Tuesday 12 June 2018

73/104: J. M. Coetzee, "Dzieciństwo Jezusa"

Nie potrafię powiedzieć, czy bardziej mnie ta książka zmęczyła, czy zachwyciła. Sam pomysł - starszy mężczyzna ląduje w obcym kraju jako uchodźca, mając pod opieką małego chłopca przypadkowo spotkanego na łodzi, i próbuje przystosować się do życia w nowych warunkach - bardzo mnie urzekł; początkowe rozważania Simona o naturze życia na uchodźstwie (dlaczego mamy się wyrzekać marzeń o wyższych uczuciach, gwałtownych emocjach i pełnym życiu, dostając w zamian spokój, pracę, jedzenie i dach nad głową, których znaczenia nie sposób przecenić - a jednak jest tego wszystkiego zdecydowanie za mało?) również - a jednak im dalej w las, tym trudniej było mi zachować odpowiedni poziom skupienia.

Może to dlatego, że brak mi instynktu macierzyńskiego, i nie bardzo mogę sobie wyobrazić, że mogłabym aż tak rozpuścić dziecko, jak czyni to odnaleziona przez Simona "matka" małego Davida - a z drugiej strony, nie potrafię także wczuć się w postać samego Simona, który bez namysłu oddaje małego chłopca pod opiekę kobiecie obcej, niestabilnej emocjonalnie i... skomplikowanej. Sam David, na początku książki czuły, inteligentny i wywołujący u czytelnika sympatyzujący uśmiech, w miarę rozwoju akcji zamienia się w do granic irytującego bachora, czyli po naszemu - dziecko wychowywane bezstresowo. Zakończenie też mi się jakoś rozmyło, i w ogóle nie sprawiało wrażenia kody wieńczącej pierwszy etap nowego życia naszych bohaterów. Trochę szkoda, bo historia miała naprawdę spory potencjał - a potem jakoś się ta drezyna toczyła, toczyła, i w końcu stanęła w szczerym polu...

Nie była to pierwsza książka tego Autora, jaką miałam okazję czytać. Niestety, nie była też pierwszą, która mnie zachwyciła...

No comments:

Post a Comment