Tuesday, 22 January 2019

Depresja Tatuażysty

Podobno mieliśmy wczoraj Blue Monday: najbardziej depresyjny dzień w roku. Z przykrością stwierdzić muszę, że moja depresja zaczęła się już w niedzielę – co gorsza, za przyczyną KSIĄŻKI. Absolutnie niedopuszczalne i wręcz niewyobrażalne!

Na Tatuażystę z Auschwitz Heather Morris czaiłam się już od kilku miesięcy, kiedy wpadł mi w oczy w sekcji nowości na stronie naszej biblioteki. Byłam cierpliwa. Odczekałam swoje, walcząc z Rodzicielką o prawo do dokonania rezerwacji (Rodzicielka używa w tym celu zarówno własnego, jak i mojego konta), oraz o nadejście mojej kolejki w wypożyczalni. Odebrałam triumfalnie upragnioną pozycję… i zawiodłam się na całej linii.

Mam pytania, ale nie spodziewam się na nie odpowiedzi.

Pamiętajmy, że książka powstała na bazie wywiadu z bohaterem, przeprowadzonego przez Autorkę-Nowozelandkę (której rodzice przybyli do tego pięknego kraju z Niemiec).

Po pierwsze: w jaką pętlę czasową tutaj wpadliśmy? Na skrzydełku tylnej okładki stoi napisane, że Lale Sokołow – człowiek, który przetrwał niewolę w obozie zagłady, pracując przy tatuowaniu numerów na przedramionach nowoprzybyłych więźniów – czekał z odpowiedzeniem swojej historii do śmierci swojej żony (którą poznał, i w której zakochał się, przebywając w obozie), którą przeżył o piętnaście (15) lat. Dowiadujemy się również, że Lale przybył do Auschwitz „z pierwszym transportem więźniów”, w kwietniu 1942. No, dobrze. Niech tak będzie. Przystąpmy do lektury.
Z książki dowiadujemy się, że słowaccy Żydzi otrzymali w początkach 1942 roku ultimatum: z każdej rodziny jedno „dorosłe dziecko” miało zostać wytypowane do wyjazdu na „roboty”: najpierw do obozu przejściowego w Pradze, następnie zaś – w nieznane (czyli do Treblinki). Lale, kawaler, zgłosił się na ochotnika na miejsce swego żonatego brata, i pojechał. Cała rodzina ze łzami w oczach żegnała go na dworcu w słowackim miasteczku. Lale spędził w Pradze pięć (5) dni, po czym został zapakowany do wagonu bydlęcego, i ruszył w dalszą drogę. Nadążacie? Bardzo dobrze.
Po zakończeniu właściwej historii, w książce pojawia się sekcja pod tytułem „Dodatkowe informacje”. Dowiadujemy się z niej, że: a) żona Lalego zmarła w roku 2003, on sam zaś – w 2006, b) rodzice Lalego przybyli do Auschwitz w marcu 1942, i prawdopodobnie zostali od razu straceni.

Chciałabym wiedzieć, którędy jechał ten pociąg z Pragi do Birkenau. Chyba zahaczył o Helsinki.

Po drugie: gdzie był redaktor/korektor? Jeśli na stronie X narrator informuje nas, że jedynym wolnym dniem jest w obozie niedziela, to czemu na stronie X+15 wysyła „ukochanej” (cudzysłów, bo widział ją dwa razy, choć uczucie ogniem płonie) kartkę z prośbą o spotkanie w sobotę? I czemu już od strony X+25 wszędzie pojawia się niedziela? I gdzie pochowały się niektóre diakrytyki? Uciekły ze wstydu?...

Po trzecie: co ja czytam? Blurb na tylnej okładce głosi, że książka została napisana językiem najszlachetniej powściągliwym. Nie miałam świadomości, że oznacza to kompletnie wyzucie z emocji, zerowy wgląd w życie wewnętrzne bohatera, ckliwość, tanią sensację (opis gwałtu) i na wpół pornograficzne opisy seksu w kanciapie u przekupionej czekoladą kapo z bloku 29.

A skoro już przy czekoladzie jesteśmy…

Po czwarte: jak mu się to wszystko udaje? Właściwie od samego początku pobytu w obozie, Lale prowadzi szmugiel. Nikt mu nie odmawia, nie protestuje, że to niebezpieczne, że ryzykuje się życiem własnym i osób trzecich. Nie. Wystarczy jedna wzmianka o geszefcie, i wszyscy lecą na wyścigi, żeby załatwiać jedzenie, leki, czekoladę i nylonowe pończochy (!) – za które płaci się zresztą pieniędzmi i klejnotami, zwiniętymi z przechowalni, w której zostają złożone po rewizji nowych więźniów. A kiedy Lale w końcu „wpada”, i trafia na tortury – jego katem okazuje się być mężczyzna, którego tatuażysta nieco wcześniej wypatrzył, nakarmił, i zjednał sobie; bicie jest więc na pokaz, i nie boli tak bardzo. Aha.

I wreszcie, po piąte: jak tutaj czemukolwiek wierzyć? Bo widzicie: jestem w stanie wyobrazić sobie, że esesman, który prawie dusi butem pomocnika Lalego, samemu tatuażyście wyświadcza przysługi a konto tego, co Lale KIEDYŚ DLA NIEGO ZROBI. Mało to prawdopodobne, ale – powiedzmy. Jestem w stanie założyć, że doktor Mengele był na tyle zajęty/zmęczony/zblazowany, że zignorował Lalego, który wywrzeszczał mu w twarz coś o „krwiożerczych bestiach”. Być może dobry doktor był mu zmęczony – zaledwie kilka dni wcześniej wykastrował przecież wspominanego już asystenta Lalego (notabene – za dużo mniejsze przewinienie). Ten poziom abstrakcji jeszcze mi się mieści w głowie.

Ale fakt, że po wyzwoleniu obozu Lale trafia na „służbę” do czerwonoarmistów, którzy mieszkają w pięknym, eleganckim domu, nie nadużywają alkoholu, i płacą lokalnym kobietom za dobrowolnie ofiarowane usługi seksualne – i to płacą w kamieniach szlachetnych? Tu kończy się moja wyobraźnia. Science fiction piętro wyżej.

Na zakończenie: cytat z rozmowy Lalego z Gitą, obozową ukochaną/kochanką, a powojenną żoną:

-……Wybranie życia jest aktem buntu, formą heroizmu.
- W takim razie kim ty jesteś?
- Dano mi wybór, mogłem przyłożyć rękę do zagłady naszych rodaków i postanowiłem to zrobić, żeby przeżyć. Mogę tylko mieć nadzieję, że pewnego dnia nie uznają mnie za kata lub kolaboranta.
Gita pochyla się nad nim i całuje go.
- Dla mnie jesteś bohaterem.
A dla mnie, niestety, nie...

No comments:

Post a Comment