Wednesday 2 August 2017

Drugi w historii, drugi w pięcioleciu, drugi dla kobiety - czyli dlaczego życzę Kanadzie kolejnego Nobla z literatury.

Jestem trochę podobna do Katona Starszego - większość moich wypowiedzi na temat literatury współczesnej kończę stwierdzeniem: "A poza tym uważam, że Akademia powinna się ogarnąć, i dać Margaret Atwood Nobla zanim będzie za późno". Czytanie Atwood jest ostatnio modne - przede wszystkim z powodu przerażająco dobrej (to nie jest oksymoron!) adaptacji Opowieści podręcznej (z rewelacyjną rolą Elizabeth Moss, oraz moim ulubionym bratem Fiennesem), która wstrzeliła się idealnie w dyskusję na temat pozycji (!) kobiety w Ameryce ery Trumpa. Na listopad szykuje się kolejny (Netflixowy) serial, tym razem na podstawie Alias Grace, a ja z radością obserwuję, że coraz więcej osób odkrywa fenomen kędzierzawowłosej pisarki (petycja o film biograficzny z Alex Kingston w roli głównej leży u mnie na biurku - kto podpisze?) wychowanej w kanadyjskim lesie, i rozumiejącej problemy współczesnego świata w sposób dogłębnie poruszający i niepokojący.

Dla mnie, jak dla większości nowych czytelników, zaczęło się od Opowieści podręcznej, zdjętej na chybił-trafił z półki w bibliotece, bodajże jeszcze za czasów studenckich (czyli w zamierzchłej prehistorii). Nie powiem tutaj nic o tej konkrentnej powieści, ponieważ a) naprawdę uważam, że powinniście przeczytać ją sami, b) równie gorąco namawiam Was do obejrzenia serialu, który dość mocno odbiega od książki, ale tworzony był w ramach ścisłej wspólpracy z autorką. Dość powiedzieć, że nikt nie pisze dystopii tak, jak Margaret Atwood: spokojnym, miejscami wręcz beznamiętnym językiem opowiadając o sytuacjach i dylematach leżących na cienkiej granicy oddzielającej science fiction od ponurych wizji przyszłości. Potwierdza to trylogia "Roku Powodzi" (Oryks i Derkacz, Rok potopu i - wydany po polsku na wiosnę tego roku - Maddaddam), oraz Serce umiera ostatnie (bez uciekania się do spoilerów powiem tylko, że wyjaśnienie znaczenia tytułu jest tyleż przerażające, co banalne w swej prostocie). Atwood pisze także o miłości - mój absolutnie przeulubiony, zaczytany i czarny od ołówka Ślepy zabójca, o powrocie do korzeni (Wynurzenie), i o nowych sposobach interpretowania znanych historii i mitów (Penelopiada, oraz wydany w ramach "Projektu Szekspir" Czarci pomiot. Podobny przekrój tematów pojawia się w jej twórczości poetyckiej - o Eating Fire, wyborze wierszy pisanych na przestrzeni 30 lat, mam nadzieję napisać za kilka dni - ale bynajmniej nie ogranicza zakresu zainteresowań pisarki.

Mówcie, co chcecie, ale jeżeli kobieta, spod pióra której wyszła opowieść o teokratycznym państwie amerykańskim, potrafi wymyślić komiks o superbohaterze będącym pół-aniołem i pół-kotem - to chyba coś jest na rzeczy w temacie Nobla?...

Wymyśliłam sobie, że sierpień poświęcę w tym roku przede wszystkim na lekturę Atwood - własnego Alias Grace i Maddaddam oraz pożyczonych z biblioteki Zbójeckiej narzeczonej i Pani Wyroczni: ale jest jedna książka, której nigdy nie będę mogła przeczytać, mimo najszczerszych chęci. Nosi tytuł Scribbler Moon, została napisana w roku 2014, a ukaże się... w 2114. Nie, nie pomyliłam się: tutaj możecie przeczytać o norweskim projekcie Future Library.

Piękny pomysł, prawda?

Dobrego czytania - dajcie szansę pani Atwood :)

No comments:

Post a Comment