Monday, 27 May 2019

Karma wraca – nakarm (ego) pisarza! Refleksje po WTK '2019.


Powróciłam z Warszawskich Targów Książki: wymięta i wymęczona psychicznie oraz wyzuta z wszelkich pilnie uciułanych zaskórniaków, ale za to naładowana po uszy pozytywną energią i chęcią do działania. I czytania – co tym ważniejsze, że ostatnio wszystko mi jakoś siadło, i jedynie rozgrzebywałam kolejne książki, nie doprowadzając lektury do szczęśliwego końca.

Odczuwam niejaką dumę z faktu, iż udało mi się utrzymać w ryzach nieposkromioną żądzę posiadania wszystkiego, co papierowe i zadrukowane, wskutek czego wróciłam do domu prawie wyłącznie z tym, co planowałam kupić. Wyjątki od reguły objęły:

      1)      Nową Rebekę Solnit, bo czemu nie,
      2)      Piątą porę roku, ponieważ panowie z SQN-u są szczwani jak lisy, i produkują bardzo fascynujące promocje,
      3)      Dwie książki dla dzieci, albowiem posiada się dzieci w rodzinie, i czasami warto o tym pamiętać, szczególnie na Targach,
      4)      Grafiki od Kottera i Jarońskiego, w celu upiększenia przestrzeni życiowej własnej oraz wsparcia działalności artystycznej Twórców.

Nie będę się tu jednak chwalić zakupami – spróbuję zastosować na sobie technikę motywacyjną pt. „najpierw PRZECZYTAJ, potem napisz” – zamiast tego chciałabym się z Wami podzielić przemyśleniami, które spływały na mnie obficie podczas wystawania w kolejkach po podpisy UA (Ulubionych Autorów): oraz w chwilach szczęśliwego dotarcia do tychże kolejek czoła (czół?).

Chodzi, mianowicie, o odpowiedź na pytanie: czy w ogóle warto w takich kolejkach stać, i zawracać Autorom gitarę – dla tych kilku chwil w Ich towarzystwie, i paru linijek dodatkowego tekstu w przytarganych książkach?

Hipoteza robocza brzmi: warto, a być może nawet: trzeba. Spróbujmy to teraz sensownie uzasadnić.

Dowodów na męczenie UA część pierwsza
Fanfiki, czyli instant gratification

Wtręt osobisty: po kilku publikacjach w czasopismach różnej maści, oraz narozpoczynaniu i porzuceniu przeróżnych projektów literackich, ostatnimi laty koncentruję się głównie na pisaniu fanfików, gdyż: po angielsku jakoś mi łatwiej; lubię ten rodzaj ograniczeń, jaki stawia praca z bohaterami których ktoś już kiedyś wymyślił*; a także – co odgrywa tutaj niebagatelną rolę – pasjami przepadam za otrzymywaniem natychmiastowego odzewu od czytelników, i śledzeniem rosnących z dnia na dzień (w sytuacjach ekstremalnych** - z godziny na godzinę) statystyk czytania moich tekstów. Codzienne puka do mnie mail z serwisu, w którym publikuję, i obwieszcza: „Hej, ktoś polubił jeden z twoich tekstów/chyba spędził pół nocy na lekturze, bo polubił wszystkie dwadzieścia opowiadań w tej czy innej kategorii!” Nazywa się to błyskawiczną gratyfikacją (nieładne zapożyczenie) – i dla mnie osobiście jest to znakomity sposób monitorowania tego, jak moją skrobaninę odbierają czytelnicy. Wrzucam tekst do sieci – mija czasu mało-wiele – dowiaduję się, czy tekst się komuś spodobał, i dlaczego – odpowiadam na komentarze – jestem podbudowana, i idę spać, a następnego dnia wstaję z nową energią i motywacją do pisania. Kółko się zamyka, i wszyscy są zadowoleni.

Wtręt targowy, powiązany z osobistym: w sobotę poszłam posłuchać dyskusji z Autorami nominowanymi w tym roku do nagrody Zajdla. Jedno z pierwszych pytań zadanych przez moderatorkę brzmiało: Jak otrzymanie nominacji do Zajdla wpłynęło na Wasze życie/odbiór Waszej twórczości? Wielkie KUDOS należą się tutaj Krystynie Chodorowskiej, która celnie wypunktowała, iż w wypadku nominacji dla powieści wpływ ten będzie znany najwcześniej w kolejnym kwartale: czyli wtedy, kiedy spłyną do wydawnictwa statystyki sprzedażowe.

Widzicie różnicę? Ano właśnie.

Dowodów na męczenie UA część druga.
Wydaje mi się, że ciężko się pisze dla siebie. Składanie słów w mniej-więcej logiczne ciągi znaków jest, oczywiście, bardzo zajmującym hobby, i pozwala na pozbycie się spod czaszki tych wszystkich namolnych głosów, które żyć człowiekowi nie dają – przychodzi jednak taki moment, kiedy zaczyna nam zależeć nie tylko na samozadowoleniu, ale także na opinii osób trzecich – najchętniej spoza kręgu naszej rodziny i przyjaciół, tudzież niebędących naszymi dłużnikami w jakimkolwiek wymiarze. Dobre recenzje i statystyki można, od biedy, nabyć drogą wymiany dóbr i usług: tymczasem bezinteresowne zadowolenie czytelnika znacznie trudniej jest a) uzyskać, oraz b) ocenić.

W tym miejscu powracamy do zasadniczego tematu tej notki, czyli do spotkań autorskich, tudzież dyżurów autografowych.

Sześćset podpisów na godzinę

Duże imprezy w rodzaju WTK to organizacyjne molochy, lewiatany zdolne połknąć i przeżuć ogromne masy ludzkie. W ramach tego gigantycznego przedsięwzięcia, na jednego autora przypada niekiedy zdumiewająco mało czasu – oraz zdumiewająco wielu czytelników pragnących dostąpić spotkania z UA. Większość społecznie świadomych i miłujących bliźniego kolejkowiczów (o osobach i postawach nie pasujących do powyższych kategorii powiemy sobie innym razem) traktuje dyszącą im w kark kolejkę współ-czytelników nie tylko jako okazję do nawiązania interesujących znajomości z podobnie myślącymi jednostkami, ale również – jako przynaglenie do maksymalnego skrócenia swojej wizyty przy stoliczku obleganego przez fanów Pisarza.

Pozwolę sobie mieć na ten temat następujące zdanie:

O ile ktoś nie przynosi ze sobą pełnej bibliografii UA, z prośbą o wpisanie dedykacji w każdym z -nastu lub -dziesięciu egzemplarzy – oraz o ile ktoś nie rozpoczyna piętnastominutowego monologu, do którego UA nie jest nawet zaproszony (stanowi jedynie wymówkę umożliwiającą rzeczone exposé)  - niechże będzie im (Autorowi oraz Czytelnikowi) wolno spędzić w swoim towarzystwie chociaż minutę, i wymienić więcej niż trzy („Dla X, dziękuję!”) słowa.

Dowodów na męczenie UA część trzecia.
Bo może być tak, że na tych akurat Targach do tego akurat Autora ustawiła się długa kolejka czytelników – ale w roku poprzednim Autor siedział był samotnie przy malutkim stoliczku, i nie bardzo miał do kogo usta otworzyć. (W tym miejscu pozdrawiam gorąco Kubę Małeckiego.)

Bo Autor może czuć się skrępowany faktem, że czytelnik wisi nad nim jak wyrzut sumienia, nie siadając na przygotowanym krześle, i zaraz po otrzymaniu upragnionego autografu umyka w dal. (Ukłony dla pana redaktora Michała Rusinka – będę uważać na bagietki! – i wielkie przeprosiny dla Martyny Raduchowskiej, ale byłyśmy z Młodszą Bliźniaczką w komplecie, i usiąść się po ludzku nie dało.)

Bo bywa też, że dyżur twórcy debiutującego zbiega się z dyżurem „starego wyjadacza” (skądinąd zresztą – bardzo zdolnego pisarza), i tak oto autor mocnej, świeżej powieści zostaje wciśnięty w kąt stoiska i przysłonięty kolejką czytelników kompletnie nie zainteresowanych spotkaniem z nim: a pojawienie się czytelnika, który a) zna jego powieść, i b) interesuje się dalszymi planami wydawniczymi Autora, może być dla Niego cokolwiek przyjemne. (Malwina Pająk, pozdrawiam ciepło!)

Konkluzja, z którą Was zostawiam, jest następująca: znajcie proporcją, mocium panie, i nie targajcie ze sobą metrów bieżących książek jednego autora. Zamiast tego, wybierzcie jedną-dwie pozycje tych pisarzy, których cenicie (przy okazji budując sobie prywatny ranking książek danego autora), i powiedzcie Im, dlaczego są dla Was ważni. Streśćcie pokrótce Wasze wrażenia z lektury, zachwyty nad zwrotami akcji i frustracje nad niespodziewanymi zakończeniami środkowych tomów opowieści. Przynieście ze sobą jakiś drobiazg, który sprawił, że przypomnieliście sobie daną postać/książkę/Autora: Młodsza Bliźniaczka namówiła mnie na sprezentowanie Marcie Kisiel stareńkiego, ale pięknie wydanego podręcznika obróbki skrawaniem – wyraz twarzy Ałtorki ucieszył mnie tak samo, jeśli nie bardziej, jak zapowiedź ukazania się Jej kolejnej książki już w październiku. A jeśli Opatrzność nie poskąpiła Wam zdolności artystycznych: idźcie na całość, i sporządźcie obrazek, wydzierankę, pluszaka lub spersonalizowany korkociąg z bohaterami stworzonymi przez Autora.

Nakarmcie Waszego UA dobrym słowem, i dostarczcie pożywki Jego inspiracji.

Możecie na tym tylko zyskać.

Tak dociążało się torby UA w ramach okazywania myłoszczy i fsparcza.
* IMVHO, fanfik nie musi, a czasami wręcz nie powinien, odchodzić zbyt daleko od oryginalnego medium. Wrzucić naszych bohaterów w zupełnie nową sytuację, i zobaczyć, jak sobie w niej poradzą? Naprawić niedoróbki scenariuszowe/zmienić niesatysfakcjonujące zakończenie? – Jak najbardziej. Ale – zmienić zupełnie płeć/charakter/zapatrywania się bohaterów na życie? No, nie wiem…
 ** Avengers: Endgame fix-it story. Nikt się nie dziwi.

No comments:

Post a Comment