(Wpis dedykowany pewnej Sepulce.)
Zaczynam słowem obcym: disclaimer.
Gwiezdne wojny obejrzałam po raz pierwszy (w kolejności powstawania, żeby nie było) w grudniu 2015. Nie, to nie jest błąd w zapisie - po prostu Enterprise i Voyager od zawsze fascynowały mnie daleko bardziej, niż (zgodnie z inwencją pewnego tłumacza) Tysiącletni Sokół.
Słowo obce pojawia się ponownie: disclaimer nr dwa.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie stałam się "świadoma" istnienia kobiety nazwiskiem Carrie Fisher, ale było to bliżej, powiedzmy, grudnia 1995 - w każdym razie po obejrzeniu Pocztówek znad krawędzi. Potem byli Blues Brothers, króciutki epizod z Seksu w wielkim mieście (Carrie Fisher bardzo często gra Carrie Fisher - jej obecność skłoniła mnie niedawno do obejrzenia odcinka The Big Bang Theory, na którym to serialu już dawno temu położyłam przysłowiową kreskę) oraz szacunek i poważanie, jakim otaczają Carrie użytkownicy mojego ulubionego serwisu mikroblogowego... Dość powiedzieć, że kojarzyłam ją z pisarstwem, poczuciem humoru na własny temat, i skomplikowaną historią życiową - a nie z metalowym bikini, blasterem i Harrisonem Fordem.
Teraz obydwie 'persony' nałożyły mi się w głowie, ale na hasło "Carrie" nadal widzę kobietę bez bajgli podczepionych nad uszami. Księżniczkę po przejściach - z Leią na okładce - nabyłam jeszcze przed obejrzeniem GW, żeby ułatwić sobie przejście z jednego 'stanu świadomości' w drugi. Jedyną rzeczą, jaka mi się w tej książce nie podoba, jest mocno kulejące, oparte na kalkach językowych tłumaczenie ("mieć flirt"?! Seriously?). Problem zaczyna się już przy tytule - polska "Księżniczka po przejściach" to odpowiednik angielskiego... Wishful drinking, które o wiele lepiej oddaje przesłanie całości.
Carrie Fisher napisała Wishful drinking na potrzeby swojego "one woman show" (wersję nagraną przez HBO można odszukać w otchłaniach internetów - gorąco polecam!), w którym z polotem i rozbrajającą autoironią opowiada o swoim życiu w kontekście niedawnej utraty części krótkotrwałych wspomnień. Ot, taki drobny skutek uboczny leczenia choroby dwubiegunowej elektrowstrząsami...
Tak Wishful drinking, jak i powracająca do tematu EST (Electro-Shock Therapy) Shockaholic, której wysłuchałam w formie czytanego przez autorkę audiobooka, to dla mnie swoistego rodzaju objawienie. Jest nadzieja, i nie trzeba się bać. Ze wszystkim można sobie poradzić - z byciem córką pary celebrytów nie do końca przygotowanych do roli rodziców; z nałogiem alkoholowo-narkotykowym; z rozpadem dwóch małżeństw (pierwszego - z Paulem Simonem, drugiego - z panem Lourdem, który "stał się gejem, ponieważ Carrie brała za dużo kodeiny"); wreszcie - z egzystencją w cieniu dwóch nastrojów:
Nazwałam je Roy i Pam. (...) Jedno z nich to wspaniała życiowa uczta, drugie - rachunek za tę ucztę.
Kto nigdy tak się nie czuł, niech pierwszy rzuci kamieniem...
Jak dorosnę, chcę być Carrie Fisher. Kobietą, która sporo przeszła i swoje wie, ma szalonego psa i lubi chodzić na bosaka. Kimś, kto wyrósł ponad probierz męskiej wytrzymałości ("Myślałem o pani codziennie od dwunastego do dwudziestego drugiego roku życia!" - Naprawdę, codziennie? - "Tak! Cztery razy dziennie!...") i stał się wzorem dla wielu spośród tych, którzy (jak niżej podpisana) nie radzą sobie z otaczającą ich rzeczywistością.
Podsumowując: przeczytajcie którąś z książek Carrie Fisher - najlepiej w oryginale - jeśli tylko będziecie mieli po temu okazję. Wishful drinking znajduje się chwilowo na szczycie mojego prywatnego rankingu jej powieści - ale już ostrzę sobie zęby na The Princess Diarist, której premierę przewidziano na kwiecień. Proszę mi coś opowiedzieć o Harrisonie Fordzie, pani Fisher... dziękuję, i polecam się na przyszłość.
A teraz idę czytać o fazerach i polach siłowych. Do następnego!
Zaczynam słowem obcym: disclaimer.
Gwiezdne wojny obejrzałam po raz pierwszy (w kolejności powstawania, żeby nie było) w grudniu 2015. Nie, to nie jest błąd w zapisie - po prostu Enterprise i Voyager od zawsze fascynowały mnie daleko bardziej, niż (zgodnie z inwencją pewnego tłumacza) Tysiącletni Sokół.
Słowo obce pojawia się ponownie: disclaimer nr dwa.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie stałam się "świadoma" istnienia kobiety nazwiskiem Carrie Fisher, ale było to bliżej, powiedzmy, grudnia 1995 - w każdym razie po obejrzeniu Pocztówek znad krawędzi. Potem byli Blues Brothers, króciutki epizod z Seksu w wielkim mieście (Carrie Fisher bardzo często gra Carrie Fisher - jej obecność skłoniła mnie niedawno do obejrzenia odcinka The Big Bang Theory, na którym to serialu już dawno temu położyłam przysłowiową kreskę) oraz szacunek i poważanie, jakim otaczają Carrie użytkownicy mojego ulubionego serwisu mikroblogowego... Dość powiedzieć, że kojarzyłam ją z pisarstwem, poczuciem humoru na własny temat, i skomplikowaną historią życiową - a nie z metalowym bikini, blasterem i Harrisonem Fordem.
Teraz obydwie 'persony' nałożyły mi się w głowie, ale na hasło "Carrie" nadal widzę kobietę bez bajgli podczepionych nad uszami. Księżniczkę po przejściach - z Leią na okładce - nabyłam jeszcze przed obejrzeniem GW, żeby ułatwić sobie przejście z jednego 'stanu świadomości' w drugi. Jedyną rzeczą, jaka mi się w tej książce nie podoba, jest mocno kulejące, oparte na kalkach językowych tłumaczenie ("mieć flirt"?! Seriously?). Problem zaczyna się już przy tytule - polska "Księżniczka po przejściach" to odpowiednik angielskiego... Wishful drinking, które o wiele lepiej oddaje przesłanie całości.
Carrie Fisher napisała Wishful drinking na potrzeby swojego "one woman show" (wersję nagraną przez HBO można odszukać w otchłaniach internetów - gorąco polecam!), w którym z polotem i rozbrajającą autoironią opowiada o swoim życiu w kontekście niedawnej utraty części krótkotrwałych wspomnień. Ot, taki drobny skutek uboczny leczenia choroby dwubiegunowej elektrowstrząsami...
Tak Wishful drinking, jak i powracająca do tematu EST (Electro-Shock Therapy) Shockaholic, której wysłuchałam w formie czytanego przez autorkę audiobooka, to dla mnie swoistego rodzaju objawienie. Jest nadzieja, i nie trzeba się bać. Ze wszystkim można sobie poradzić - z byciem córką pary celebrytów nie do końca przygotowanych do roli rodziców; z nałogiem alkoholowo-narkotykowym; z rozpadem dwóch małżeństw (pierwszego - z Paulem Simonem, drugiego - z panem Lourdem, który "stał się gejem, ponieważ Carrie brała za dużo kodeiny"); wreszcie - z egzystencją w cieniu dwóch nastrojów:
Nazwałam je Roy i Pam. (...) Jedno z nich to wspaniała życiowa uczta, drugie - rachunek za tę ucztę.
Kto nigdy tak się nie czuł, niech pierwszy rzuci kamieniem...
Jak dorosnę, chcę być Carrie Fisher. Kobietą, która sporo przeszła i swoje wie, ma szalonego psa i lubi chodzić na bosaka. Kimś, kto wyrósł ponad probierz męskiej wytrzymałości ("Myślałem o pani codziennie od dwunastego do dwudziestego drugiego roku życia!" - Naprawdę, codziennie? - "Tak! Cztery razy dziennie!...") i stał się wzorem dla wielu spośród tych, którzy (jak niżej podpisana) nie radzą sobie z otaczającą ich rzeczywistością.
Podsumowując: przeczytajcie którąś z książek Carrie Fisher - najlepiej w oryginale - jeśli tylko będziecie mieli po temu okazję. Wishful drinking znajduje się chwilowo na szczycie mojego prywatnego rankingu jej powieści - ale już ostrzę sobie zęby na The Princess Diarist, której premierę przewidziano na kwiecień. Proszę mi coś opowiedzieć o Harrisonie Fordzie, pani Fisher... dziękuję, i polecam się na przyszłość.
A teraz idę czytać o fazerach i polach siłowych. Do następnego!
No comments:
Post a Comment