Na nazwiska niektórych pisarzy reaguję jak pies Pawłowa. Czasami
ma to związek z daleko posuniętym syndromem sztokholmskim (ekhm, Musierowicz,
ekhm) – czasami po prostu nie mogę się doczekać obcowania z kolejną książką ich
autorstwa.
Tak się zatem złożyło, że w tym jakże niewesołym dla mnie
momencie życia ekonomicznego (remont się skończył, strych jest cudowny, a
kredyt jakoś nie chce maleć) rzuciłam się na kontynuację wydanego w ubiegłym
roku Fanfika jak mój kot na masło. W przeciwieństwie
do Myszy, która zawsze obrywa za takie akcje, ja jestem z mojego spontanicznego
wyskoku bardzo zadowolona.
Dla tych spośród P.T. Czytelników, którzy nie wiedzą, o co
kaman: Natalia Osińska pisze książki dla młodzieży, które mocno odstają
(pozytywnie!) od mojej osobistej wizji książek dla młodzieży. Jej bohaterowie
są zachwycająco prawdziwi – do tego stopnia, że bardzo często irytują mnie i
prowokują do wywracania oczami, ale w ostatecznym rozrachunku nie sposób im nie
kibicować. Wyżej wspomniani bohaterowie mieszkają w Poznaniu: ale nie na
klimatycznych Jeżycach (czy ja to robię specjalnie? Pewnie tak…), tylko na
Grunwaldzie (pozdro, yo, przepędziłam tam większość pierwszego roku). Mają problemy
ze szkołą, rodziną, i samymi sobą: a sposób przedstawiania tychże problemów po
prostu obezwładnił mnie świeżością i taktownym podejściem do tematu.
Z blurba, który zachęcił mnie w ubiegłym roku do wejścia do
dworcowej księgarni i nabyciu Fanfika
(mój pociąg już zapowiadali, fyi), nie wynika bowiem – i dobrze – że mamy do czynienia z książką o problemach z
identyfikacją płciową.
Może ja się nie znam, Drodzy, ale tego chyba jeszcze nie
było w rodzimej literaturze dla nastolatków i YA.
A poza tym: nawiązania do musicali, nawiązania do hiperpoprawności
politycznej i umiłowania dla „etykietek” w środowisku tumblrowym (dobrze
wiedzieć, że nie tylko mnie to w…yprowadza z równowagi), reagowanie na bieżące
wydarzenia społeczne i polityczne (to już Slash),
i bardzo płynny, obrazowy język.
I historia o przyjaźni, zaufaniu oraz szukaniu własnej
tożsamości, którą powinno się delikatnie podsuwać młodym ludziom borykającym
się ze swoją tożsamością w ramach szeroko zakrojonej grupy LGBTQ.
Miałam napisać coś więcej o fabule, ale tego nie zrobię:
jeśli słyszeliście już o książkach Natalii Osińskiej, pewnie dopadły Was jakieś
bliższe szczegóły, ale jeśli nie – zróbcie sobie tę przyjemność i wkroczcie w
tę opowieść bez jakichkolwiek założeń i oczekiwań. Nie musicie wiedzieć,
dlaczego progres od zainteresowania Wicked
do Hamiltona jest ważnym symptomem
rozwoju jednej z postaci. Nie musicie niczego z góry zakładać. Nie powinniście
wręcz sugerować się kwaśnymi wypowiedziami na forach internetowych, które
dissują Fanfik i Slash jako „chwalone przez kręgi lewicowo-feministyczne, więc
pewnie bezwartościowe lub ostro propagandowe”.
Zamiast tego: zastanówcie się, czy nie byłoby dobrze
poświęcić kilku godzin na zapoznanie się z obiema pozycjami: to mocny duet,
który dobrze jest „łyknąć w pakiecie”. I porozmawiać z kimś, kto być może jest
blisko Was, i w podobny sposób woła o pomoc.
Mocno nieskładne to wszystko, wiem. Ważne, że chodzi tu o
naprawdę ciekawy kawałek literatury: tak dla osób spod znaku tęczowej, jak i
czarnej parasolki.
Dobrego czytania: pogoda nam sprzyja! ;)
W tym trudnym dla mnie momencie, gdy wykluła mi się angina, zachęciłaś mnie do siegnięcia po Fanfik, o którym wcześniej sporo czytałam, ale nie byłam przekonana:)
ReplyDeleteBardzo mi miło, że zachęciłam - ale angina jest ble, pozbądźże się jej co prędzej! Względem Córek Wawelu: message received and understood, milady ;) Zdrowia!
DeletePorównanie do Musierowicz jest tu bardzo trafne - Osińska ma tę samą cudną lekkość frazy, co wczesna Musierowicz (wczesna, czyli z okresu takich perełek jak: "- Proszę mnie puścić! - powiedziała oschle, marszcząc brwi. - Dlaczego? - spytał głębokim głosem, który przyprawił Cesię o drżenie. - Bo mi karpie ciekną"). Zaskakująco fajna rzecz (serio, problemy nastolatków nie powinny mnie już wciągać, a tu ot, siurpryza).
ReplyDeleteJedno, czego bym się czepiała, to podejrzana lekkość rozwiązania. Nie spojlując: Tosiek odnajduje siebie i co, i teraz ptaszęta kwilą, świat taki piękny i wszyscy się kochamy? No nie, jednak nie, w końcu nadal do rozwiązania jest nieco problemów - powiedzmy, że technicznych; poza tym heloł, w Polsce?
Ale ok, gatunek ma swoje prawa, więc czepiam się bez przekonania, tak dla odnotowania tylko. Zwłaszcza, że połknęłam w jeden wieczór i z przyjemnością.
PS. A o Musierowicz ciekawie pisze Kącki w "Poznaniu".
Wlasnie mi sie przewinely obie czesci u kogos w feedzie albo na FB albo na Goodreads wiec mam na liscie. Dluuugiej liscie. Wzdech.
ReplyDelete