Alexia Tarabotti uważa, że jest stara (ponieważ skończyła 26
lat, i nadal nie wyszła za mąż), brzydka (ponieważ odziedziczyła odcień
karnacji oraz rysy twarzy po swoim śp. ojcu, Włochu) oraz zbudowana zupełnie
wbrew aktualnie panującym kanonom urody (ponieważ, o zgrozo, posiada biust). Jakby tego było mało, jest
jeszcze jedna cecha, która wyróżnia Alexię spośród typowych mieszkanek Londynu
epoki wiktoriańskiej.
Alexia Tarabotti nie posiada duszy.
Czyni ją to przedstawicielką rasy (gatunku?) preternatural, czyli dosłownie – „nieludzkich”.
Brak duszy nieszczególnie przeszkadza Alexii w życiu codziennym: objawia się bowiem
zwiększonym zamiłowaniem do logiki i niechęcią do wszelkiego typu „waporów”:
postawa ta dodaje naszej bohaterce ekscentrycznego rysu w oczach opinii
publicznej, ale bynajmniej nie komplikuje życia samej zainteresowanej.
Niejakich komplikacji nastręcza jednakże fakt, że Alexia
posiada umiejętność „odbierania” nadnaturalnych zdolności wampirom i wilkołakom,
jeżeli tylko znajduje się z nim w bezpośrednim (skóra-do-skóry) kontakcie. Biorąc
pod uwagę daleko idące zakorzenienie osobników futrzastych i uzębionych w
steampunkowej rzeczywistości stworzonej przez Geil Carriger na potrzeby pięciotomowego
cyklu Protektorat Parasola (po polsku
ukazały się tylko 4 tomy, bo czemu nie...), można przewidywać, że prędzej czy
później dojdzie na tym tle do konfliktu dramatycznego.
Na łamach pięciu kolejnych tomów (w oryginale: Soulless, Changeless, Blameless, Heartless oraz
Timeless; polskie ich tłumaczenia
pominiemy wymownym milczeniem) Alexia dowie się nieco więcej o ograniczeniach
związanych ze swoim „nieludzkim” stanem, pozna biografię dawno zmarłego ojca w
szczegółach, których Los mógłby jej był oszczędzić (doprawdy!), zasugeruje
czytelnikom, że może należeć do grupy określanej przez wtajemniczoną młodzież
mianem bi-romantic, przekona się, że nie
wszyscy uważają wydatny biust za odrażający, oraz wstrząśnie posadami znanego
porządku w relacjach pomiędzy śmiertelnikami, wampirami, oraz wilkołakami. Poza
tym skonsumuje znaczne ilości tarty kajmakowej, zaopatrzy się w nieprzeciętnej
urody parasol, oraz zostanie miłośniczką pesto. A to dopiero początek...
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w jakich
okolicznościach dowiedziałam się po raz pierwszy o istnieniu książek Gail
Carriger (być może z Tumblra, ale głowy nie dam): wiem tylko, że mój egzemplarz
Soulless zdobią liczne podkreślenia i
komentarze, i że nie spotkałam jeszcze wśród moich znajomych osoby, która
odniosłaby się do perypetii Alexii nieentuzjastycznie: a ja sama co jakiś czas odczuwam
palącą potrzebę powtórnego zanurzenia się w pięcioksiąg z jej przygodami.
Cóż mogę rzec? Podoba mi się przepięknie stylizowany język powieści, oraz wątki bi- i homoerotyczne poprowadzone z dużym wdziękiem i wyrafinowaniem. I świetnie skonstruowana steampunkowa rzeczywistość. I bohaterka, która nie daj sobie dmuchać w kaszę, a mimo to zachowuje (na tyle, na ile możliwe przy braku duszy) swoją niewątpliwą kobiecość.
Cóż mogę rzec? Podoba mi się przepięknie stylizowany język powieści, oraz wątki bi- i homoerotyczne poprowadzone z dużym wdziękiem i wyrafinowaniem. I świetnie skonstruowana steampunkowa rzeczywistość. I bohaterka, która nie daj sobie dmuchać w kaszę, a mimo to zachowuje (na tyle, na ile możliwe przy braku duszy) swoją niewątpliwą kobiecość.
Tym razem rozpoczęłam powtórkę w okresie wielkanocnego
lenistwa, i wszystko było idealne jak zwykle – dopóki nie przebrnęłam przez
ostatni tom Protektoratu... i nie
przeszłam płynnie do serii sequelowej: dwóch książek wydanych pod zbiorczym
tytułem Protokołu Budyniowego.
I tutaj oto skończyło się dobre, a budyń uległ gwałtownemu
przypaleniu. Przynajmniej przy pierwszej porcji.
Tutaj następują spoilery, jak stąd do Zamku Kingair.
Przy czytanej niedawno Kanadzie... Katarzyny Wężyk wzięło mnie na porównania kulinarne - tym razem będzie popkulturowo.
Protokół Budyniowy tak się ma do Protektoratu Parasola, jak Star Trek: The Next Generation do The Original Series.
Przy czym należy od razu zaznaczyć, że autorce zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie w konwencji TOS. Pierwszy tom serii sequelowej (Prudence) wprowadza do akcji "kolejne pokolenie", przejmujące pałeczkę od Alexii, Ivy i Genevieve: i jest to wprowadzenie tyleż niezgrabne, co denerwujące, i tyleż niedopracowane (nigdy dotąd nie zdarzyło mi się robić KOREKTY na tekście w języku angielskim!) co bezsensowne. Na całe szczęście, przy drugim tomie (Imprudence) seria nabiera tempa i rozpędu - ale moim skronym zdaniem ma to wyłącznie związek z tym, że podeszłam do lektury (miałam w posiadaniu od dawna, przełamałam się dopiero teraz: aż tak kiepsko wspominam tom pierwszy...) z założeniem skupienia się głównie na wątkach dotyczących Alexii i jej entourage'u. Przy tej okazji złamano mi serce, i wyrzucono przez okno. Na deszcz.
Tutaj następują spoilery, jak stąd do Zamku Kingair.
Przy czytanej niedawno Kanadzie... Katarzyny Wężyk wzięło mnie na porównania kulinarne - tym razem będzie popkulturowo.
Protokół Budyniowy tak się ma do Protektoratu Parasola, jak Star Trek: The Next Generation do The Original Series.
Przy czym należy od razu zaznaczyć, że autorce zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie w konwencji TOS. Pierwszy tom serii sequelowej (Prudence) wprowadza do akcji "kolejne pokolenie", przejmujące pałeczkę od Alexii, Ivy i Genevieve: i jest to wprowadzenie tyleż niezgrabne, co denerwujące, i tyleż niedopracowane (nigdy dotąd nie zdarzyło mi się robić KOREKTY na tekście w języku angielskim!) co bezsensowne. Na całe szczęście, przy drugim tomie (Imprudence) seria nabiera tempa i rozpędu - ale moim skronym zdaniem ma to wyłącznie związek z tym, że podeszłam do lektury (miałam w posiadaniu od dawna, przełamałam się dopiero teraz: aż tak kiepsko wspominam tom pierwszy...) z założeniem skupienia się głównie na wątkach dotyczących Alexii i jej entourage'u. Przy tej okazji złamano mi serce, i wyrzucono przez okno. Na deszcz.
W Imprudence żegnamy się bowiem z bohaterami, którzy ustępują miejsca „nowemu
narybkowi” – najsmutniejsze jest zaś to, że o wiele bardziej poruszyła mnie
zmiana Alfy londyńskiej watahy, niż romansowe dylematy nowej głównej bohaterki.
Szczególnie ze względu na wybitne podobieństwo – „techniczne” oraz emocjonalne
– tych ostatnich do historii związku Alexii i Conalla. Jak długo jednak przymykałam oko na wyczyny młodszego pokolenia, i skupiałam się na starszym, wszystko miało i wartość, i sens.
Rozbudziwszy w sobie ponownie sympatię do prac panny
Carriger, rzuciłam się jeszcze (kończąc lekturę o drugiej w nocy…) na
przypadającą chronologicznie po wydarzeniach Imprudence nowelkę Romancing
the Werewolf, podejmującą temat dynamiki w „przearanżowanej” watasze
zajmującej obecnie uroczą rezydencję w Greenwich. I to, drodzy Czytelnicy, był
prawdziwy strzał w dziesiątkę.
Było zabawnie, sentymentalnie, pojawił się
konflikt dramatyczny i prawdziwy czarny charakter. Grupa mrukliwych wilkołaków,
stanowiąca dotąd tło dla głównego nurtu opowieści, zostaje nam przybliżona i
dzieli się na wyraźnie zarysowane postacie, do których od razu nabieramy
sympatii. Nie miałabym nic przeciwko pełnowymiarowej powieści o losach nowego
Alfy i jego (ha!) Bety: pozostaje mieć nadzieję, że bohaterowie ci pojawią się
w zapowiadanej na najbliższe miesiące nowelce How to Marry a Werewolf, której protagonistą zostanie – wreszcie,
wreszcie! – major Channing Channing z Channingów Chesterfieldzkich.
Ostateczna diagnoza brzmi: przeczytajcie sobie z
przyjemnością cały Protektorat Parasola,
z pierwszej części kolejnego cyklu wystarczy Wam streszczenie z internetów – a
potem postąpcie dalej, i nie powinniście być zawiedzeni.
To mówiłam ja, aktualnie na odwyku od wilkołaków i
steampunku.
No comments:
Post a Comment