Wednesday, 10 June 2020

“Nie wszystko złoto, co wiedźmińskie…” - Adam Flamma: “Wiedźmin. Historia fenomenu”

O istnieniu “biografii Geralta z Rivii” pióra Adama Flammy (Autor jest groznawcą, doktorem Uniwersytetu Wrocławskiego i specjalistą z dziedziny personologii w grach video; uprzednio publikował już w pracy zbiorowej pt. Wiedźmin - bohater masowej wyobraźni) dowiedziałam się tuż przed jej premierą. Niezwłocznie złożyłam zamówienie w popularnej księgarni internetowej, i już po kilku dniach zachłysnęłam się przepiękną szatą graficzną tudzież mnogością zdobiących książkę zdjęć. A potem, cóż… Zaczęłam czytać. (I z góry P.T. Czytelników przepraszam, ale styl Autora rzuca mi się na klawiaturę).


Wiedźmin. Historia fenomenu to swoisty katalog wcieleń Geralta z Rivii. Na pięciuset i dwóch stronach Autor przedstawia nam “genezę powstania” (jak mawiała moja polonistka w liceum) Sagi AS-a i jej tłumaczeń na obce narzecza, wiedźmińskich komiksów, Filmiszcza i Szczerbialu, audiobooków (w tym miejscu uczcijmy minutą ciszy pamięć Fonopolis…), gier komputerowych (tym poświęcono 154 strony), wystawy, jaka odbyła się kilka lat temu w muzeum w Gdańsku, musicalu oraz serialu produkcji Netfliksa. Każdą sekcję tematyczną okrasza wywiad - między innymi z AS-em, Bogusławem Polchem, Jackiem Rozenkiem, muzykami Percivala, Tomaszem Bagińskim, et consortes - liczne anegdoty, ciekawostki i zdjęcia. Całość powstała niewątpliwie w wyniku wielu godzin pracy badawczej i żmudnego przeglądania źródeł (vide: Gandalf w Minas Tirith); widać również, że Autor jest wielkim entuzjastą tematu… a mimo tego lektura Wiedźmina… pozostawiła mnie nieco smutną.


Zdjęcie adekwatne do nastroju czytelniczki.

Biorąc pod uwagę wykształcenie Autora, nie powinno nas - czytelników - dziwić skupianie się na growym (kursywa, bo jest to dla mnie nowy przymiotnik) wcieleniu wiedźmina; alas, jako posiadaczka dychawicznego laptopa i kompletne beztalencie w kierunku jakichkolwiek rozgrywek wirtualnych (swoją przygodę z takowymi zakończyłam na pierwszej “Cywilizacji”), nierzadko czułam się zagubiona wśród żargonu dotyczącego opracowywania historii Geralta pod auspicjami CD Projekt. A poniekąd pracuję przy lokalizacji gier… Przydałoby mi się w tej części książki nieco więcej objaśnień, choćby i w formie przypisów.


Co zaś się owych tyczy - niechby były spójnie w formie, to jest: gdy dotyczą książek, nie muszą koniecznie zawierać informacji o stronie, z której pochodzi cytat, choć byłoby to pomocne - ale nie bardzo rozumiem, czemu tylko około połowa przypisów odsyłających do źródeł internetowych zawiera daty dostępu? Byłabym również niezmiernie wdzięczna za podawanie tytułów filmików z YT; byłabym, owszem, ciekawa posłuchać, co też kolega Garnek (pozdrowienia, Artur!) powiedział o Triss Merigold, ale tego GIGANTYCZNEGO adresu nie zamierzam wpisywać z palca w przeglądarkę. Leniwam, i co poradzisz?


Zastanawia mnie również, czy Wydawnictwo Dolnośląskie, wydając - z wielką dbałością o szatę graficzną - książkę młodego naukowca z UWr, poskąpiło funduszy na opłacenie jakiegoś Nazgula Ortografii i, przede wszystkim, interpunkcji? Aż smutno się miejscami robiło na widok zbitek w rodzaju “ten uniwersum”, czy też zdań w rodzaju: “...ponownie twórcy zdecydowali się na interesujący zabieg, który ma za pomocą suspensu zaskoczyć czytelnika, przez długi czas niemającego jednoznacznej wskazówki, kto w całej historii jest tym złym” (s. 158, zachowałam pisownię oryginału).


Albo, z sąsiedniej strony: “Każdy album [komiksu] stanowił odrębną historię, co dość mocno nawiązywało do struktury opowiadań Sapkowskiego, oraz… zadań w grach. Nie dla wszystkich czytelników było to zrozumiałe. Nie wpłynęło to jednak na odbiór”.


Khem, khem. Nie jest to tak do końca - znowu cytuję - “dopracowane na ostatni guzik”...


Ale być może szkopuł tkwi w tym, że Autor nie wiedział, kim były Nazgule Ortografii, i gdzie rezydowały? Wysnuwam taką teorię w oparciu o brak jakichkolwiek wzmianek o Zonie (jedyny ślad po niej to dostęp do wersji archiwalnej), Wiedźmin Companion i Wieży; w ogóle z przykrością zauważam, że niewiele jest w Wiedźminie… śladów “inicjatyw oddolnych”. Fani to w znacznej mierze siła napędzająca machinę konsumpcyjną, której na imię Geralt - a mimo tego mówi się o nich głównie en masse, wspominając jedynie Radka Teklaka i Jego komentarze do Szczerbialu, poświęcając niecałe trzy strony filmowi Pół wieku poezji później, a istnienie LARPa Witcher School kwitując dwiema lakonicznymi wzmiankami. (W tym miejscu muszę dodać, że mam wśród znajomych wychowankę Szkoły Wiedźmińskiej, wszystkim zainteresowanym polecam zaś ten mało znany - nomen omen - fenomen). Nawet antologia Szpony i kły, złożona z opowiadań nadesłanych na konkurs “Nowej Fantastyki”, wspomniana jest tylko w formie zdjęcia okładki - i w wypowiedzi Michała Cetnarowskiego w wieńczącym książkę wywiadzie.


TL;DR - czepiam się, moiściewy, ponieważ Wiedźmin.Historia fenomenu nie wykorzystał w pełni okazji do stania się rzetelnym kompendium wiedzy o Wiedźminladzie i peryferiach: a szkoda, bo potencjał po temu był, i w gruncie rzeczy: niewiele zabrakło... Życzyłabym sobie zatem wydania drugiego, poprawionego i rozszerzonego - w którym pojawi się głos ludzki wydany przez choćby jednego, szeregowego członka fandomu - i w którym AS nie będzie nazywany “Sapkiem” (do dziś pamiętam, jak dostało mi się za to po uszach).


Czy polecam zatem tę biografię wiedźmina? A juści. Choć z przysłowiową łyż(ecz)ką dziegciu...


Wasza Maple,

Rębacz z Crinfrid



Ps. Czy wiedzieliście, że Google Docs poprawia żeńskie formy czasowników na męskie?...


Ps.2. Jeszcze jeden cytat (niejako w temacie poprzedniego post scriptum), który zrobił mi krzywdę: "Zakładano nawet możliwość grania [w pierwszą część gry]… wiedźminką. Jednak (na szczęście!) zdecydowano się na bohatera wymyślonego przez Andrzeja Sapkowskiego." (s. 254)


Ps.3. Zatęskniłam za Błaznami.

No comments:

Post a Comment