Zacznijmy od disclaimera: programowo oglądam filmy z cyklu
potterowskiego z napisami, na które to napisy nie zwracam uwagi, więc pewne
pojęcia będą i tutaj zostawione po angielsku.
Plus, oczywiście: skoro zdecydowaliście się, P.T.
Czytelnicy, kliknąć w łącze opisane powyższym tytułem, możecie się z góry
domyślać, jakiego typu będzie to recenzja, i jakie są moje ogólne wrażenia na
temat filmu. Potraktujcie, proszę, powyższe jako przestrogę.
Na wypadek, gdyby Państwo nie pamiętali: poprzednia część
cyklu o fantastycznych zwierzętach, „Zbrodnie Grindelwalda”, pozostawiła nas z niespodziewaną
informacją tyczącą się tożsamości Credence’a, aka. Aureliusa Dumbledore’a, oraz
z Albusem chowającym do kieszeni niewielką fiolkę zawierającą mieszaninę krwi Gellerta
Grindelwalda i własnej: tak zwany pakt krwi, który nie pozwala żadnemu z panów
walczyć otwarcie przeciwko drugiemu. My zaś, ciągnięci przez kamerę,
zostawiliśmy na moście wiodącym do Hogwartu wesołą gromadkę w postaci Tezeusza
Scamandra, Tiny Goldstein, Jacoba Kowalskiego i Yusufa Kamy (plus ludzi z
Ministerstwa Magii, których nazwiska nic Państwu nie powiedzą).
Upływa pewien czas: ciężko powiedzieć, ile konkretnie. Jacob
ledwo co zdążył dotrzeć z powrotem do swojej cukierni na Brooklynie, a Credence’owi,
w poprzednim filmie krótko ostrzyżonemu, włosy urosły do podbródka. Jacob spotyka
w Nowym Jorku Eulalię (Lally) Hicks, nauczycielkę Obrony przed Czarną Magią z
Hogwartu (poznaliśmy ją w króciutkiej scenie w „Zbrodniach…”: to z nią Nicolas
Flamel rozmawiał przez magiczny, dziewiętnastowieczny ekwiwalent smartphone’a;
jeśli nie pamiętacie, o czym mówię, nie martwcie się – musiałam zrobić szybką
powtórkę, żeby skojarzyć), i zostaje w te pędy przetransportowany z powrotem do
Hogwartu, gdzie zbiera się Zespół Do Spraw Specjalnych, Absolutnie Nie Armia
Dumbledore’a (w skrócie: ZDSSANAD). W tym samym czasie Newt udaje się do prawdopodobnych Chin,
aby uczestniczyć w narodzinach qilina (kirina, jak powiedzieliby
japoniści): alas, Credence, wraz z gromadką sympatyków Grindelwalda, zabija
matkę i porywa źrebiątko. (Newtowi ostaje się przegapione przez agresorów
drugie źrebię, które trafia do walizki na odchowanie.) Qilin ma zdolność
widzenia przyszłości: ZDSSANAD zmuszony jest zatem działać w sposób absolutnie nieprzewidywalny
i nielogiczny, aby pokonać złego Gellerta.
Szczęśliwym
zbiegiem okoliczności, scenarzyści „Tajemnic Dumbledore’a” również nie siedzieli
podczas pisania zbyt blisko złóż logiki i sensu.
[TW: gore, przemoc wobec zwierząt i ludzi, przedmiotowe wykorzystanie tematu osób LGBT, ksenofobia, etc.]
Zwierzęta opuściły wybieg
Po pierwsze i zasadnicze: nie mam pojęcia, czemu te filmy
nadal sprzedawane są pod tytułem „Fantastyczne zwierzęta”: w pierwszym mieliśmy pięknie
zróżnicowany zwierzyniec, to prawda, obecność zwierzów stanowiła ważną część fabuły, a poza tym było uciesznie i kolorowo, mimo obecności poważniejszych
motywów. Począwszy od drugiej części, ale szczególnie w trzeciej, zwierzęta
pojawiają się jakby przypadkiem, a ich udział w przedstawionych wydarzeniach
jest… mocno incydentalny. Dowiadujemy się, owszem, że oprócz przewidywania
przyszłości qilin posiada zdolność zaglądania w ludzkie dusze, i w związku z
tym potrafi dokonać wyboru Przewodniczącego Międzynarodowej Federacji
Czarodziejów (one wizard to rule them all): nie sposób jednak oprzeć się
wrażeniu, że równie dobrze można by osiągnąć ten efekt przy użyciu, powiedzmy,
magicznego szydełka. Oprócz qilinów (sztuk trzy, jedna szybko uśmiercona), w
filmie pojawiają się ponadto: na wpół spopielały feniks Credence’a, Teddy the
Niffler, Pickett-patyczak, jeden ptakowaty stwór, który ratuje Newta i osierocone
źrebiątko qilina z opałów, po czym znika na dobre – oraz gromada maleńkich
skorpionopodobnych draństw, skupionych wokół jednego GIGANTYCZNEGO skorpiona. Więcej
zwierząt nie stwierdzono.
A skoro już o skorpionach mowa…
Aktualizacja kategorii wiekowej
Ten wielki skorpion? On zjada ludzi, a oślizgłe, okrwawione resztki wypluwa, żeby
maluchy mogły się pożywić. Sceny owego pożywiania się mają miejsce w kazamatach
niemieckiego więzienia dla czarodziejów (o czym poniżej), są zatem raczej
ubogie w światło, choć nadal… obrazowe – ale już scena, w której
Grindelwald postawia zabawić się z małym qilinem w rzeźnika halal (aby
następnie przywrócić zwierzątko do życia i zaskarbić sobie jego lojalność,
patrz powyżej), jest BARDZO DOBRZE oświetlona, i mocno niesmaczna.
Nie wiem, co sobie na ten temat pomyślała obecna na „moim”
seansie matka trojga dzieci, z których dwoje musiało przynieść sobie poduszki,
żeby dobrze widzieć ekran. Osobiście – nie polecam „Tajemnic…” jako filmu dla
całej rodziny, po którym można skoczyć na watę cukrową…
Springtime for Grindelwald
…szczególnie, że Gellert G. przestaje się cackać, i robi
wjazd do berlińskiego Ministerstwa Magii, gdzie (przy poparciu tak zwanego ludu,
oraz jednego - nie dosłownie - bezkręgowego polityka) zostaje ogłoszony
niewinnym wszelkich przypisywanych mu zbrodni, i staje do walki o fotel Przewodniczącego.
Są, z grubsza, lata 30. dwudziestego wieku. Estetyka i retoryka towarzysząca
scenom berlińskim nie pozostawia wątpliwości co do tego, czym inspirowali się
twórcy filmu. Grindelwald wygłasza zresztą kilka zgrabnych mów na temat
supremacji czarodziejów i konieczności wyniszczenia osób niemagicznych, co
również brzmi… złowieszczo znajomo. Jeżeli cokolwiek dobrego z tego wypływa, to
„nawrócenie się” Queenie Goldstein, siostry Tiny i ukochanej Jacoba, którą G.G.
zwiódł w poprzednim filmie wizją urzeczywistnienia jej marzeń o małżeństwie z
mugolem (cha, cha, cha). Rzeczony mugol pada zresztą ofiarą klątwy Cruciatus. Przykro mi, Jacob - i przykro mi, wszyscy widzowie, którzy musieliście to oglądać.
Do zwolenników Grindelwalda dołącza za to Yusuf Kama (łączny
czas na ekranie: +/- 7 minut?), oczywiście – jako szpieg Dumbledore’a, o czym
przekonujemy się w ostatnim możliwym momencie. (Znowu brzmi znajomo, tym razem
w ramach franczyzy.)
Dumbledore
Family Values
Co tymczasem słychać u Dumbledore’a? A w zasadzie, u wszystkich
Dumbledore’ów, gdyż oprócz Albusa i „Aureliusa” pojawia się także Aberforth
(zamierzony running gag scenarzystów to, powtarzana przez kilka postaci,
fraza: „Dumbledore ma brata??”, która ani razu nie brzmi zabawnie). Po kolei:
Albus jest tym gejem, którego pierwsze wielka miłość okazała się być Złym Człowiekiem,
i to jest w zasadzie cała jego osobowość w filmie (to się nazywa: najgorsza
możliwa kalka, pod którą można podciągnąć osobę należącą do jakiejkolwiek
mniejszości, i wypada po prostu niesmacznie). „Wymarza sobie” spotkanie z
Gellertem przy herbatce (scena otwierająca film), podczas której na pytanie: Czemu
za mną szedłeś?, odpowiada śmiało: Because I fell in love with you (jakże
progresywnie!); zjada kilka kolacji z Aberforthem, wpatruje się w portret
Ariany, i wreszcie – spotyka się z Credence’em, któremu mówi: tak, jesteś z
mojej rodziny, ale nie jesteś moim bratem, Gellert cię okłamał, więcej o tym później,
cześć. Credence, tymczasem, powoli umiera, podobnie jak niegdyś Ariana: jako obscuriel,
przepełniony chaotyczną magią, jest już u kresu życia (stąd częściowe
spopielenie feniksa), i w ostatnim momencie próbuje zabić Grindelwalda. (Osobowością
Credence’a jest werteryzm.) Ratuje go, między innymi, Aberforth (WIELKI
SPOILER): ojciec Credence’a, który wdał się w romans z „lokalną
wieśniaczką” mniej-więcej w tym samym czasie, kiedy Albus chodził z Gellertem. Jeśli
dobrze kojarzę oś czasu, Aberforth był wtedy jeszcze uczniem: może dlatego
rodzice panienki odesłali ją i (potencjalne) dziecko do Ameryki? Samo to nie
tłumaczy jeszcze, czemu Aberforth nigdy nie próbował odnaleźć swojego syna: nie
oczekujmy jednak logiki, bo się sparzymy i zniesmaczymy. (Osobowością
Aberfortha jest mrukliwość.)
O czym będą fanfiki?
O końcowym pojedynku Grindelwalda i Dumbledore’a, w którym
nikt nie ginie, fiolka z Paktem Krwi rozpryskuje się na kawałki, a każdy z
panów zastyga na długą chwilę z ręką na sercu ukochanego. Zsynchronizowane bicie
serc zagłusza na moment ścieżkę dźwiękową. Nikt nie zadaje śmiertelnego ciosu. Grindelwald
ucieka, w sposób, który teoretycznie pozwoliłby na definitywne zakończenie tej
serii filmowej w tym dokładnie momencie… gdyby, no, wiecie. Film się nie spodobał.
Cha, cha.
A pan to kto?
Przyznajmy jednak otwartym tekstem: zmiana aktora wyszła
Grindelwaldowi na bardzo dobre. Mads Mikkelsen w roli dowolnego czarnego
charakteru to co prawda brutalny typecasting, ale robi o wiele lepszą
robotę, niż jego poprzednik. Jeżeli coś się w „Tajemnicach…” udało, to na pewno
sceny AD/GG (będą fanfiki, powiadam Wam), i spokojna, flegmatyczna psychopatyczność
Mikkelsena. Kudos dla tego pana.
Kudos również dla mojego przeulubionego Richarda
Coyle, aka. Moista von Lipwiga, któremu udało się zrobić z Aberfortha coś
więcej, niż tylko naburmuszonego karczmarza. Plus, dostała mu się do
wypowiedzenia potencjalnie najbardziej kultowa kwestia w całej franczyzie (Always.),
co również nie zabolało, i zbliżyło się poziomem emocji do niezrównanego Alan Rickmana.
Enemies
of the TERF, beware!
Mało było o Newcie – Newt… jest, i to chyba w zasadzie
wszystko. W poprzednim filmie napędzała go głównie chęć pomocy Dumbledore’owi,
i pojednania się z Tiną: tym razem nie musi się często pokazywać, gdyż jest
zaledwie częścią ZDSSANAD…
…w którym brakuje Tiny.
Tak, dobrze przeczytaliście: Katherine Waterston pojawia się
w dwóch scenach, w tym jednej niemej migawce z trailera (5-10 sekund),
sprawiających wrażenie dokręconych naprędce. Nieobecność Tiny wytłumaczona jest
jej pracą: jest teraz kierowniczką amerykańskiego biura aurorów, i jest NIEZWYKLE
zajęta. Oczywiście, Tezeusz Scamander, zajmujący analogiczne stanowisko w
Wielkiej Brytanii, jest pełnoprawnym członkiem ZDSSANAD – ale to jeszcze o
niczym nie świadczy, prawda? Podobnie jak wybitnie asymetryczne rozstawienie
osób i przedmiotów w kilku scenach, sugerujące, że kogoś lub coś wymazano z
ekranu…
Być może snuję tutaj teorię spiskową, ale faktem jest, że
Katherine Waterston zdecydowanie przeciwstawia się transfobii w swoich
publicznych wystąpieniach, i można się łatwo domyślić, do kogo pije. Przypadek?
Przy tej okazji, uczcijmy również minutą ciszy fakt, że
Minerva McGonagall również pojawia się w filmie dwa razy, z czego raz ma coś do
powiedzenia (przez uchylone drzwi do pubu Aberfortha, zza których ledwo ją
widać). Team: Minerva Deserved Better.
Na koniec:
Nie podchodźcie do „Tajemnic Dumbledore’a” bez powtórki drugiej
części serii, i poczytania sobie o rodzeństwie Dumbledore, gdyż sporo może Wam
umknąć.
Albo… przemyślcie, czy aby na pewno warto. Jeżeli stwierdzicie,
że warto: chętnie popolemizuję!
Spokojnej niedzieli! Tutaj się medytuje przy If I Had A
Heart Fever Ray. Jakże oldskulowo.