Sunday 12 November 2017

Jakowaś dziwna inwersja, czyli "Wiedźmin. Szpony i kły"



Z wiedźminem, Drodzy Czytelnicy, było tak, że w liceum miałam paczkę głównie męską, grającą w erpegi i czytającą sporo fantastyki. Wspomnę, że były to czasy, gdy wraz z najlepszą przyjaciółką śliniłyśmy się nad Christopherem Lambertem w roli Raydena. Taki lajf.

W każdym razie: kolega, do którego po dziś dzień mam sentyment oraz wielkie miejsce w sercu, pożyczył mi Ostatnie życzenie, i wsiąkłam. Dostawszy na gwiazdkę roku 1998 zastrzyk gotówki, kupiłam wszystko, co było w naszej prowincjonalnej księgarni: Miecz przeznaczenia, Krew elfów, Chrzest ognia i Wieżę Jaskółki. Czas pogardy pożyczył mi wyżej wymieniony kolega: dzięki serdeczne, Piotrze! – później uzupełniłam kolekcję o wydanie na tańszym, makulaturowym papierze, co do dziś mocno mnie boli.

Na Panią Jeziora musiałam czekać aż do klasy maturalnej: najpierw przeczytałam egzemplarz pożyczony od kogoś, kto mnie podówczas emablował, a potem wygrałam własny w konkursie Warszawskiego Informatora Kulturalnego (yay!). Podpisałam go, przeczytałam raz jeszcze, pożyczyłam znajomemu – dostałam z powrotem egzemplarz bez podpisu. WTF?; no cóż, książka jest książką…

A potem myślałam, że nie będzie już nic oprócz fanfików. Albowiem o filmiszczu i szczerbialu wspominać się tu nie będzie.

Jeszcze później był Sezon burz, który czytanym przeze mnie fanfikom do pięt nie dorastał.
A później, nagle i niespodziewanie, pojawiła się w sieci książka z mocno mylącą okładką, i napisem: „Andrzej Sapkowski przedstawia”. Mam syndrom sztokholmski, więc rzuciłam się na nią co rychlej. I tak sobie myślę – ja, autorka fanfików tłumaczonych z angielskiego na włoski i chiński – skoro zawarte w antologii Szpony i kły opowiadania to gloryfikowane (od angielskiego: glorified) fanfiki, to chyba mogę na nich wykonać tak zwany beta-reading, prawda?...

Szczególnie że nie do końca rozumiem wydawcę: mógł nie chcieć ingerować w treść opowiadań przysłanych na konkurs, ale, do kroćset, do wersji książkowej MINIMALNA korekta gramatyczna by się przydała... Nie mówiąc już o tym, że spora część zawartych w antologii opowiadań przeczy wszelkim założeniom sztuki literackiej.

W antologii Szpony i kły możemy przeczytać jedenaście opowiadań, z których IMVHO (w mojej niezmiernie skromnej opinii) trzy spełniają wymogi logicznej, sprawnej narracji, poprawności ortograficzno-gramatycznej i płynności językowej. Innymi słowy – czytając większość z tych opowieści, nie byłam w stanie wyrozumieć, jakie były motywacje bohaterów, ani co zyskiwali na działaniu w określony sposób – a to mnie, mówiąc oględnie, wkurza, bez względu na „profesjonalizm” (czyli: bycie fanfikiem lub nie) danego dzieła literackiego.

Nie będę wymieniać nazwisk ani tytułów, z wyjątkiem tych oto: tytułowe Szpony i kły, Nie będzie śladu oraz Lekcja samotności, które serdeczne Państwu polecam. Względem pozostałych tworów literackich, zalecam daleko posuniętą ostrożność. Prawdą jest bowiem, że zastosowana w zdaniu inwersja nie zawsze skutkuje przyjemną dla oka i ucha staropolszczyzną; że nawet niezły pomysł na opowiadanie niewiele znaczy, jeśli konstrukcja fabuły oraz język kuleją boleśnie. W ogóle sporo problemów sprawiało mi skakanie między rejestrami językowymi, które u Sapkowskiego odbywa się miękko i niezauważalnie, a u autorów konkursowych opowiadań okupione jest o niebo większym bólem. Czytelnika.

Czytelnikowi smutno jest również, gdy zdecydowanie zbyt często uważa się go za idiotę, który nie pojmie wielce tajemnej sztuki tworzenia i odczytywania zdań wielokrotnie złożonych. Czytelnik również nie wie, czym jest „miejsce reprezentatywne”, i o co w ogóle kaman. Brak logiki (po kiego czorta koń wzywanego na zamek królewski bohatera zostaje w bramie miejskiej, miast iść do zamkowej stajni?!); zdania zaczynające się od „więc”, degradujące kobiety opisy w opowiadaniach autorstwa mężczyzn, oraz przesadne skupianie się na opisach strojów w utworach autorstwa kobiet – wszystko to razem tworzy amalgamat, który dla kogoś emocjonalnie zaangażowanego w twórczość Andrzeja Sapkowskiego okazuje się mocno niestrawnym.

Mimo zadowolenia z lektur trzech wyżej wspomnianych opowiadań: serdecznie nie polecam…
Idźcie lepiej na AO3.

Post scriptum.

Wyżalam się oto znajomej z pracy, że kompletnie nie rozumiem motywacji bohaterów w jednym z opowiadań. Geralt sobie pociupciał, i tyle.

Znajoma: Może o to chodziło? Takie PWP? („Fabuła, na c..j ci fabuła?")

Ja: Niestety, cytrusów („obrazowych opisów współżycia płciowego”) nie było.

Znajoma: NO TO PO CO PISAĆ COŚ TAKIEGO?!?

Kurtyna, miłosiernie i litościwie, opada.

No comments:

Post a Comment