Z wiedźminem, Drodzy Czytelnicy, było tak, że w liceum
miałam paczkę głównie męską, grającą w erpegi i czytającą sporo fantastyki. Wspomnę,
że były to czasy, gdy wraz z najlepszą przyjaciółką śliniłyśmy się nad
Christopherem Lambertem w roli Raydena. Taki lajf.
W każdym razie: kolega, do którego po dziś dzień mam
sentyment oraz wielkie miejsce w sercu, pożyczył mi Ostatnie życzenie, i wsiąkłam. Dostawszy na gwiazdkę roku 1998
zastrzyk gotówki, kupiłam wszystko, co było w naszej prowincjonalnej księgarni:
Miecz przeznaczenia, Krew elfów, Chrzest
ognia i Wieżę Jaskółki. Czas pogardy pożyczył mi wyżej
wymieniony kolega: dzięki serdeczne, Piotrze! – później uzupełniłam kolekcję o
wydanie na tańszym, makulaturowym papierze, co do dziś mocno mnie boli.
Na Panią Jeziora
musiałam czekać aż do klasy maturalnej: najpierw przeczytałam egzemplarz
pożyczony od kogoś, kto mnie podówczas emablował, a potem wygrałam własny w
konkursie Warszawskiego Informatora Kulturalnego (yay!). Podpisałam go,
przeczytałam raz jeszcze, pożyczyłam znajomemu – dostałam z powrotem egzemplarz
bez podpisu. WTF?; no cóż, książka jest książką…
A potem myślałam, że nie będzie już nic oprócz fanfików. Albowiem
o filmiszczu i szczerbialu wspominać się tu nie będzie.
Jeszcze później był Sezon
burz, który czytanym przeze mnie fanfikom do pięt nie dorastał.
A później, nagle i niespodziewanie, pojawiła się w sieci
książka z mocno mylącą okładką, i napisem: „Andrzej Sapkowski przedstawia”. Mam
syndrom sztokholmski, więc rzuciłam się na nią co rychlej. I tak sobie myślę –
ja, autorka fanfików tłumaczonych z angielskiego na włoski i chiński – skoro zawarte
w antologii Szpony i kły opowiadania to
gloryfikowane (od angielskiego: glorified)
fanfiki, to chyba mogę na nich wykonać tak zwany beta-reading, prawda?...
Szczególnie że nie do końca rozumiem wydawcę: mógł nie chcieć
ingerować w treść opowiadań przysłanych na konkurs, ale, do kroćset, do wersji książkowej MINIMALNA korekta
gramatyczna by się przydała... Nie mówiąc już o tym, że spora część
zawartych w antologii opowiadań przeczy wszelkim założeniom sztuki literackiej.
W antologii Szpony i
kły możemy przeczytać jedenaście opowiadań, z których IMVHO (w mojej
niezmiernie skromnej opinii) trzy
spełniają wymogi logicznej, sprawnej narracji, poprawności ortograficzno-gramatycznej
i płynności językowej. Innymi słowy –
czytając większość z tych opowieści, nie byłam w stanie wyrozumieć, jakie były
motywacje bohaterów, ani co zyskiwali na działaniu w określony sposób – a to
mnie, mówiąc oględnie, wkurza, bez względu na „profesjonalizm” (czyli: bycie
fanfikiem lub nie) danego dzieła literackiego.
Nie będę wymieniać nazwisk ani tytułów, z wyjątkiem tych
oto: tytułowe Szpony i kły, Nie będzie śladu oraz Lekcja samotności, które serdeczne Państwu
polecam. Względem pozostałych tworów literackich, zalecam daleko posuniętą
ostrożność. Prawdą jest bowiem, że zastosowana w zdaniu inwersja nie zawsze
skutkuje przyjemną dla oka i ucha staropolszczyzną; że nawet niezły pomysł na
opowiadanie niewiele znaczy, jeśli konstrukcja fabuły oraz język kuleją
boleśnie. W ogóle sporo problemów sprawiało mi skakanie między rejestrami
językowymi, które u Sapkowskiego odbywa się miękko i niezauważalnie, a u
autorów konkursowych opowiadań okupione jest o niebo większym bólem. Czytelnika.
Czytelnikowi smutno jest również, gdy zdecydowanie zbyt
często uważa się go za idiotę, który nie pojmie wielce tajemnej sztuki
tworzenia i odczytywania zdań wielokrotnie złożonych. Czytelnik również nie
wie, czym jest „miejsce reprezentatywne”, i o co w ogóle kaman. Brak logiki
(po kiego czorta koń wzywanego na zamek królewski bohatera zostaje w bramie
miejskiej, miast iść do zamkowej stajni?!); zdania zaczynające się od „więc”, degradujące
kobiety opisy w opowiadaniach autorstwa mężczyzn, oraz przesadne skupianie się
na opisach strojów w utworach autorstwa kobiet – wszystko to razem tworzy
amalgamat, który dla kogoś emocjonalnie zaangażowanego w twórczość Andrzeja
Sapkowskiego okazuje się mocno niestrawnym.
Mimo zadowolenia z lektur trzech wyżej wspomnianych
opowiadań: serdecznie nie polecam…
Idźcie lepiej na AO3.
Post scriptum.
Wyżalam się oto znajomej z pracy, że kompletnie nie rozumiem
motywacji bohaterów w jednym z opowiadań. Geralt sobie pociupciał, i tyle.
Znajoma: Może o to chodziło? Takie PWP? („Fabuła, na c..j ci
fabuła?")
Ja: Niestety, cytrusów („obrazowych opisów współżycia
płciowego”) nie było.
Znajoma: NO TO PO CO PISAĆ COŚ TAKIEGO?!?
Kurtyna, miłosiernie i litościwie, opada.
No comments:
Post a Comment