Na widowni były zakonnice. Poważnie, prawdziwe. Pani Matka żałowała, że nie wskoczyły na scenę w którejś ze zbiorówek - z drugiej jednak strony, mogłyby się czuć nieco nieswojo bez cekinów i czerwonych serc na szkaplerzach. Może lepiej więc, że pozostały na miejscach, rozchichotane i promieniejące: podobnie jak reszta publiki.
Wyruszyłyśmy do Poznania - Pani Matka i ja, Pan Ojciec nie wyraził chęci i teraz żałuje - w ponury, sobotni poranek. Pobożne życzenia zakładały, że w składzie obsady znajdą się Olga Szomańska i Barbara Melzer, i że nie będziemy kręcić nosami ani porównywać wersji scenicznej z filmem. Z przyjemnością ogłaszam pełen sukces na obu frontach.
Film "Zakonnica w przebraniu" - Pani Matka deklaruje, że może go oglądać w kółko i bez przerwy - z roku 1992 był soulowy i wspaniały. Musical miał premierę w Kalifornii, 24 lata po powstaniu wersji filmowej: a muzyka Alana Menkena (to jest człowiek, któremu zawdzięczamy "Go the Distance", "Be Our Guest", "When Will My Life Begin" i szereg innych przebojów ze stajni Disneya) buja w rytmie disco. Fabuła, generalnie, bez zmian: w bonusie mamy za to kule dyskotekowe, habity z cekinami i trzech gangsterów niebywale podobnych do braci Gibb. Jest moc, proszę państwa. O wiele więcej mocy, niż myślałam.
Może się mylę, ale dajcie mi zachować złudzenia - to chyba kwestia zebrania bardzo dobrej ekipy do pracy przy bardzo dobrym materiale. Reżyserem (i autorem świetnego tłumaczenia libretta) jest Jacek Mikołajczyk, znawca historii teatru muzycznego ("Musical nad Wisłą" kupię za każde pieniądze), który w ubiegłym roku wystawił w Gliwicach "Rodzinę Addamsów" (chyba muszę zajrzeć w internety...), człowiek z wizją - spójną, autentyczną wizją, przekładającą się na pogodny, mądry musical w świetnym wykonaniu. Nie wiem, jak to możliwe (wyrazy uznania dla autorki kostiumów, Ilony Binarsch), ale Matka Barbara Przełożona Melzer wygląda jak młodsza siostra Maggie Smith, nie wspominając o Edycie Krzemień i Marcie Burdynowicz jako (odpowiednio) Marii Robert i Marii Patryk: nie sposób mi oceniać pozostałych składów obsady, ale przy tym "układzie" czułam się jak w domu (pomimo cekinów). Nie brakowało mi piosenek z filmu - przeciwnie, od dwóch dni mam w głowie "Take Me To Heaven" zamiast "I Will Follow Him", co chyba stanowi wystarczającą rekomendację. Krótka wersja recenzji zamyka się w słowach: było przeuroczo, proszę państwa.
Jesień sprzyja wyjazdom do Poznania (rogale marcińskie!!): może warto przy okazji nakarmić i ducha? Serdecznie polecam #SisterPower w formie musicalowej, i wyczekuję wydania płyty z piosenkami ze spektaklu.
(Przy sporządzeniu recenzji nie ucierpiała żadna zakonnica, a notka nie powstała we współpracy z nikim. No, może tylko z Siłą Wyższą.)
Wyruszyłyśmy do Poznania - Pani Matka i ja, Pan Ojciec nie wyraził chęci i teraz żałuje - w ponury, sobotni poranek. Pobożne życzenia zakładały, że w składzie obsady znajdą się Olga Szomańska i Barbara Melzer, i że nie będziemy kręcić nosami ani porównywać wersji scenicznej z filmem. Z przyjemnością ogłaszam pełen sukces na obu frontach.
Film "Zakonnica w przebraniu" - Pani Matka deklaruje, że może go oglądać w kółko i bez przerwy - z roku 1992 był soulowy i wspaniały. Musical miał premierę w Kalifornii, 24 lata po powstaniu wersji filmowej: a muzyka Alana Menkena (to jest człowiek, któremu zawdzięczamy "Go the Distance", "Be Our Guest", "When Will My Life Begin" i szereg innych przebojów ze stajni Disneya) buja w rytmie disco. Fabuła, generalnie, bez zmian: w bonusie mamy za to kule dyskotekowe, habity z cekinami i trzech gangsterów niebywale podobnych do braci Gibb. Jest moc, proszę państwa. O wiele więcej mocy, niż myślałam.
Może się mylę, ale dajcie mi zachować złudzenia - to chyba kwestia zebrania bardzo dobrej ekipy do pracy przy bardzo dobrym materiale. Reżyserem (i autorem świetnego tłumaczenia libretta) jest Jacek Mikołajczyk, znawca historii teatru muzycznego ("Musical nad Wisłą" kupię za każde pieniądze), który w ubiegłym roku wystawił w Gliwicach "Rodzinę Addamsów" (chyba muszę zajrzeć w internety...), człowiek z wizją - spójną, autentyczną wizją, przekładającą się na pogodny, mądry musical w świetnym wykonaniu. Nie wiem, jak to możliwe (wyrazy uznania dla autorki kostiumów, Ilony Binarsch), ale Matka Barbara Przełożona Melzer wygląda jak młodsza siostra Maggie Smith, nie wspominając o Edycie Krzemień i Marcie Burdynowicz jako (odpowiednio) Marii Robert i Marii Patryk: nie sposób mi oceniać pozostałych składów obsady, ale przy tym "układzie" czułam się jak w domu (pomimo cekinów). Nie brakowało mi piosenek z filmu - przeciwnie, od dwóch dni mam w głowie "Take Me To Heaven" zamiast "I Will Follow Him", co chyba stanowi wystarczającą rekomendację. Krótka wersja recenzji zamyka się w słowach: było przeuroczo, proszę państwa.
Jesień sprzyja wyjazdom do Poznania (rogale marcińskie!!): może warto przy okazji nakarmić i ducha? Serdecznie polecam #SisterPower w formie musicalowej, i wyczekuję wydania płyty z piosenkami ze spektaklu.
(Przy sporządzeniu recenzji nie ucierpiała żadna zakonnica, a notka nie powstała we współpracy z nikim. No, może tylko z Siłą Wyższą.)
No comments:
Post a Comment