Wednesday, 18 January 2017

Siedziałam i czytałam - podsumowanie roku 2016.



Styczeń ma się już wyraźnie ku końcowi, a ja milczę i milczę, zamiast robić podsumowania i ogarniać rzeczywistość. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy postanowiłam zrzucić beztrosko na karb stresu związanego ze zmianą pracy, oraz ogólnej „niebieskości” tego miesiąca, nie ograniczającej się wyłącznie do jednego poniedziałku. Kiedyś trzeba się było jednak zdecydować: oswobodzić wychodek, czy wprost przeciwnie – i oto krótkie podsumowanie moich przygód czytelniczych A.D. 2016 staje się faktem.

Z moich (nie bardzo wiarygodnych…) zapisków na marginesach kalendarzy wynika, że w ubiegłym roku przeczytałam 132 książki (z tego 11 po raz n-ty). Wśród „premierowych” lektur znalazło się 69 pozycji polskich oraz 52 zagraniczne (w tym 18 w języku oryginału). Niech żyją biblioteki i czytniki e-booków!

Z listy szczegółowej wynika, że wśród polskich autorów najczęściej pojawiały się nazwiska Klunder (4 razy), Kisiel (3 razy), Ciszewski oraz Tischner (po 2 razy). O ile serię o pp. Niziołkach przebrnęłam niejako „z rozpędu”, o tyle „pogodowe” kryminały Ciszewskiego wciągnęły mnie z butami: czego się nie spodziewałam, więc niniejszym dzielę się z Wami moją radością – i czekam na kolejną część, tym razem o deszczu. (Dla porządku dodam tylko, że serii pod hasłem „komandosi rzuceni w środek Powstania Warszawskiego – co może pójść nie tak?” nie czytałam, i pewnie po nią nie sięgnę: chyba że wystąpią jakieś zazębienia się akcji, przed czym uchowaj nas, Dobre Mzimu.)
Wielką atencją obdarzyłam w roku minionym zarekomendowaną przez Młodszą Bliźniaczkę Martę Kisiel, oraz jej opowieści o zablokowanym pisarzu, aniele z alergią na pierze, widmie romantycznego poety i potworze z głębin (wyborowym cukierniku). Kto jeszcze nie zna, niech zrobi sobie tę przyjemność, i pozna co rychlej.

In plus wymieniam ponadto: Dygot Małeckiego, za przepiękny język; Nic zwyczajnego Michała Rusinka, za opowieść o szacunku i przyjaźni; Kościół kobiet Zuzanny Radzik, za solidne przygotowanie merytoryczne do ugryzienia mało popularnego, acz bardzo istotnego tematu, oraz reportaże: Zakonnice odchodzą po cichu, 13 pięter, Diabeł i tabliczka czekolady oraz Ganbare! Warsztaty z umierania.

(Właśnie zdałam sobie sprawę, że czytałam sporo rzeczy wydanych przez Krytykę Polityczną. To pewnie o czymś świadczy.)

In minus, czyli ‘miało być pięknie, a wyszło jak zwykle’. Tomek Beksiński. Portret prawdziwy – nie ujmując niczego Autorowi, który dotarł do ogromnej rzeszy ludzi i starannie zebrał materiały, jest to w dużej części książka-usprawiedliwienie – i nie chodzi tutaj nawet o wytłumaczenie pewnych zachowań i motywacji bohatera, ale o powtórzenie (po wielokroć, i przez różne osoby): „Gdybyśmy wiedzieli, na pewno byśmy go uratowali”. Nie tędy droga. Neponset i Excentrycy: nie zanotowałam absolutnie żadnej zwyżki faktora wow podczas lektury (a szkoda…). I wreszcie: Dwóch panów z branży, czyli książka, w której nie udało mi się doszukać fabuły – aczkolwiek poznałam wiele interesujących faktów z historii kin warszawskich. Trochę, jednakowoż, przymało przyjemności z lektury IMVHO.

Wśród autorów zagranicznych prym wiedli: Carrie Fisher (grudzień 2015 kończyłam lekturą Księżniczki po przejściach, a przez większą część roku czekałam na The Princess Diarist, przeczytane jeszcze PRZED wiadomo czym—złotą gwiazdkę dostają jednak Pocztówki znad krawędzi), Margaret Atwood (cztery pozycje, w tym fenomenalne The Heart Goes Last – lubimy dystopie w każdej postaci – i Hag-Seed, czyli szekspirowska Burza w nowym wydaniu), Ben Aaronovitch (nadrobiłam cztery tomy cyklu o rzekach Londynu, i była to zdecydowanie moja ulubiona seria urban fantasy w ostatnim roku) oraz Tess Gerritsen, czyli kryminały do czytania na łożu boleści.

Rok zaczął się bardzo pozytywnie, Księgą Dziwnych Nowych Rzeczy Fabera, a trend oczarowań literackich kontynuowały (oprócz pozycji wymienionych powyżej) Przepaść czasu Jeanette Winterson (także z Projektu Szekspir) oraz Ćwiczenia stylistyczne Queneau, które pokochałam miłością wielką, szaloną i namiętną.

Rozczarowania: Małe życie, albowiem strasznie nie lubię autorów, którzy w nieskończoność gnębią swoich bohaterów; Harry Potter and the Cursed Child, albowiem czytałam o niebo lepsze fanfiki potterowskie (a za najlepsze dzieło JKR z okresu ostatnich 12 miesięcy uważam scenariusz do Fantastycznych zwierząt…), oraz You’re Never Weird on the Internet (Almost) – czyli jak Felicia Day, dziewczyna sympatyczna, charyzmatyczna i o wybitnie ciekawej ścieżce kariery, napisała autobiografię nudną jak flaki z olejem. Nie polecam tego Allegrowicza…


Tyle o lekturach zaległych – w tej chwili mam na tapecie Króla Twardocha, i – pomimo kiepskich doświadczeń z tym autorem – przyssałam się do niego (Króla, nie autora…) jak glonojad. Szczegóły, miejmy nadzieję, wkrótce…

A dziś wieczorem wybieramy się przedpremierowo do teatru: oczekujcie recenzji!

No comments:

Post a Comment