W niedzielę rano uratowałam pszczołę.
Przebywanie w ogrodzie moich rodziców nie wpływa zbawiennie na kontakty człowieka z owadami - mamy na stanie gniazda os i szerszeni, mnożące się w postępie geometrycznym - ale oprócz tych potworów zdarzają nam się również sympatyczni goście, w postaci trzmieli i pszczół. (Tata planuje budowę hotelu dla owadów wędrownych, ale jakoś niesporo mu to idzie: chyba muszę zakasać rękawy i zwędzić mu młotek.) Jedną taką istotkę znalazłam na podarowanej mi przez Tatę kiści bzu: była przemoczona od rosy, i kompletnie wyczerpana.
Przełożyłam pszczołę na łyżeczkę wody z cukrem, i odłożyłam na beton przy granicy rabatki. Napiła się, otrząsnęła, i zaczęła rozprostowywać skrzydełka. Nie ukrywam, że byłam z siebie cokolwiek dumna.
"Historia pszczół" Mai Lunde mówi o czymś więcej, niż łyżeczka syropu cukrowego. Tutaj ratuje się nie pojedynczego owada, ale gatunek: a z nim świat w takim kształcie, jakim go oglądamy obecnie.
William, biolog z połowy XIX wieku, próbuje przezwyciężyć napad chronicznej melancholii poprzez skupienie się na pracy nad nowym modelem ula. George, hodowca pszczół z początków XXI wieku, walczy z CCD (Colony Collapse Disorder - masowe zniknięcia pszczół z 2008 roku, o wciąż nie do końca jasnej genezie; przy okazji lektury obejrzałam dokument na ten temat: Vanishing of the Bees, bardzo polecam). Tao, Chinka z końca XXI wieku, pamiętająca jeszcze czasy sprzed Zapaści - całkowitego wyginięcia owadów zapylających - pracuje jako "ludzka pszczoła", przez wiele godzin dziennie ręcznie zapylając drzewa owocowe. Dla każdego z nich pszczoły - ich udomowienie, przetrwanie, odrodzenie - stanowi ważną motywację: ale nie tak ważną, jak rodzina.
Nie mogę za dużo mówić o tym, w jaki sposób dzieci bohaterów przyczyniają się do zmian w ich światopoglądzie, lub do ukierunkowania ich działań, żeby nie zepsuć Wam przyjemności z lektury. Wszystko jest ze sobą połączone: rodzice i dzieci, pszczoły i dobrobyt rodzin, a także wiedza zawarta w pewnym rysunku technicznym - i wspomnieniu po nim. W gruncie rzeczy można by pomyśleć, że świat jako taki jest ulem, w którym wszyscy za siebie odpowiadamy.
Autorka kilkakrotnie (choć, trzeba jej oddać, nienachalnie) przypomina czytelnikom, że bez natury jesteśmy niczym, a odwracanie się od niej na rzecz pogłębiania naszego wykształcenia i rozwijania intelektu może mieć mocno nieciekawe skutki. I tak sobie myślę, że jest w tym sporo racji...
Ten wpis daje Wam szkielet - ścianki ula, że tak polecę metaforą - ale w książce jest poza tym mnóstwo innego dobra - nie będę ciągnąć metafory, bo to poniżej naszej wspólnej godności - dla którego warto po nią sięgnąć. I wcale nie chodzi tu o miejsce na liście bestsellerów.
Tymczasem, moi drodzy. Za kilka dni ujeżdżam do Rumunii i Mołdawii - pewnie wrócę z nowym raportem z lektury.
Przebywanie w ogrodzie moich rodziców nie wpływa zbawiennie na kontakty człowieka z owadami - mamy na stanie gniazda os i szerszeni, mnożące się w postępie geometrycznym - ale oprócz tych potworów zdarzają nam się również sympatyczni goście, w postaci trzmieli i pszczół. (Tata planuje budowę hotelu dla owadów wędrownych, ale jakoś niesporo mu to idzie: chyba muszę zakasać rękawy i zwędzić mu młotek.) Jedną taką istotkę znalazłam na podarowanej mi przez Tatę kiści bzu: była przemoczona od rosy, i kompletnie wyczerpana.
Przełożyłam pszczołę na łyżeczkę wody z cukrem, i odłożyłam na beton przy granicy rabatki. Napiła się, otrząsnęła, i zaczęła rozprostowywać skrzydełka. Nie ukrywam, że byłam z siebie cokolwiek dumna.
"Historia pszczół" Mai Lunde mówi o czymś więcej, niż łyżeczka syropu cukrowego. Tutaj ratuje się nie pojedynczego owada, ale gatunek: a z nim świat w takim kształcie, jakim go oglądamy obecnie.
William, biolog z połowy XIX wieku, próbuje przezwyciężyć napad chronicznej melancholii poprzez skupienie się na pracy nad nowym modelem ula. George, hodowca pszczół z początków XXI wieku, walczy z CCD (Colony Collapse Disorder - masowe zniknięcia pszczół z 2008 roku, o wciąż nie do końca jasnej genezie; przy okazji lektury obejrzałam dokument na ten temat: Vanishing of the Bees, bardzo polecam). Tao, Chinka z końca XXI wieku, pamiętająca jeszcze czasy sprzed Zapaści - całkowitego wyginięcia owadów zapylających - pracuje jako "ludzka pszczoła", przez wiele godzin dziennie ręcznie zapylając drzewa owocowe. Dla każdego z nich pszczoły - ich udomowienie, przetrwanie, odrodzenie - stanowi ważną motywację: ale nie tak ważną, jak rodzina.
Nie mogę za dużo mówić o tym, w jaki sposób dzieci bohaterów przyczyniają się do zmian w ich światopoglądzie, lub do ukierunkowania ich działań, żeby nie zepsuć Wam przyjemności z lektury. Wszystko jest ze sobą połączone: rodzice i dzieci, pszczoły i dobrobyt rodzin, a także wiedza zawarta w pewnym rysunku technicznym - i wspomnieniu po nim. W gruncie rzeczy można by pomyśleć, że świat jako taki jest ulem, w którym wszyscy za siebie odpowiadamy.
Autorka kilkakrotnie (choć, trzeba jej oddać, nienachalnie) przypomina czytelnikom, że bez natury jesteśmy niczym, a odwracanie się od niej na rzecz pogłębiania naszego wykształcenia i rozwijania intelektu może mieć mocno nieciekawe skutki. I tak sobie myślę, że jest w tym sporo racji...
Ten wpis daje Wam szkielet - ścianki ula, że tak polecę metaforą - ale w książce jest poza tym mnóstwo innego dobra - nie będę ciągnąć metafory, bo to poniżej naszej wspólnej godności - dla którego warto po nią sięgnąć. I wcale nie chodzi tu o miejsce na liście bestsellerów.
Tymczasem, moi drodzy. Za kilka dni ujeżdżam do Rumunii i Mołdawii - pewnie wrócę z nowym raportem z lektury.
Klonowa Wróżka
No comments:
Post a Comment