Saturday 29 February 2020

Płyńcie, łzy moje, rzekł recenzent. Marta Kisiel: "Płacz"

Recenzja zawiera odniesienia do POPRZEDNICH tomów cyklu wrocławskiego. Jeżeli jeszcze ich nie czytaliście (ale jak to???), przygotujcie się na spoilery.

Trudno jest napisać trylogię, w której każdy tom trzyma wysoki poziom, a fabuła poszczególnych części tworzy spójną całość. Czasami ta sztuka nie udaje się nawet najlepszym (cykl husycki, kaszl, kaszl). A cała sprawa nabiera rumieńców, kiedy autor popełnia DRUGI tom trylogii na CZTERY LATA przed tomem pierwszym...


Podsumujmy. Chronologicznie, historia zaczyna się od panien Stern, w powieści Toń (data pierwszego wydania: maj 2018). W ostatnich zdaniach tejże Matylda Bolesna i Ramzes obserwują Salkę Przygodę, nową sublokatorkę sióstr Bolesnych i bohaterkę drugiego tomu cyklu wrocławskiego - Nomen Omen (data pierwszego wydania: luty 2014). Czytelnik, który trafił na twórczość Marty Kisiel w ciągu ostatnich dwóch lat, mógł przeczytać Nomen Omen przy okazji wznowienia (z PRZEPIĘKNĄ okładką autorstwa niezawodnego Tomasza Majewskiego) w roku 2019, i zastanowić się: ale hola, jak to, po co te wszystkie kombinacje? Skoro chodziło o znalezienie grobu pradziadka Salki, pogrzebanego potajemnie pod koniec drugiej wojny światowej – czy nie prościej byłoby zwrócić się o pomoc do „moralnie ambiwalentnego” strzygonia, lub jednej ze znajomych psychopompek (właśnie wymyśliłam tę wersję, i jestem dumna!), zamiast biegać bez sensu po wrocławskich nekropoliach?! Ano, Drogi Czytelniku, nie byłoby prościej, albowiem w momencie pisania Nomen Omen ani Ramzes, ani panny Stern nie zaistnieli jeszcze w Kisielversum…

I oto przychodzi Płacz, tom trzeci, spinający całą historię – i trzeba w jakiś sprytny sposób ogarnąć tę nietypową sytuację, tudzież wyjaśnić, czemu kogoś nie było tam, gdzie mógłby być. Czy się udało?

A jak nie, jak tak!

-

To jest ta sytuacja, kiedy okładka Tomasza Majewskiego jest tak dobra, że w zasadzie nie powinno się niczego więcej dodawać do zdjęcia... a jednak, jestem niepoprawna.
Mam grupę przyjaciółek, które na każdy otrzymany przeze mnie egzemplarz recenzencki książki Marty Kisiel reagują zdrową zazdrością, i pytają, jak jest. Tym razem pytanie było nieco inne: Czy Płacz powoduje straty emocjonalne? No cóż… Od wydarzeń opisanych w Toń upłynęło niewiele czasu; od śmierci Mili Bolesnej w Nomen Omen jeszcze mniej: to chyba naturalne, że bohaterowie (a szczególnie bohaterki) muszą przepracować swoje traumy, i nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości: z niedawno odkrytymi mocami (Eleonora) tudzież we – względnej – normalności (Jaga i Matylda). Nie jest łatwo, mili moi – szczególnie gdy jedna z panien Stern znika w tajemniczych okolicznościach, po Ramzesie również ginie wszelki ślad, a telefon sióstr Bolesnych ponownie przemawia wielogłosem niewiadomego pochodzenia… W poszukiwaniu odpowiedzi na nowe i stare pytania, nasi bohaterowie wyruszają w zaśnieżone Góry Sowie, aby stanąć oko w oko z historią najnowszą i mniej nową, naprawić dawne błędy i uciszyć zmory: czasami bardzo dosłownie. Czy im się uda, i wyjdą z tej przeprawy bez szwanku? A, to się dopiero okaże…

-

Wiadomo nie od dziś, że Marta Kisiel lubuje się wielce w zgłębianiu historii Wrocławia i Dolnego Śląska (ze szczególnych uwzględnieniem pierwszej połowy ubiegłego wieku): było to widać wyraźnie w poprzednich tomach cyklu wrocławskiego, i nie inaczej jest w przypadku Płacz. Zanurzenie bohaterów w głębiny czasu – dosłownie i w przenośni – pozwala czytelnikowi poznać fakty, o których zazwyczaj nie uczy się w szkole ani nie wspomina w podręcznikach: tu wielkie chapeau bas dla Ałtorki za odważne branie się za bary z tymi aspektami historii narodowej i regionalnej, o której wiele osób chciałoby możliwie jak najszybciej zapomnieć. Tymczasem: trzeba pamiętać, trzeba rozmawiać (prawda, Gerd?), i brać odpowiedzialność za to, co od nas zależy.
I pomagać, jeśli tylko można.

Aby nie zdradzać zbyt wiele z fabuły, powiem krótko: w odciętym od świata pensjonacie w Górach Sowich dzieją się rzeczy dramatyczne i niesamowite. Na jaw wychodzą pilnie strzeżone sekrety – dawne i nowe – miłość nie zawsze triumfuje (chociaż…), a przeznaczenie można oszukać. Panny Stern, Matylda oraz ich kawalerowie (ha!) będą kilkakrotnie stawać przed wyborem: zawrócić, czy przeć naprzód? Odnaleźć zgubę, której poszukuje nowy znajomy Eleonory, czy przyjąć, że sprawa jest przesądzona i nic nie da się zrobić? Zaakceptować zmiany, jakie w nich zachodzą (żadna ze Sternówien nie będzie już taka sama: a największa taka zmiana czeka na... Dżusi, czego zapewne niewielu czytelników Toń mogłoby się spodziewać), czy walczyć przeciw nim do upadłego?
Poświęcić wszystko dla dobra ogółu, czy… wykazać się odrobiną zdrowego egoizmu?

Celowo piszę ogólnikami, ponieważ znaczna część fabuły Płacz rozgrywa się nie w ruinach zamków, starych sztolniach, czy śniegiem zasypanych pensjonatach, ale w sferze psychologicznej (moralnej), i to od Was, P.T. Czytelnicy, zależeć będzie ostateczna interpretacja finału tej historii.

Ja odpowiadam na pytanie moich przyjaciółek: YHY…

-

Dwie rzeczy, o których musicie wiedzieć, zanim przystąpicie do lektury: po pierwsze, powieść składa się z fragmentów oznaczonych jako „Teraz” i „Przedtem”, a sposób, w jaki Ałtorka kończy i rozpoczyna dwie retrospekcje wprawił mnie w drgawki z ekscytacji. Hitchcock? Jaki Hitchcock, panowie! Amator, w ogóle nie umiał w budowanie napięcia… Konkludując: podczas lektury nie będzie Wam potrzebna kawa, przyspieszone tętno i podwyższone ciśnienie – gwarantowane!

A po drugie: nie zgadzam się z Ałtorką w jednej, dość zasadniczej kwestii. Oto zaszyfrowany fragment żywiołowej dyskusji naszych bohaterów:

-No to może X? – zaproponował Karolek.
-Ta, jasne, i co jeszcze? Może Y?!
- A co jest złego w Y?
-WSZYSTKO – odparły jednomyślnie siostry Stern.

Otóż, Ałtorko Droga – mam-ci ja to X o jakieś trzy miesiące dłużej, niż Ałtorka ma Y, i jestem gotowa zamienić się z Ałtorką w dowolnie wybranym przez Ałtorkę momencie, gdyż X to zło wcielone. Rzekłam!

-

Czytać więc Płacz, czy nie czytać? Czytać, a jakże – ale przystępować do lektury ze świadomością, że – nomen omen (ha!) – płacz może stać się częścią Waszego doświadczenia tej książki.

Ale i tak warto.


Marta Kisiel: Płacz
Wydawnictwo Uroboros
premiera: 11 marca 2020

Dzięki serdeczne dla Wydawnictwa, które nie odmówiło mi egzemplarza autorskiego!

Przy składaniu recenzji towarzyszyły mi: chimeryczne koty, taka oto muzyka, i herbata Matsu Kyo (ujicha z matchą).

2 comments:

  1. Oj tak, mam dość podobne odczucia po lekturze "Płacz" i wciąż zadziwia mnie, jak rozwija się warsztat Marty Kisiel. Złapała mnie w sieć, nie chce puścić i jeszcze bezczelnie sprawia, że wciągam w to innych. A teraz leczę książkowego kaca, bo "Płacz" nie chce odpuścić.
    Pozdrawiam

    ReplyDelete
    Replies
    1. Po pierwsze, bez związku z komentarzem - jaki piękny nick! A po drugie - pełna zgoda co do kaca po-Płaczowego; musiałam zrobić tydzień przerwy między lekturą a pisaniem recenzji, żeby przegryźć się z myślami i uspokoić emocje.
      Również pozdrawiam! :)

      Delete