione przez agresorów drugie źrebię, które trafia do walizki na odchowanie.) Qilin ma zdolność widzenia przyszłości: ZDSSANAD zmuszony jest zatem działać w sposób absolutnie nieprzewidywalny i nielogiczny, aby pokonać złego Gellerta.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, scenarzyści „Tajemnic Dumbledore’a” również nie siedzieli podczas pisania zbyt blisko złóż logiki i sensu.

[TW: gore, przemoc wobec zwierząt i ludzi, przedmiotowe wykorzystanie tematu osób LGBT, ksenofobia, etc.]

(Źródło)

Zwierzęta opuściły wybieg

Po pierwsze i zasadnicze: nie mam pojęcia, czemu te filmy nadal sprzedawane są pod tytułem „Fantastyczne zwierzęta”: w pierwszym mieliśmy pięknie zróżnicowany zwierzyniec, to prawda, obecność zwierzów stanowiła ważną część fabuły, a poza tym było uciesznie i kolorowo, mimo obecności poważniejszych motywów. Począwszy od drugiej części, ale szczególnie w trzeciej, zwierzęta pojawiają się jakby przypadkiem, a ich udział w przedstawionych wydarzeniach jest… mocno incydentalny. Dowiadujemy się, owszem, że oprócz przewidywania przyszłości qilin posiada zdolność zaglądania w ludzkie dusze, i w związku z tym potrafi dokonać wyboru Przewodniczącego Międzynarodowej Federacji Czarodziejów (one wizard to rule them all): nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że równie dobrze można by osiągnąć ten efekt przy użyciu, powiedzmy, magicznego szydełka. Oprócz qilinów (sztuk trzy, jedna szybko uśmiercona), w filmie pojawiają się ponadto: na wpół spopielały feniks Credence’a, Teddy the Niffler, Pickett-patyczak, jeden ptakowaty stwór, który ratuje Newta i osierocone źrebiątko qilina z opałów, po czym znika na dobre – oraz gromada maleńkich skorpionopodobnych draństw, skupionych wokół jednego GIGANTYCZNEGO skorpiona. Więcej zwierząt nie stwierdzono.

A skoro już o skorpionach mowa…

Aktualizacja kategorii wiekowej

Ten wielki skorpion? On zjada ludzi, a oślizgłe, okrwawione resztki wypluwa, żeby maluchy mogły się pożywić. Sceny owego pożywiania się mają miejsce w kazamatach niemieckiego więzienia dla czarodziejów (o czym poniżej), są zatem raczej ubogie w światło, choć nadal… obrazowe – ale już scena, w której Grindelwald postawia zabawić się z małym qilinem w rzeźnika halal (aby następnie przywrócić zwierzątko do życia i zaskarbić sobie jego lojalność, patrz powyżej), jest BARDZO DOBRZE oświetlona, i mocno niesmaczna.

Nie wiem, co sobie na ten temat pomyślała obecna na „moim” seansie matka trojga dzieci, z których dwoje musiało przynieść sobie poduszki, żeby dobrze widzieć ekran. Osobiście – nie polecam „Tajemnic…” jako filmu dla całej rodziny, po którym można skoczyć na watę cukrową…

Springtime for Grindelwald

…szczególnie, że Gellert G. przestaje się cackać, i robi wjazd do berlińskiego Ministerstwa Magii, gdzie (przy poparciu tak zwanego ludu, oraz jednego - nie dosłownie - bezkręgowego polityka) zostaje ogłoszony niewinnym wszelkich przypisywanych mu zbrodni, i staje do walki o fotel Przewodniczącego. Są, z grubsza, lata 30. dwudziestego wieku. Estetyka i retoryka towarzysząca scenom berlińskim nie pozostawia wątpliwości co do tego, czym inspirowali się twórcy filmu. Grindelwald wygłasza zresztą kilka zgrabnych mów na temat supremacji czarodziejów i konieczności wyniszczenia osób niemagicznych, co również brzmi… złowieszczo znajomo. Jeżeli cokolwiek dobrego z tego wypływa, to „nawrócenie się” Queenie Goldstein, siostry Tiny i ukochanej Jacoba, którą G.G. zwiódł w poprzednim filmie wizją urzeczywistnienia jej marzeń o małżeństwie z mugolem (cha, cha, cha). Rzeczony mugol pada zresztą ofiarą klątwy Cruciatus. Przykro mi, Jacob - i przykro mi, wszyscy widzowie, którzy musieliście to oglądać.

Do zwolenników Grindelwalda dołącza za to Yusuf Kama (łączny czas na ekranie: +/- 7 minut?), oczywiście – jako szpieg Dumbledore’a, o czym przekonujemy się w ostatnim możliwym momencie. (Znowu brzmi znajomo, tym razem w ramach franczyzy.)

Dumbledore Family Values

Co tymczasem słychać u Dumbledore’a? A w zasadzie, u wszystkich Dumbledore’ów, gdyż oprócz Albusa i „Aureliusa” pojawia się także Aberforth (zamierzony running gag scenarzystów to, powtarzana przez kilka postaci, fraza: „Dumbledore ma brata??”, która ani razu nie brzmi zabawnie). Po kolei: Albus jest tym gejem, którego pierwsze wielka miłość okazała się być Złym Człowiekiem, i to jest w zasadzie cała jego osobowość w filmie (to się nazywa: najgorsza możliwa kalka, pod którą można podciągnąć osobę należącą do jakiejkolwiek mniejszości, i wypada po prostu niesmacznie). „Wymarza sobie” spotkanie z Gellertem przy herbatce (scena otwierająca film), podczas której na pytanie: Czemu za mną szedłeś?, odpowiada śmiało: Because I fell in love with you (jakże progresywnie!); zjada kilka kolacji z Aberforthem, wpatruje się w portret Ariany, i wreszcie – spotyka się z Credence’em, któremu mówi: tak, jesteś z mojej rodziny, ale nie jesteś moim bratem, Gellert cię okłamał, więcej o tym później, cześć. Credence, tymczasem, powoli umiera, podobnie jak niegdyś Ariana: jako obscuriel, przepełniony chaotyczną magią, jest już u kresu życia (stąd częściowe spopielenie feniksa), i w ostatnim momencie próbuje zabić Grindelwalda. (Osobowością Credence’a jest werteryzm.) Ratuje go, między innymi, Aberforth (WIELKI SPOILER): ojciec Credence’a, który wdał się w romans z „lokalną wieśniaczką” mniej-więcej w tym samym czasie, kiedy Albus chodził z Gellertem. Jeśli dobrze kojarzę oś czasu, Aberforth był wtedy jeszcze uczniem: może dlatego rodzice panienki odesłali ją i (potencjalne) dziecko do Ameryki? Samo to nie tłumaczy jeszcze, czemu Aberforth nigdy nie próbował odnaleźć swojego syna: nie oczekujmy jednak logiki, bo się sparzymy i zniesmaczymy. (Osobowością Aberfortha jest mrukliwość.)

O czym będą fanfiki?

O końcowym pojedynku Grindelwalda i Dumbledore’a, w którym nikt nie ginie, fiolka z Paktem Krwi rozpryskuje się na kawałki, a każdy z panów zastyga na długą chwilę z ręką na sercu ukochanego. Zsynchronizowane bicie serc zagłusza na moment ścieżkę dźwiękową. Nikt nie zadaje śmiertelnego ciosu. Grindelwald ucieka, w sposób, który teoretycznie pozwoliłby na definitywne zakończenie tej serii filmowej w tym dokładnie momencie… gdyby, no, wiecie. Film się nie spodobał.

Cha, cha.

A pan to kto?

Przyznajmy jednak otwartym tekstem: zmiana aktora wyszła Grindelwaldowi na bardzo dobre. Mads Mikkelsen w roli dowolnego czarnego charakteru to co prawda brutalny typecasting, ale robi o wiele lepszą robotę, niż jego poprzednik. Jeżeli coś się w „Tajemnicach…” udało, to na pewno sceny AD/GG (będą fanfiki, powiadam Wam), i spokojna, flegmatyczna psychopatyczność Mikkelsena. Kudos dla tego pana.

Kudos również dla mojego przeulubionego Richarda Coyle, aka. Moista von Lipwiga, któremu udało się zrobić z Aberfortha coś więcej, niż tylko naburmuszonego karczmarza. Plus, dostała mu się do wypowiedzenia potencjalnie najbardziej kultowa kwestia w całej franczyzie (Always.), co również nie zabolało, i zbliżyło się poziomem emocji do niezrównanego Alan Rickmana.

Enemies of the TERF, beware!

Mało było o Newcie – Newt… jest, i to chyba w zasadzie wszystko. W poprzednim filmie napędzała go głównie chęć pomocy Dumbledore’owi, i pojednania się z Tiną: tym razem nie musi się często pokazywać, gdyż jest zaledwie częścią ZDSSANAD…

…w którym brakuje Tiny.

Tak, dobrze przeczytaliście: Katherine Waterston pojawia się w dwóch scenach, w tym jednej niemej migawce z trailera (5-10 sekund), sprawiających wrażenie dokręconych naprędce. Nieobecność Tiny wytłumaczona jest jej pracą: jest teraz kierowniczką amerykańskiego biura aurorów, i jest NIEZWYKLE zajęta. Oczywiście, Tezeusz Scamander, zajmujący analogiczne stanowisko w Wielkiej Brytanii, jest pełnoprawnym członkiem ZDSSANAD – ale to jeszcze o niczym nie świadczy, prawda? Podobnie jak wybitnie asymetryczne rozstawienie osób i przedmiotów w kilku scenach, sugerujące, że kogoś lub coś wymazano z ekranu…

Być może snuję tutaj teorię spiskową, ale faktem jest, że Katherine Waterston zdecydowanie przeciwstawia się transfobii w swoich publicznych wystąpieniach, i można się łatwo domyślić, do kogo pije. Przypadek?

Przy tej okazji, uczcijmy również minutą ciszy fakt, że Minerva McGonagall również pojawia się w filmie dwa razy, z czego raz ma coś do powiedzenia (przez uchylone drzwi do pubu Aberfortha, zza których ledwo ją widać). Team: Minerva Deserved Better.

Na koniec:

Nie podchodźcie do „Tajemnic Dumbledore’a” bez powtórki drugiej części serii, i poczytania sobie o rodzeństwie Dumbledore, gdyż sporo może Wam umknąć.

Albo… przemyślcie, czy aby na pewno warto. Jeżeli stwierdzicie, że warto: chętnie popolemizuję!

 

Spokojnej niedzieli! Tutaj się medytuje przy If I Had A Heart Fever Ray. Jakże oldskulowo.