Tuesday 15 August 2017

Pięćset twarzy Zeni i wiersze i z lasu - #ProjektAtwood na półmetku sierpnia.

Sierpień przepływa mi przez palce, i już wiem, że nie przeczytam w nim wszystkich książek z mojego Projektu Atwood – na pocieszenie dodam jednak, że a) na początku września wywożę walizkę książek w przyjemnie ciepłe miejsce, więc pomysł otrzyma prolongatę zamiast zawiasów, oraz b) jedną z przyczyn zwolnienia tempa czytania „projektowego” są Ścieżki północy Richarda Flanagana, zdobywcy Bookera 2014 za opowieść o obozach jenieckich w południowo-wschodniej Azji. Król szczurów był dla mnie książką formatywną. To chyba wiele wyjaśnia.

Tak więc: w sierpniu, lawirując między książkami bibliotecznymi i własnymi, dokończyłam zbiór wierszy z dobrych kilku dekad – Eating Fire – oraz rozsmakowałam się w powieści Zbójecka narzeczona.

Wiersze Atwood to w gruncie rzeczy powieści skondensowane do kilku (-nastu, -dziesięciu) linijek, celne obserwacje na temat życia, natury, miłości oraz sprawiedliwości dziejowej – i równości płci. Z góry przepraszam za koślawość moich naprędce wykonanych tłumaczeń.

                Dziewczynka powinna być
zasłoną, białym cieniem, bezkrwawym
jak księżyc na wodzie; nie
agresywnym; powinna
być cicho i unikać
czerwonych butów, czerwonych pończoch, tańca.

 Taniec w czerwonych butach cię zabije.

Albo:

                               Myślę o tej kobiecie
której nie zabili.
Zamiast tego, zaszyli jej usta
na amen, zamknęli je wokół
otworu rozmiaru słomki,
i odesłali ją na ulice,
niemy symbol.

Nie ma znaczenia, gdzie
się to stało, ani kiedy, ani czy
z rąk jednej czy drugiej strony;
takie rzeczy dzieją się zawsze,
gdy tylko powstają strony.

Albo jeszcze:

Twój język zwisa wokół twojej szyi,
pętla, ciężki naszyjnik;
każde słowo jest imperium,
każde słowo jest wampirem i matką.

I w końcu:

seks to nie stomatologia
                lepkie wypełnianie ubytków i bólów

Bardzo lubię ten rodzaj poezji – jej płynność, jej wyrazisty, choć w gruncie rzeczy delikatny język, nabrzmiałe znaczeniem metafory, celne puenty. Całości zamknięte w ramach sugestywnych historii, zakończone morałem (czasami) lub gorzkim stwierdzeniem (częściej).

Zbójecka narzeczona zaczyna się natomiast od tego, że pewna kobieta powraca zza grobu.

I nie, nie jest to historia o zombie.

Zenia ma niebywałe zdolności w kierunku mieszania ludziom w głowach: swego czasu udało jej się stworzyć trzy różne historie (osobowości, postaci, problemy) na użytek trzech różnych kobiet – to one są bohaterkami tej opowieści, Zenia to spiritus movens całej historii – i odebrać każdej z nich coś bardzo cennego, coś, z czym nigdy nie rozstałyby się z własnej woli. Jej niespodziewany powrót (a trzeba dodać, że podobno rozstała się ze światem za pomocą bomby w Bejrucie) dogłębnie wstrząsa dawnymi przyjaciółkami-ofiarami, które ledwo co zdołały poskładać do przysłowiowej kupy smętne resztki popiołów, pozostawione przez Zenię przy jej Wielkim Wyjściu.

Nielinearna narracja, wiele „punktów widzenia” i dużo czasu teraźniejszego – najlepiej smakuje mi taka Atwood, niekoniecznie pierwszoosobowa, a przecież, mimo wszystko, jednak tak. I jeszcze złożoność ludzkich historii. I wielowarstwowość opowieści. Niejednoznaczność motywów bohaterów. Mogłabym to jeść łyżkami.

(…nawet pomimo językowych ekwilibrystyk w wykonaniu tłumacza. Szanowny Panie! „Pathetic” nie musi koniecznie (a nawet nie powinno…) być tłumaczone jako „patetyczne”. „Wykręcić ramię paru osobom” to taki idiom, słyszał Pan kiedyś? I kim w ogóle byli Anglo-Saksoni?...)

Zachęcam Was zatem serdecznie do przeczytania zarówno wierszy Atwood (najchętniej w oryginale), jak i Zbójeckiej narzeczonej – być może w tłumaczeniu innym niż to z toruńskiego wydania A.D. 2008. Albowiem warto.

Sama zaś oddalam się w ostępy syjamskiej dżungli. O Flanaganie też pewnie jeszcze będzie.


Dobrego lata!

1 comment:

  1. Flannagan tłumaczy wszystko:) Mam kilka innych jego powieści i nie umiem zdecydować, którą czytać jako następną.

    ReplyDelete