Saturday, 5 October 2019

Marta Kisiel: "Małe Licho i anioł z kamienia" - czyli diabelsko dobra opowieść zimowa


Na początek, odrobina prywaty: tak się złożyło, że mam aktualnie nieco napiętą sytuację rodzinną, i powroty do domu nie napawają mnie szczególną radością. Tym cudowniej czytało mi się Małe Licho i anioła z kamienia - przeuroczą, ciepłą opowieść o domu (a nawet: domach) wypełnionych miłością, śmiechem, i ciepłem, które nie bierze się tylko z dobrze działających kaloryferów.

Wszystko zaczyna się od przygotowań do Świąt: i jeśli wydaje Wam się, że – biorąc pod uwagę datę premiery książki – jest jeszcze za wcześnie, żeby naprawdę wczuć się w ten klimat, to muszę Wam od ­razu powiedzieć: mylicie się. Przygotujcie się zatem na ślinotok i świerzbienie w koniuszkach palców na samą myśl o dekorowaniu pierniczków przygotowanych przez Krakersa (i zjadaniu znacznej ich części w ramach absolutnie koniecznej kontroli jakości). Przygotujcie się również na mądre słowa związane z zasadnością obchodzenia świąt przez osoby i istoty spoza chrześcijańskiego kręgu socjo-kulturowego: jeśli kiedykolwiek dziecko wychowywane w myśl takich „nieprawilnych” zasad zapyta Was, czy ma prawo do choinki, prezentów i reszty świątecznego Spielu, serdecznie polecam Wam „pojechanie Konradem Romańczukiem”, i wyjaśnienie osobie małoletniej, z czegóż to czerpali ojcowie Kościoła na etapie ustanawiania kanonu świątecznych tradycji i wierzeń.

Możecie również, za przykładem Konrada, uświadomić małolatowi, że istota zwana aniołem stróżem wywodzi się z mitu demona domowego… i cieszyć się, że nie macie pod ręką widzialnego i namacalnego anioła stróża, który mógłby zareagować na tego typu rewelacje tak, jak to czynią Licho i Tsadkiel w Aniele z kamienia. I ta właśnie reakcja na potencjalne pokrewieństwo istot z natury rzeczy sobie przeciwstawnych stanowi sedno całej historii.

Anioły, jak każdy widzi, występują w najróżniejszych formach. I substancjach.
Tak się bowiem składa, że tak pośród aniołów, jak i demonów (czortów, diabląt, duchów, personifikacji sił natury etc.), zdarzają się osobniki z gruntu dobre/złe, i takie, które – czego czytelnikom Marty Kisiel tłumaczyć nie trzeba – postępują wedle własnego kanonu zasad, który nie pasuje ściśle do przeciwstawnych kategorii zwanych roboczo „ble” i „cacy”. Ałtorka mówi o tym w prostych, żołnierskich słowach, trafiających zarówno do dzieci, jak i do dorosłych o otwartych sercach i głowach:

-W życiu są pewne zasady, których trzeba przestrzegać bez względu na wszystko.
-Oczywiście, masz rację. W moim świecie te zasady brzmią następująco: broń słabszych, myć ręce przed jedzeniem i nie leczyć infekcji wirusowych antybiotykami. Cała reszta to rzecz względna.
(…)
-Jest dobro i jest zło. Nie można być trochę dobrym ani trochę złym.
-Można. Wystarczy być człowiekiem.

Proste? Niby tak… ale trzeba mieć w sobie pewną elastyczność, i umiejętność wyjścia poza skamieniałą (ha!) bryłę własnych przekonań, żeby posłuchać i usłyszeć, co inni mają nam to powiedzenia.

Małe Licho i anioł z kamienia jest więc pogodną i radosną opowiastką o małym chłopcu, nadaktywnym potworze oraz nieoczywistym aniele, spędzających ferie w sercu zaśnieżonego lasu, przy racuszkach z cukrem pudrem i akompaniamencie cymbałków: a jednocześnie znakomicie sprawdza się jako historia dla starszych czytelników, którzy szukają w swoich lekturach przytulności, rodzinnego ciepła, szansy na oderwanie się od brzydkiej rzeczywistości, i… ortograficznej ekwilibrystyki na najwyższym poziomie.

No i teraz to już możecie się na mnie obrażać, bo zaspoilerowałam Wam mnóstwo rzeczy, w sposób wykrętnie oględny i przegadany.

Ale pomijając moją okrutną okropność… cieszmy się! Marta Kisiel upakowała na dwustu stronach –  przeplatanych genialnymi ilustracjami Pauliny Wyrt (gdzie moja kolorowanka Kisiel-verse, zapytuję grzecznie?!) – mnóstwo dobra, ciętych ripost, mądrego humoru, oraz właściwie wszystkich swoich bohaterów, zestawiając ich przy tym w zgoła niespodziewane konfiguracje. Poza tym, jak to zwykle bywa w książkach Ałtorki – kiedy jest ciepło, miło i przyjemnie, to jest bardzo ciepło, miło, przyjemnie i rodzinnie: ale kiedy trzeba się bać, to zdecydowanie jest czego, szczególnie jeśli szuka się pewnego zagubionego anioła, mając do pomocy dwa stworzenia z otchłani oraz zielonego tatusia.

Tak w temacie kolorowanki. Kto nie chciałby poszaleć z kredkami przy ilustracjach Pauliny Wyrt?! (Ja bym nie chciała. Bo już się na nich wyżyłam z brokatowymi flamastrami.)
Oczywiście można się domyślać, że wszystko skończy się dobrze (Ałtorka pisze już kolejny tom przygód Małego Licha, za co czytelnicy są Jej dozgonnie wdzięczni): po drodze jednak nie obejdzie się bez momentów grozy, malowania macek fioletem, zapadania się w zaspy, tudzież demonicznych wizyt w kuchni – w całkiem przypadkowej kolejności zresztą. Są tu również cytaty z poezji romantycznej (co więcej, pełnią istotną rolę w walce z istotami nadprzyrodzonymi!), i do bólu prawdziwe parafrazy dzieł kultury telewizyjnej (Domowe przedszkole wszystkie dzieci kocha, choć czasem by chciało udusić je trochę…); są liczne momenty, w których unosi się wzrok znad książki – żeby westchnąć z lubością, otrzeć łzę, lub pójść do kuchni po kawałek ciasta, gdyż Ałtorka nie zna litości dla czytelników walczących z wczesnojesiennym tłuszczykiem - są wreszcie mądre, a nie zamęczone patosem, mądrości życiowe, nad którymi warto się pochylić:

Ja byłem dla ciebie naprawdę niedobry. Chciałem, żebyś się zmienił, żebyś nie był sobą (…). A przecież ja sam też ciągle próbuję być sobą po swojemu, a nie tak, jak wymyślili sobie inni, chociaż… Chociaż to wcale nie jest takie łatwe.

Krótko i węzłowato: jeśli przepadacie za Dożywociem, jest to książka dla Was. Jeśli wolicie Oczy uroczne – jest to książka dla Was. Jeśli jesteście istotą małoletnią, która do tej pory czytała tylko Małe Licho i tajemnicę Niebożątka: jest to zdecydowanie książka dla Was. A jeśli nie znacie jeszcze twórczości Marty Kisiel, ale jest Wam z jakiegoś powodu źle, smutno i bezsensownie na świecie: TYM BARDZIEJ jest to książka dla Was.

Fszpanjałej lektury, alleluja!

PS.:
-Czym się zasypuje emocjonalną otchłań bez dna?
-Ja tam spróbowałbym gruzem.
-Bez. Dna.
-Mnóstwem, mnóstwem gruzu.


Marta Kisiel, Małe Licho i anioł z kamienia
Wydawnictwo Wilga
Premiera: 30 października 2019

Serdeczne dzięki dla Wydawnictwa za uraczenie mnie prebookiem!

1 comment:

  1. This comment has been removed by a blog administrator.

    ReplyDelete