Zacznijmy wyznaniem umiejscawiającym nas, z Bożej łaski Wróżkę Klonową, w czasie i przestrzeni.
Jak spora część mojego pokolenia, dorastałam razem z Martą, graną przez Jowitę Budnik w "pierwszej polskiej telenoweli": W labiryncie. Kilka lat później Plac Zbawiciela uderzył mnie jak rozpędzony wóz opancerzony - i wtedy też pomyślałam, że bardzo chciałabym zobaczyć tę aktorkę na scenie. Dzięki Teatrowi Kamienica udało mi się zrealizować to maleńkie marzenie: w doskonałym stylu zresztą.
--
Monika Szymańska, czyli Supermenka Doroty Maciei (w reżyserii Jerzego Gudejki), jest menedżerką w mediach: kobietą, która nie krzyczy - ma tylko dobrą dykcję, i uważa, że jednym z najgorszych posunięć w karierze zawodowej byłaby praca w tym samym środowisku, ale na niższym szczeblu hierarchii zawodowej. Już raczej poszłabym na kasę do Tesco - żartuje z przekąsem, nie zdając sobie sprawy, jak szybko przyjdzie jej zweryfikować to stwierdzenie.
Po krótkim prologu, prezentującym barwną, dynamiczną osobowość Moniki, następuje błyskawiczna zmiana dekoracji - świetna scenografia, autorstwa Krzysztofa Kelma - i przenosimy się do domu naszej bohaterki, dumnie obnoszącej po scenie rolkę papieru toaletowego i zbolały wyraz twarzy. Może jest w ciąży?, zastanawiam się - i szybko poznaję odpowiedź. Niegdysiejsza tygrysica biznesu złapała rotawirusa, ale nie narzeka na swój stan zdrowia: okazuje się, że chwilę wcześniej straciła pracę, więc "brak apetytu jest raczej wskazany". Nie jestem beznadziejna, tylko chora - powtarza, opowiadając o gwałtownie kurczącej się liście znajomych - nikt nie chce mieć wśród przyjaciół bezrobotnego - i kompletnym braku oparcia w kimkolwiek. Dalsza część sztuki to opowieść o radzeniu sobie z drastyczną zmianą stopy życiowej, i próbach zachowania status quo. Bardzo szybko okaże się, że o wiele łatwiej jest przeskoczyć bariery finansowe, niż psychiczne...
Jest w Supermence wiele momentów, w których publiczność - w tym niżej podpisana - wybucha szczerym, serdecznym śmiechem. Jowita Budnik ma naturalny talent do parodii - bez względu na to, czy udaje hydraulika (konkurs bez nagród: co to jest HOLAJZA?), hostessę witającą klientów w progu klubu dla panów (nie nienawidzę mężczyzn, ale szacunku za dużego dla nich nie mam), czy właścicielkę podupadającego wydawnictwa. Kolejne odkrycie: aktorka świetnie śpiewa, radząc sobie swobodnie z repertuarem Michała Bajora (sic!), Republiki, Lecha Janerki (to po spożyciu napojów wyskokowych...) czy... Ewy Demarczyk (SIC!). Tańczy na rurze (do ABBY), zamienia zepsutą zmywarkę w pół-automat, uczy się cieszyć z ładnego zapachu tanich kremów do twarzy i ciała (jedyne 6 złotych!) - ale nie zmienia to faktu, że cierpi, nie radzi sobie z życiem, i nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Jestem beznadziejna; leżę w łóżeczku, ptaszki śpiewają - no, bajka! Życie bez pracy może być przyjemne. bez pieniędzy - już nie. Szczególnie gdy nie chce się być niczyją utrzymanką, uczyć dzieci, ani rezygnować z narzuconych sobie standardów. "Nadczłowieczeństwo" naszej Supermenki nie jest wcale cechą pozytywną: kobieta, która przez całe życie radziła sobie sama ze wszystkimi problemami, zostaje sama w obliczu poważnego kryzysu, i nie potrafi (nie chce!) poprosić o pomoc. Z pozoru prosta, może nawet schematyczna historia kobiety sukcesu goniącej za kiepsko płatnymi zleceniami i pożyczającej pieniądze od matki-emerytki, ma bardzo mocne, dobitnie postawione przesłanie: możemy robić z siebie ofiary losu i "podwarszawskich Hiobów", ale niczego to w naszym życiu nie zmieni.
Potrzebujemy prawdziwego przewrotu kopernikańskiego, żeby zmienić proporcje między kreatywnością a posłuszeństwem, i zacząć nad sobą pracować. Dla bohaterki Supermenki oświecenie zamyka się w sześciu prostych słowach, i kompletnie zmienia jej podejście do życia. Jakie to słowa? Tego nie zdradzę: idźcie lepiej do Kamienicy, pośmiejcie się, posłuchajcie monologów zdesperowanej kobiety, i pomyślcie, jak wiele z jej sytuacji możecie odnieść do siebie...
Ja osobiście doszłam do wniosku, że muszę natychmiast zafundować sobie identyczny "przewrót kopernikański" - czego i Wam, Drodzy Teatromani, życzę z całego serca.
(A w takich oto warunkach pisałam tę, mocno już spóźnioną, recenzję...)
Dziękuję Teatrowi Kamienica za zaproszenie na spektakl.
Jak spora część mojego pokolenia, dorastałam razem z Martą, graną przez Jowitę Budnik w "pierwszej polskiej telenoweli": W labiryncie. Kilka lat później Plac Zbawiciela uderzył mnie jak rozpędzony wóz opancerzony - i wtedy też pomyślałam, że bardzo chciałabym zobaczyć tę aktorkę na scenie. Dzięki Teatrowi Kamienica udało mi się zrealizować to maleńkie marzenie: w doskonałym stylu zresztą.
--
Monika Szymańska, czyli Supermenka Doroty Maciei (w reżyserii Jerzego Gudejki), jest menedżerką w mediach: kobietą, która nie krzyczy - ma tylko dobrą dykcję, i uważa, że jednym z najgorszych posunięć w karierze zawodowej byłaby praca w tym samym środowisku, ale na niższym szczeblu hierarchii zawodowej. Już raczej poszłabym na kasę do Tesco - żartuje z przekąsem, nie zdając sobie sprawy, jak szybko przyjdzie jej zweryfikować to stwierdzenie.
Po krótkim prologu, prezentującym barwną, dynamiczną osobowość Moniki, następuje błyskawiczna zmiana dekoracji - świetna scenografia, autorstwa Krzysztofa Kelma - i przenosimy się do domu naszej bohaterki, dumnie obnoszącej po scenie rolkę papieru toaletowego i zbolały wyraz twarzy. Może jest w ciąży?, zastanawiam się - i szybko poznaję odpowiedź. Niegdysiejsza tygrysica biznesu złapała rotawirusa, ale nie narzeka na swój stan zdrowia: okazuje się, że chwilę wcześniej straciła pracę, więc "brak apetytu jest raczej wskazany". Nie jestem beznadziejna, tylko chora - powtarza, opowiadając o gwałtownie kurczącej się liście znajomych - nikt nie chce mieć wśród przyjaciół bezrobotnego - i kompletnym braku oparcia w kimkolwiek. Dalsza część sztuki to opowieść o radzeniu sobie z drastyczną zmianą stopy życiowej, i próbach zachowania status quo. Bardzo szybko okaże się, że o wiele łatwiej jest przeskoczyć bariery finansowe, niż psychiczne...
Jest w Supermence wiele momentów, w których publiczność - w tym niżej podpisana - wybucha szczerym, serdecznym śmiechem. Jowita Budnik ma naturalny talent do parodii - bez względu na to, czy udaje hydraulika (konkurs bez nagród: co to jest HOLAJZA?), hostessę witającą klientów w progu klubu dla panów (nie nienawidzę mężczyzn, ale szacunku za dużego dla nich nie mam), czy właścicielkę podupadającego wydawnictwa. Kolejne odkrycie: aktorka świetnie śpiewa, radząc sobie swobodnie z repertuarem Michała Bajora (sic!), Republiki, Lecha Janerki (to po spożyciu napojów wyskokowych...) czy... Ewy Demarczyk (SIC!). Tańczy na rurze (do ABBY), zamienia zepsutą zmywarkę w pół-automat, uczy się cieszyć z ładnego zapachu tanich kremów do twarzy i ciała (jedyne 6 złotych!) - ale nie zmienia to faktu, że cierpi, nie radzi sobie z życiem, i nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Jestem beznadziejna; leżę w łóżeczku, ptaszki śpiewają - no, bajka! Życie bez pracy może być przyjemne. bez pieniędzy - już nie. Szczególnie gdy nie chce się być niczyją utrzymanką, uczyć dzieci, ani rezygnować z narzuconych sobie standardów. "Nadczłowieczeństwo" naszej Supermenki nie jest wcale cechą pozytywną: kobieta, która przez całe życie radziła sobie sama ze wszystkimi problemami, zostaje sama w obliczu poważnego kryzysu, i nie potrafi (nie chce!) poprosić o pomoc. Z pozoru prosta, może nawet schematyczna historia kobiety sukcesu goniącej za kiepsko płatnymi zleceniami i pożyczającej pieniądze od matki-emerytki, ma bardzo mocne, dobitnie postawione przesłanie: możemy robić z siebie ofiary losu i "podwarszawskich Hiobów", ale niczego to w naszym życiu nie zmieni.
Potrzebujemy prawdziwego przewrotu kopernikańskiego, żeby zmienić proporcje między kreatywnością a posłuszeństwem, i zacząć nad sobą pracować. Dla bohaterki Supermenki oświecenie zamyka się w sześciu prostych słowach, i kompletnie zmienia jej podejście do życia. Jakie to słowa? Tego nie zdradzę: idźcie lepiej do Kamienicy, pośmiejcie się, posłuchajcie monologów zdesperowanej kobiety, i pomyślcie, jak wiele z jej sytuacji możecie odnieść do siebie...
Ja osobiście doszłam do wniosku, że muszę natychmiast zafundować sobie identyczny "przewrót kopernikański" - czego i Wam, Drodzy Teatromani, życzę z całego serca.
(A w takich oto warunkach pisałam tę, mocno już spóźnioną, recenzję...)
Dziękuję Teatrowi Kamienica za zaproszenie na spektakl.
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
ReplyDelete