Powróciłam z Warszawskich Targów Książki: wymięta i
wymęczona psychicznie oraz wyzuta z wszelkich pilnie uciułanych zaskórniaków,
ale za to naładowana po uszy pozytywną energią i chęcią do działania. I
czytania – co tym ważniejsze, że ostatnio wszystko mi jakoś siadło, i jedynie
rozgrzebywałam kolejne książki, nie doprowadzając lektury do szczęśliwego
końca.
Odczuwam niejaką dumę z faktu, iż udało mi się utrzymać w
ryzach nieposkromioną żądzę posiadania wszystkiego, co papierowe i zadrukowane,
wskutek czego wróciłam do domu prawie
wyłącznie z tym, co planowałam kupić. Wyjątki od reguły objęły:
1)
Nową Rebekę Solnit, bo czemu nie,
2)
Piątą porę
roku, ponieważ panowie z SQN-u są szczwani jak lisy, i produkują bardzo
fascynujące promocje,
3)
Dwie książki dla dzieci, albowiem posiada
się dzieci w rodzinie, i czasami warto o tym pamiętać, szczególnie na Targach,
4)
Grafiki od Kottera i Jarońskiego, w celu
upiększenia przestrzeni życiowej własnej oraz wsparcia działalności
artystycznej Twórców.
Nie będę się tu jednak chwalić zakupami – spróbuję zastosować
na sobie technikę motywacyjną pt. „najpierw PRZECZYTAJ, potem napisz” – zamiast
tego chciałabym się z Wami podzielić przemyśleniami, które spływały na mnie
obficie podczas wystawania w kolejkach po podpisy UA (Ulubionych
Autorów): oraz w chwilach szczęśliwego dotarcia do tychże kolejek czoła
(czół?).
Chodzi, mianowicie, o odpowiedź na pytanie: czy w ogóle
warto w takich kolejkach stać, i zawracać Autorom gitarę – dla tych kilku chwil
w Ich towarzystwie, i paru linijek dodatkowego tekstu w przytarganych
książkach?
Hipoteza robocza brzmi: warto,
a być może nawet: trzeba. Spróbujmy to teraz sensownie uzasadnić.
Wtręt osobisty:
po kilku publikacjach w czasopismach różnej maści, oraz narozpoczynaniu
i porzuceniu przeróżnych projektów literackich, ostatnimi laty koncentruję się głównie na pisaniu
fanfików, gdyż: po angielsku jakoś mi łatwiej; lubię ten rodzaj ograniczeń,
jaki stawia praca z bohaterami których ktoś już kiedyś wymyślił*; a także – co odgrywa
tutaj niebagatelną rolę – pasjami przepadam za otrzymywaniem natychmiastowego
odzewu od czytelników, i śledzeniem rosnących z dnia na dzień (w sytuacjach
ekstremalnych** - z godziny na godzinę) statystyk czytania moich tekstów.
Codzienne puka do mnie mail z serwisu, w którym publikuję, i obwieszcza: „Hej, ktoś
polubił jeden z twoich tekstów/chyba spędził pół nocy na lekturze, bo polubił wszystkie dwadzieścia opowiadań w tej
czy innej kategorii!” Nazywa się to błyskawiczną gratyfikacją (nieładne
zapożyczenie) – i dla mnie osobiście jest to znakomity sposób monitorowania
tego, jak moją skrobaninę odbierają czytelnicy. Wrzucam tekst do sieci – mija
czasu mało-wiele – dowiaduję się, czy tekst się komuś spodobał, i dlaczego –
odpowiadam na komentarze – jestem podbudowana, i idę spać, a następnego dnia
wstaję z nową energią i motywacją do pisania. Kółko się zamyka, i wszyscy są
zadowoleni.
Wtręt targowy,
powiązany z osobistym: w sobotę poszłam posłuchać dyskusji z Autorami
nominowanymi w tym roku do nagrody Zajdla. Jedno z pierwszych pytań zadanych przez
moderatorkę brzmiało: Jak otrzymanie
nominacji do Zajdla wpłynęło na Wasze życie/odbiór Waszej twórczości? Wielkie
KUDOS należą się tutaj Krystynie Chodorowskiej, która celnie wypunktowała, iż w
wypadku nominacji dla powieści wpływ ten będzie znany najwcześniej w kolejnym
kwartale: czyli wtedy, kiedy spłyną do wydawnictwa statystyki sprzedażowe.
Widzicie różnicę? Ano właśnie.
Dowodów na męczenie UA część druga. |
W tym miejscu powracamy do zasadniczego tematu tej notki,
czyli do spotkań autorskich, tudzież
dyżurów autografowych.
Sześćset podpisów na
godzinę
Duże imprezy w rodzaju WTK to organizacyjne molochy,
lewiatany zdolne połknąć i przeżuć ogromne masy ludzkie. W ramach tego
gigantycznego przedsięwzięcia, na jednego autora przypada niekiedy zdumiewająco
mało czasu – oraz zdumiewająco wielu czytelników pragnących dostąpić spotkania
z UA. Większość społecznie świadomych i miłujących bliźniego kolejkowiczów (o osobach
i postawach nie pasujących do powyższych kategorii powiemy sobie innym razem)
traktuje dyszącą im w kark kolejkę współ-czytelników nie tylko jako okazję do
nawiązania interesujących znajomości z podobnie myślącymi jednostkami, ale
również – jako przynaglenie do maksymalnego skrócenia swojej wizyty przy
stoliczku obleganego przez fanów Pisarza.
Pozwolę sobie mieć na ten temat następujące zdanie:
O ile ktoś nie przynosi ze sobą pełnej bibliografii UA, z prośbą
o wpisanie dedykacji w każdym z
-nastu lub -dziesięciu egzemplarzy – oraz o ile ktoś nie rozpoczyna
piętnastominutowego monologu, do którego UA nie jest nawet zaproszony (stanowi
jedynie wymówkę umożliwiającą rzeczone exposé) - niechże będzie im (Autorowi oraz
Czytelnikowi) wolno spędzić w swoim towarzystwie chociaż minutę, i wymienić
więcej niż trzy („Dla X, dziękuję!”) słowa.
Dowodów na męczenie UA część trzecia. |
Bo Autor może czuć się skrępowany faktem, że czytelnik wisi
nad nim jak wyrzut sumienia, nie siadając na przygotowanym krześle, i zaraz po
otrzymaniu upragnionego autografu umyka w dal. (Ukłony dla pana redaktora Michała Rusinka – będę uważać na bagietki!
– i wielkie przeprosiny dla Martyny Raduchowskiej,
ale byłyśmy z Młodszą Bliźniaczką w komplecie, i usiąść się po ludzku nie
dało.)
Bo bywa też, że dyżur twórcy debiutującego zbiega się z
dyżurem „starego wyjadacza” (skądinąd zresztą – bardzo zdolnego pisarza), i tak
oto autor mocnej, świeżej powieści zostaje wciśnięty w kąt stoiska i
przysłonięty kolejką czytelników kompletnie nie zainteresowanych spotkaniem z
nim: a pojawienie się czytelnika, który a) zna jego powieść, i b) interesuje
się dalszymi planami wydawniczymi Autora, może być dla Niego cokolwiek
przyjemne. (Malwina Pająk,
pozdrawiam ciepło!)
Konkluzja, z którą Was zostawiam, jest następująca: znajcie proporcją, mocium panie, i nie
targajcie ze sobą metrów bieżących książek jednego autora. Zamiast tego, wybierzcie
jedną-dwie pozycje tych pisarzy, których cenicie (przy okazji budując sobie
prywatny ranking książek danego autora), i powiedzcie Im, dlaczego są dla Was ważni.
Streśćcie pokrótce Wasze wrażenia z lektury, zachwyty nad zwrotami akcji i
frustracje nad niespodziewanymi zakończeniami środkowych tomów opowieści. Przynieście
ze sobą jakiś drobiazg, który sprawił, że przypomnieliście sobie daną
postać/książkę/Autora: Młodsza Bliźniaczka namówiła mnie na sprezentowanie Marcie Kisiel stareńkiego, ale pięknie
wydanego podręcznika obróbki skrawaniem – wyraz twarzy Ałtorki
ucieszył mnie tak samo, jeśli nie bardziej, jak zapowiedź ukazania się Jej kolejnej książki
już w październiku. A jeśli Opatrzność nie poskąpiła Wam zdolności artystycznych: idźcie na całość, i sporządźcie obrazek, wydzierankę, pluszaka lub spersonalizowany korkociąg z bohaterami stworzonymi przez Autora.
Nakarmcie Waszego UA dobrym słowem, i dostarczcie pożywki
Jego inspiracji.
Możecie na tym tylko zyskać.
Tak dociążało się torby UA w ramach okazywania myłoszczy i fsparcza. |
** Avengers: Endgame
fix-it story. Nikt się nie dziwi.
No comments:
Post a Comment