Fenomen na skalę światową. Najczęściej ściągany nielegalnie serial w historii telewizji. Potężna machina produkcyjna, niesamowite budżety, czas poświęcony na kręcenie pojedynczych odcinków dłuższy niż w przypadku kręcenia niektórych filmów fabularnych. Dziesiątki znanych aktorów w rolach głównych i epizodycznych.
Powód, dla którego kolega z pracy patrzył na mnie spode łba
przez kilka miesięcy, bo niechcący zaspoilerowałam mu finał siódmego sezonu.
(Przepraszam, P.!...)
Gra o tron.
Domem dla filmowców zaangażowanych w pracę przy nowym
projekcie HBO stało się studio urządzone w hangarze stojącym na miejscu
stoczni, z której niespełna wiek wcześniej wyłonił się Titanic, co samo w sobie
mogło stanowić ponurą przepowiednię odnośnie przyszłości projektu. Po
nakręceniu pierwszej wersji pilota wydawało się, że nie ma sensu próbować dalej,
i trzeba złożyć błąd. Fabuła nie trzymała się przysłowiowej kupy. Aktorka
grająca Catelyn Stark – Jennifer Ehle, znana z roli Elizabeth Bennet w
serialowej adaptacji Dumy i uprzedzenia – zrezygnowała z pracy. Budżet
wtłoczony w pierwszy odcinek, choć znacznie przewyższający dotychczasowe
(raczej siermiężne) produkcje telewizyjne z gatunku fantasy (Xena, Herkules),
zdawał się nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do efektu końcowego.
Nikogo nie zdziwiłoby w tamtym momencie, gdyby projekt umarł
na etapie pilota. Tak się jednak nie stało.
Twórcy serialu potrafili wyciągnąć wnioski z porażki
pierwszego odcinka, zmienić sposób narracji i prowadzenia postaci, i – co miało
niebagatelne znaczenie – uzyskać fundusze na drugą wersję pilota, oraz
przeprowadzić serial przez pierwszy sezon, kluczowy dla przyszłości produkcji.
O kulisach tejże produkcji opowiada nam teraz James Hibberd – dziennikarz i
scenarzysta związany z „Entertainment Weekly”, od początku pracujący przy Grze
o tron, i (jako jeden z nielicznych przedstawicieli prasy) pozostający przy
serialu aż do ostatniego odcinka.
Ogień nie zabije smoka to gratka dla fanów serialu –
nawet takich, jak ja, którzy nigdy nie zaliczali się do grona PSYCHOfanów – dzięki
zebraniu w jednym wydawnictwie dziesiątek wywiadów z twórcami i aktorami
serialu, oraz okraszeniu ich licznymi anegdotami z planu filmowego i z biur
produkcji, otrzymaliśmy kompendium wiedzy na temat pracy przy (słowo to narzuca
się dość natrętnie, ale nie będziemy mu się opierać) fenomenie, w jaki
przekształciła się z czasem Gra o tron.
„Mnóstwo wiarygodnych bzdur”, czyli walka na spoilery
Fani książek George’a R. R. Martina przyjęli Grę o tron
entuzjastycznie, i w znacznej liczbie pozostali z serialem aż do końca: pomimo
że, w sposób nieodwołalny i nieunikniony, scenariusze kolejnych odcinków oraz
sezonów odeszły dość daleko od swego literackiego pierwowzoru. Ogień nie
zabije smoka odpowiada na wiele pytań, które rodziły się w głowach widzów
(dlaczego podjęto decyzję o spaleniu Shireen? Gdzie podziała się Lady
Stoneheart? Co z wątkiem Dorne?), podając do wiadomości między innymi
informację o spotkaniu Martina z twórcami serialu – Davidem Benioffem i Danem
Weissem: okazuje się, że obaj panowie już od 2013 roku znali zakończenie sagi
Martina Pieśń Lodu i Ognia, i brali je pod uwagę przy prowadzeniu
poszczególnych wątków w serialu. (Przykładem jest historia Hodora, przejęta z
cyklu książkowego.) Showrunnerzy nie ukrywali jednak, że zdarzało im się
nie dochowywać wierności książce, jeżeli pewne zmiany wypadały korzystniej dla
ogólnej jakości serialu: jak im się to udało, każdy widz/czytelnik mógł ocenić
we własnym zakresie.
Ogień nie zabije smoka tłumaczy, dlatego twórcy Gry
o tron zdecydowali się na pewne… niekonwencjonalne rozwiązania przy
budowaniu fabuły serialu, i pomaga przejść do porządku nad kwestiami, które
odbierały fanom Martina przyjemność z oglądania ekranizacji. Czy jednak
informacje podane przez Hibberda wystarczą, aby zmyć niesmak pozostawiony przez
ostatni sezon serialu? To również podlega ocenie indywidualnej… i zapewne
będzie dyskutowane jeszcze przez długie lata. Fani Gry o tron nie
zapominają o serialu: nadal tworzą fanfiki i fanarty, dyskutują żywiołowo o
rozwoju swoich ulubionych postaci oraz o kulminacji ich losów w ostatnim
sezonie. Jest to naturalna kontynuacja aktywności z okresu emisji serialu: fani
z zapartym tchem wyczekiwali wówczas informacji o kolejnych odcinkach, a twórcy
i producenci Gry o tron żyli w nieustannym strachu przed wyciekiem
poufnych danych. Posuwano się wręcz do… podsuwania fanom fałszywych (acz
brzmiących potencjalnie wiarygodnie) spoilerów, aby odwrócić uwagę fandomu od
PRAWDZIWYCH przecieków z planu.
Żółwie też umrą
Jednym z najbardziej istotnych pytań frapujących fanów, była
niebagatelna kwestia: czy ich ulubieniec/ulubieńcy dotrwa/ją w dobrym zdrowiu
do końca odcinka lub sezonu – nie mówiąc już o końcu całego serialu? Nagłe i niespodziewane zgony nawet najbardziej
lubianych bohaterów stały się niejako „znakiem firmowym” prozy Martina; z
książki Hibberda dowiemy się, że „winę” za ten stan rzeczy ponoszą… żółwie,
które Martin hodował w dzieciństwie: sympatyczne te stworzenia miały, niestety,
tendencję do rozstawania się ze światem pomimo wysiłków kochającego
właściciela, a ich los zainspirował Martina przy podejmowaniu… odważnych
decyzji, dotyczących losów jego bohaterów.
Co jednak sprawia, że owi bohaterowie tak mocno nas
poruszają? W kontekście serialu, wielką rolę odgrywa tu (nomen omen) casting,
oraz „zrośnięcie się” aktora z odtwarzaną przez niego postacią. Udało się to
osiągnąć dzięki znakomicie przeprowadzonemu castingowi: w przypadku niektórych
ról, wspieranego przez dziesiątki fanów powieści (Jason Momoa), ale nawet w
przypadku gwałtownych protestów tej grupy (Nikolaj Coster-Waldau): trafionego w
absolutną dziesiątkę. Z książki Hibberda dowiadujemy się, że to Peter Dinklage
namówił Lenę Headey do udziału w castingu do roli Cersei Lannister (tu
następuje chwila milczenia w podziwie dla geniuszu obojga), oraz że dla niektórych
aktorów rozstanie się z granymi przez nich postaciami było prawdziwą traumą:
Michelle Fairley spędziła tydzień zamknięta w swoim pokoju hotelowym po
nakręceniu sceny śmierci Catelyn Stark (a cierpienie aktorki i jej gra w sekwencji
Krwawych Godów przypieczętowały los Lady Stoneheart: twórcy serialu nie mieli
sumienia redukować tej postaci do roli niemego zombie).
Ogień nie zabije smoka powie nam ponadto, że Emilia
Clarke przeszła dwa udary mózgu podczas pracy nad serialem, a mimo tego – nie wycofała
się z udziału w Grze, wykazując się determinacją, profesjonalizmem i
brawurą (bo rozwagą nazwać tego, niestety, nie można…); po przeczytaniu książki
będziecie inaczej patrzeć na pewne sceny, szukając śladów złamanej stopy Kita
Harringtona czy obitych żeber Nikolaja.
Nie znajdziecie ich zbyt wiele. Byli naprawdę dobrzy w
swojej pracy.
Fragment jednej z licznych "wkładek" zdjęciowych. |
Dubrownika wysadzić nie możemy
…ale wszystko inne można wypracować, co dobitnie udowodnili
twórcy Gry o tron. James Hibberd wykonał na przestrzeni około dziesięciu
lat gigantyczną robotę, zbierając anegdoty, wywiady i zdjęcia, z których
stworzył zupełnie nowy obraz serialu-legendy. Owszem, pewnych „wpadek” i
kontrowersyjnych decyzji scenarzystów – kubek po kawie na stole w Winterfell,
noc poślubna Sansy Stark – nie da się wytłumaczyć w żaden sensowny sposób: ale
można próbować drugą stronę medalu, niewidoczną z perspektywy przeciętnego
widza. Ogień nie zabije smoka zachęcił mnie do ponownego obejrzenia Gry
o tron – a nie spodziewałam się, żeby to miało kiedykolwiek nastąpić – i porównania
mojej pierwotnej percepcji serialu z dzisiejszą. Wydawnictwo W.A.B. niech raczy
w tym miejscu przyjąć (całkowicie nieironiczne!) podziękowania za zapewnienie
mi rozrywki na długie, zimowe wieczory w lockdownie!
Podsumowując: Ogień nie zabije smoka to pozycja
polecana dla każdego, kto spotkał się kiedykolwiek z Grą o tron, i
chciałby pogłębić swoją wiedzę o tym serialu; nie rekomenduję jej osobom, które
nie oglądały jeszcze GoT, ale fani tej produkcji niewątpliwie znajdą w
pracy Hibberda wiele radości.
A ja pozostawiam Was dzisiaj z takim oto cytatem z Dana
Weissa, do przemyślenia i refleksji:
Zły do szpiku kości samiec alfa jest skłonny do
uprawiania zła dla samego zła, ale o wiele częściej przestępstwo popełnią
ludzie, którzy nie nadają się do sprawowania władzy. Nie mają odpowiedniego
kręgosłupa moralnego albo umiejętności przywódczych, ale z jakiegoś powodu
lądują na tronie. Wtedy wszystko zaczyna się walić.
Uczmy się na przykładzie fikcyjnych bohaterów, i nie
popełniajmy ich błędów!...
James Hibberd: Ogień nie zabije smoka
Wydawnictwo W.A.B.
premiera: 12 listopada 2020
Dziękuję Wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!
Przy pisaniu towarzyszyła mi muzyka Dreamers’ Circus.
No comments:
Post a Comment