Nazywa się Jan Bocian, pochodzi z Królowego Mostu (zbieżność
danych z bohaterem filmów Jacka Bromskiego… przypadkowa?), niedawno owdowiał
(po raz drugi), a teraz przybywa do Warszawy, aby skorzystać z gościny u syna i
synowej, i spokojnie doczekać otwarcia testamentu po (bogatej z domu)
nieboszczce żonie…
źródło: Teatr Kamienica
Przede wszystkim: z pomysłu Emiliana Kamińskiego, który
podjął się nie tylko reżyserii nowego (premiera miała miejsce 2 września 2017)
spektaklu w swojej Kamienicy, ale także zagrał tytułowego bohatera, oraz
znacząco „zlokalizował” brytyjski pierwowzór, przystosowując go do polskich realiów
tak zgrabnie, że w ogóle nie widać miejsc „szycia”. Temat przewodni sztuki (napisanej
przez Simona Mossa na motywach popularnego w wielu krajach sitcomu „Tom, Dick
and Harriet”) jest zresztą uniwersalny: oto „wesoły wdowiec”, artysta
weselno-imprezowy z prowincji, nie cierpiący na brak sił witalnych i oczekujący
na pokaźny zastrzyk gotówki, wkracza z przytupem w poukładane, warszawskie
życie swojego syna, Ryszarda (Wojciech Solarz), i jego żony Zdziski – pardon, Zdzisławy (Hanna Konarowska). Im natomiast
nie jest do śmiechu i bez wizyty tatusia: Zdzisława, kobieta temperamentna i
zaangażowana, podupada nieco na zdrowiu, zaś Ryszard bezskutecznie próbuje
znaleźć modelkę do reklamy środka na potencję: klient, który ma ściśle
określone wytyczne, czyli sam nie wie, czego chce, domaga się niewinnej
blondynki o dużych, niebieskich oczach i takichż piersiach, a biedny Ryszard
staje na głowie (lub raczej: na pedałach stacjonarnego roweru), żeby znaleźć
rozwiązanie tego mocno skomplikowanego problemu.
Sytuacja staje się coraz bardziej napięta: w otoczeniu
Bociana Seniora, wdowca z „perspektywami”, pojawia się coraz więcej osób chętnych
do podzielenia się z nim „ciężarem” spodziewanego spadku po zmarłej
żonie-dewotce. Zdzisława nie dowierza nikomu: ani Lilce (Sylwia Gliwa), „czułej
masażystce” w kostiumie Wonder Woman, ani Gracjannie (Milena Staszuk),
bibliotekarce w typie „szarej myszki”. O tę ostatnią, oraz o jej relację z
Janem Bocianem, martwi się również owdowiała ciotka Dobrosława (Małgorzata
Sadowska): ale czy na pewno ma powody do obaw?...
Każdy z bohaterów „Trzeciej młodości Bociana” ma ściśle określony
cel w życiu, i dąży do niego z brutalną niekiedy konsekwencją. Możemy mieć
wrażenie, że wszystko już wiemy, i mamy naszych bohaterów podanych na
przysłowiowej tacy – ale w finale okazuje się, że poza „doraźnymi” skutkami
swoich działań (czasami mocno spłyconych i przerysowanych w typowy dla farsy
sposób) bohaterom udało się tak wpłynąć na losy wszystkich pozostałych osób
dramatu, że w ostatecznym rozrachunku
nikt nie jest pokrzywdzony, choć na pozór nic nie wyszło tak, jak się tego
spodziewali Bocian i spółka.
Może więc pośród oparów lejącego się strumieniami chińskiego szampana, pośród pośpiechu,
zamieszania i piętrowych nieporozumień, kryje się coś ważniejszego? Może Jan
Bocian ujmuje i porywa publiczność nie dlatego, że wykonywane przez niego
piosenki należą od tak zwanej „muzyki biesiadnej” – ale dlatego, że przemawiają
one głosem Emiliana Kamińskiego do tej ukrytej cząstki naszej duszy, w której
trzymamy marzenia o romantycznej miłości i rodzinie: a do tego nie są nam wcale
potrzebne miliony z testamentu…
Spektakl kończy się w momencie, który w serialowym
pierwowzorze można umiejscowić dopiero w połowie akcji: czy to oznacza, że
będziemy mieć okazję do ponownego spotkania z Bocianami i ich przyjaciółmi? Czy
główny bohater ma przed sobą nie tylko trzecią, ale i czwartą młodość? Być może.
Na razie skupmy się na tym, co mamy: a w tym roku kalendarzowym mamy możliwość
obejrzenia „Trzeciej młodości Bociana” jeszcze osiem razy: 11 i 24 listopada oraz 1, 2 (dwa spektakle), 30 i 31 grudnia (również
dwa spetakle). Potraktujmy to jako świetną okazję do naładowania
akumulatorów na jesień i zimę!
Dziękuję Dyrekcji Teatru Kamienica za zaproszenie na spektakl.
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
ReplyDelete