Peter jest byłym narkomanem i alkoholikiem - obecnie nawróconym chrześcijaninem, pastorem niewielkiej kongregacji oraz mężem Beatrice, za przyczyną której odwrócił się od dawnego życia w pohańbieniu i grzechu. Jest szczęśliwy i spełniony, owszem: ale czegoś mu jednak brakuje.
Kiedy megakorporacja USIC występuje z propozycją wyjazdu pastora na misję ewangelizacyjną, i szerzenia Dobrej Nowiny poza granicami znanej mu społeczności, Peter nie waha się długo i mężnie wstępuje na pokład statku, który powiezie go ku (potencjalnie spragnionym Słowa) barbarzyńcom.
Warto być może zaznaczyć, że słowo "statek" oznacza pojazd mający o wiele więcej wspólnego z Sokołem Millenium, niż z Mayflower. Tak jest. Peter Leigh będzie odtąd głównym ojcem duchowym Oazy, niedawno skolonizowanej planety "gdzieś daleko od Ziemi". Przepełnia go poczucie dumy i potrzeba wypełnienia wyruszenia z Wielką Misją Ewangelizacyjną, która wypełni tę dziwną, niedookreśloną pustkę w jego życiu.
Aha. Na pewno.
W powieści ostatecznie nie chodzi o to, że "krajowcy" wrzucają Petera do kotła lub zakopują w mrowisku. Przeciwnie - mieszkańcy Oazy okazują się daleko bardziej otwarci na Słowo, niż ich nowy (słowo, jak się okazuje, kluczowe) pastor miał podstawy przypuszczać. Sedno dramatu leży w innym aspekcie opowieści: żona Petera przysyła mu regularnie wiadomości z Ziemi, pełne informacji o serii katastrof w skali globalnej i lokalnej, do których adresat podchodzi z - delikatnie mówiąc - niechęcią, koncentrując swoje wysiłki na Misji. Im bardziej spektakularne sukcesy odnosi jako duszpasterz, tym gorszym okazuje się mężem, przyjacielem, czy członkiem społeczności, w której przyszło mu żyć. Otwarte zakończenie pozostawia pewną nadzieję na uporządkowanie bałaganu, któremu Peter pozwolił wokół siebie "narosnąć" - ale osobiście nie żywię co do tego większych nadziei...
Cóż poza tym? Bardzo ciekawie rozwiązany problem komunikacji z "obcymi", oryginalne znaki graficzne i trafnie postawione pytania o sens "przystosowywania" Biblii do potrzeb specyficznie ukształtowanego aparatu mowy (nie mówiąc już o zupełnie abstrakcyjnym kontekście kulturowym). Najmocniej uderza relacja Petera z Beatrice - dla mnie szczególnie znacząca po lekturze wywiadu z Faberem, który pisał Księgę... u boku umierającej na raka żony. Polecam - szczególnie w dobie rozluźnienia relacji międzyludzkich i wzmożonej aktywności religijnych ekstremistów - i zachęcam abyście zapytali samych siebie o to, czy USIC zaproponowałoby Wam wyjazd na Oazę.
Mam cichą nadzieję, że mnie - .............
Kiedy megakorporacja USIC występuje z propozycją wyjazdu pastora na misję ewangelizacyjną, i szerzenia Dobrej Nowiny poza granicami znanej mu społeczności, Peter nie waha się długo i mężnie wstępuje na pokład statku, który powiezie go ku (potencjalnie spragnionym Słowa) barbarzyńcom.
Warto być może zaznaczyć, że słowo "statek" oznacza pojazd mający o wiele więcej wspólnego z Sokołem Millenium, niż z Mayflower. Tak jest. Peter Leigh będzie odtąd głównym ojcem duchowym Oazy, niedawno skolonizowanej planety "gdzieś daleko od Ziemi". Przepełnia go poczucie dumy i potrzeba wypełnienia wyruszenia z Wielką Misją Ewangelizacyjną, która wypełni tę dziwną, niedookreśloną pustkę w jego życiu.
Aha. Na pewno.
W powieści ostatecznie nie chodzi o to, że "krajowcy" wrzucają Petera do kotła lub zakopują w mrowisku. Przeciwnie - mieszkańcy Oazy okazują się daleko bardziej otwarci na Słowo, niż ich nowy (słowo, jak się okazuje, kluczowe) pastor miał podstawy przypuszczać. Sedno dramatu leży w innym aspekcie opowieści: żona Petera przysyła mu regularnie wiadomości z Ziemi, pełne informacji o serii katastrof w skali globalnej i lokalnej, do których adresat podchodzi z - delikatnie mówiąc - niechęcią, koncentrując swoje wysiłki na Misji. Im bardziej spektakularne sukcesy odnosi jako duszpasterz, tym gorszym okazuje się mężem, przyjacielem, czy członkiem społeczności, w której przyszło mu żyć. Otwarte zakończenie pozostawia pewną nadzieję na uporządkowanie bałaganu, któremu Peter pozwolił wokół siebie "narosnąć" - ale osobiście nie żywię co do tego większych nadziei...
Cóż poza tym? Bardzo ciekawie rozwiązany problem komunikacji z "obcymi", oryginalne znaki graficzne i trafnie postawione pytania o sens "przystosowywania" Biblii do potrzeb specyficznie ukształtowanego aparatu mowy (nie mówiąc już o zupełnie abstrakcyjnym kontekście kulturowym). Najmocniej uderza relacja Petera z Beatrice - dla mnie szczególnie znacząca po lekturze wywiadu z Faberem, który pisał Księgę... u boku umierającej na raka żony. Polecam - szczególnie w dobie rozluźnienia relacji międzyludzkich i wzmożonej aktywności religijnych ekstremistów - i zachęcam abyście zapytali samych siebie o to, czy USIC zaproponowałoby Wam wyjazd na Oazę.
Mam cichą nadzieję, że mnie - .............
uper blog.
ReplyDelete